[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było tak ciężkie, że nie zdołała wyciągnąć go sama, płeć męska pośpieszyłajej z pomocą.Rezultat zbiorowej gorliwości był taki, że wymknęło się z chwytają-cych je rąk i runęło na nogi, cudem istnym niczego nikomu nie łamiąc.Runąwszy,otworzyło się samodzielnie i ukazało swoje wnętrze, a mianowicie owo srebrnepuzdro, wymienione w testamencie Matyldy.Srebrny kluczyk leżał obok, nie zgi-nał, pamiętnik prababci, gruba księga w czerwony safian oprawna, znajdował sięna swoim miejscu.Srebro i księga bez opakowania wierzchniego były już możliwe do udzwignię-cia.Justyna zajęła się swoim spadkiem, Hortensja w zadumie obejrzała i obmacałależące na ziemi żelazo. Gdybym kisiła kapustę, byłoby jak znalazł rzekła z żalem. Najlepsza39kapusta była z tej beczki, którą to dociskało.Czy ja wiem, może jeszcze uki-szę.? Przecież nawet szatkownicy nie masz zwróciła jej uwagę Barbara.A szkoda, bigos bym wprowadziła u siebie. Bigos w kawiarni.? zdziwił się Ludwik i zajrzał do wnętrza otwartegowreszcie sejfu. O, coś tu jeszcze jest.No i było.Bezwartościowe akcje drzewne, bezwartościowa przedwojenna go-tówka w postaci banknotów, nie tak już całkiem bezwartościowe dwie talie kartPiatnika w fabrycznym opakowaniu, trzy tajemnicze kluczyki na jednym kółkui raczej dość wartościowa paczka walut obcych, acz wzbronionych ustrojem, tojednak doskonale chodliwych. O, masz ci los. zakłopotał się znów Ludwik, biorąc do ręki plik stu-dolarówek.Hortensja porzuciła już dociskacz do kapusty i stała obok męża.Obejrzała sięteraz szybko i z niepokojem na resztę obecnych.W gabinecie została już tylko część rodziny.Dumnych z siebie ślusarzy Bo-lesław zdążył zabrać do jadalni, gdzie od razu przystąpili do czczenia sukcesu,Anielka i Darek podążyli za Justyną.Przed Barbarą i Dorotą nie trzeba było za-kazanego mienia ukrywać. I tyś nie zaglądał do sejfu, bo nic tam miało nie być powiedziała Dorota,kiwając głową z politowaniem. I ja o tym nic nie wiedziałam! wyrwało się Hortensji. Zostaw to, nie wyjmuj, obcy ludzie w domu! Przecież i tak otwarte. No to wyjmij, a ja schowam. Nie chcę być drobiazgowa wtrąciła się nieco kąśliwie Barbara aleczyje to jest właściwie? Nie po naszym ojcu przypadkiem zostało?Ludwik zawahał się z plikiem w ręku i popatrzył na siostrę. Czy ja wiem.Chyba po ojcu.? To co.? To podzielić musicie miedzy siebie i nikt inny pretensji wnosił nie będzie zawyrokowała Dorota z wielką godnością. Należy wam się.W waszymdomu mieszkamy i na karku wam siedzimy. Nie wygłupiaj się! zirytowała się Barbara. Wielkie mi znowu siedze-nie! A jakby tak obcy ludzie siedzieli, to byłoby lepiej? Nie, ale zawsze.Hortensja otworzyła usta, zamknęła, po raz tysiączny pomyślała, że Barbarama rację, bo nikt jak człowiek i po swojemu po tej okropnej wojnie mieszkać niezdoła, i otworzyła je ponownie. O siedzeniu to już nawet nie mówcie rzekła stanowczo, chociaż w pierw-szej chwili miała ochotę powiedzieć zupełnie co innego. Wszyscy z siebie wza-jemnie korzystamy i niech będzie, bo od tego jest rodzina.A to, Dorota ma rację,40podziemny i jakby co, każdemu się przyda.Tylko schować trzeba i nikomu niemówić, bo nie dość, że nam odbiorą, ale jeszcze może na Sybir pognają. To włóż na razie do szuflady poradziła Ludwikowi od razu ułagodzonaBarbara i nie trzymaj tak w ręku, jakbyś sztandarem machał.Wieczorem.no, już jest wieczór.Ale jak ludzie pójdą, spokojnie sobie nad tym posiedzimy.Hortensja ponownie zajrzała do sejfu. Zaraz, a to? spytała, biorąc do ręki kluczyki. Od czego te klucze?Barbara i Ludwik spojrzeli i pokręcili głowami.Barbara się zastanowiła. Przy testamencie babci.Czekajcie, tak mi chodzi po głowie.Czy onejakoś tak nie leżały.Nie, nie wiem.Wrażenie mam i tyle. No to co z tym zrobić? Nie wyrzucimy chyba? Dziwne one jakieś.I wcalenie stare.Ludwik wzruszył ramionami. Pewno od czegoś, co już nie istnieje. No dobrze powiedziała równocześnie Barbara. Mogę je zabrać i pie-czołowicie przechować.Może to pamiątka.Justynka lubi historyczne pamiątki,wezmę dla niej. To wez.Barbara wzięła.Obejrzała.Trzy klucze dosyć długie, chociaż każdy nieco in-nego rozmiaru.I kółko jakieś dziwne, lite, niemożliwe do otwarcia, jakby zespo-lone.czy zespawane.czterolistną koniczynką.Całe sczerniałe, możliwe, żesrebrne.Amelka zajrzała do gabinetu, popatrzyła jej na ręce, zaciekawiła się znalezi-skiem średnio.Jej ciekawość w pełni zaspokoił komunikat, że coś takiego byłow sejfie.Zważywszy, iż chęć spokojnego posiedzenia zgłosiła także Justyna, dzikospragniona pamiętnika prababci, rodzina rozproszyła się dość szybko i każdyprzystąpił do upragnionych zajęć.Ludwik i Barbara zajęli się podziałem spadkupo ojcu, Hortensja popadła w zadumę nad żelaznym pudłem, Justyna niecierpliwiepośpieszyła do domu, zostawiając mężowi wyrażanie wdzięczności dla utalento-wanych ślusarzy.Amelka z Darkiem dotrzymali mu towarzystwa.Od samego początku, od pierwszej strony owej grubej księgi, nieszczęsna pra-wnuczka ujrzała trudności, jakie postawiła przed nią prababcia.Przestała czynićsobie wyrzuty, że zaniedbała sprawę wcześniej i dotychczas nie odpracowała lek-tury.Marcysia znalazła zaginiony dokument w kiszonej kapuście, i co z tego, byłjej ślub, wesele, podróż poślubna, dziecko, wojna.Jakim cudem w takich wa-runkach mogłaby czytać coś podobnego.?Diariusz panny Dominiki pisany był porządnie, pięknym, wyraznym pismem,czarnym atramentem, z właściwymi odstępami, słowa same wpadały w oko.Pa-41miętnik prababci natomiast.Nie dość, że pismo było okropne, zgoła nieczytelne, prababcia bazgrała jakkura pazurem, to jeszcze upodobała sobie jakąś idiotyczną zieloną ciecz, nie za-sługującą nawet na miano atramentu, która to ciecz wypłowiała i wyblakła kom-pletnie.Razem przypominało to dziki pląs pijanej muchy, wydobytej z rozwod-nionej akwareli.Pamiętnika prababci w ogóle nie dawało się czytać, trzeba byłoodgadywać go, odszyfrowywać niczym hieroglify egipskie.W żadnym razie niemiałaby wtedy do niego cierpliwości!Może by zabrakło jej cierpliwości i teraz, gdyby nie doping ze strony pannyDominiki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Było tak ciężkie, że nie zdołała wyciągnąć go sama, płeć męska pośpieszyłajej z pomocą.Rezultat zbiorowej gorliwości był taki, że wymknęło się z chwytają-cych je rąk i runęło na nogi, cudem istnym niczego nikomu nie łamiąc.Runąwszy,otworzyło się samodzielnie i ukazało swoje wnętrze, a mianowicie owo srebrnepuzdro, wymienione w testamencie Matyldy.Srebrny kluczyk leżał obok, nie zgi-nał, pamiętnik prababci, gruba księga w czerwony safian oprawna, znajdował sięna swoim miejscu.Srebro i księga bez opakowania wierzchniego były już możliwe do udzwignię-cia.Justyna zajęła się swoim spadkiem, Hortensja w zadumie obejrzała i obmacałależące na ziemi żelazo. Gdybym kisiła kapustę, byłoby jak znalazł rzekła z żalem. Najlepsza39kapusta była z tej beczki, którą to dociskało.Czy ja wiem, może jeszcze uki-szę.? Przecież nawet szatkownicy nie masz zwróciła jej uwagę Barbara.A szkoda, bigos bym wprowadziła u siebie. Bigos w kawiarni.? zdziwił się Ludwik i zajrzał do wnętrza otwartegowreszcie sejfu. O, coś tu jeszcze jest.No i było.Bezwartościowe akcje drzewne, bezwartościowa przedwojenna go-tówka w postaci banknotów, nie tak już całkiem bezwartościowe dwie talie kartPiatnika w fabrycznym opakowaniu, trzy tajemnicze kluczyki na jednym kółkui raczej dość wartościowa paczka walut obcych, acz wzbronionych ustrojem, tojednak doskonale chodliwych. O, masz ci los. zakłopotał się znów Ludwik, biorąc do ręki plik stu-dolarówek.Hortensja porzuciła już dociskacz do kapusty i stała obok męża.Obejrzała sięteraz szybko i z niepokojem na resztę obecnych.W gabinecie została już tylko część rodziny.Dumnych z siebie ślusarzy Bo-lesław zdążył zabrać do jadalni, gdzie od razu przystąpili do czczenia sukcesu,Anielka i Darek podążyli za Justyną.Przed Barbarą i Dorotą nie trzeba było za-kazanego mienia ukrywać. I tyś nie zaglądał do sejfu, bo nic tam miało nie być powiedziała Dorota,kiwając głową z politowaniem. I ja o tym nic nie wiedziałam! wyrwało się Hortensji. Zostaw to, nie wyjmuj, obcy ludzie w domu! Przecież i tak otwarte. No to wyjmij, a ja schowam. Nie chcę być drobiazgowa wtrąciła się nieco kąśliwie Barbara aleczyje to jest właściwie? Nie po naszym ojcu przypadkiem zostało?Ludwik zawahał się z plikiem w ręku i popatrzył na siostrę. Czy ja wiem.Chyba po ojcu.? To co.? To podzielić musicie miedzy siebie i nikt inny pretensji wnosił nie będzie zawyrokowała Dorota z wielką godnością. Należy wam się.W waszymdomu mieszkamy i na karku wam siedzimy. Nie wygłupiaj się! zirytowała się Barbara. Wielkie mi znowu siedze-nie! A jakby tak obcy ludzie siedzieli, to byłoby lepiej? Nie, ale zawsze.Hortensja otworzyła usta, zamknęła, po raz tysiączny pomyślała, że Barbarama rację, bo nikt jak człowiek i po swojemu po tej okropnej wojnie mieszkać niezdoła, i otworzyła je ponownie. O siedzeniu to już nawet nie mówcie rzekła stanowczo, chociaż w pierw-szej chwili miała ochotę powiedzieć zupełnie co innego. Wszyscy z siebie wza-jemnie korzystamy i niech będzie, bo od tego jest rodzina.A to, Dorota ma rację,40podziemny i jakby co, każdemu się przyda.Tylko schować trzeba i nikomu niemówić, bo nie dość, że nam odbiorą, ale jeszcze może na Sybir pognają. To włóż na razie do szuflady poradziła Ludwikowi od razu ułagodzonaBarbara i nie trzymaj tak w ręku, jakbyś sztandarem machał.Wieczorem.no, już jest wieczór.Ale jak ludzie pójdą, spokojnie sobie nad tym posiedzimy.Hortensja ponownie zajrzała do sejfu. Zaraz, a to? spytała, biorąc do ręki kluczyki. Od czego te klucze?Barbara i Ludwik spojrzeli i pokręcili głowami.Barbara się zastanowiła. Przy testamencie babci.Czekajcie, tak mi chodzi po głowie.Czy onejakoś tak nie leżały.Nie, nie wiem.Wrażenie mam i tyle. No to co z tym zrobić? Nie wyrzucimy chyba? Dziwne one jakieś.I wcalenie stare.Ludwik wzruszył ramionami. Pewno od czegoś, co już nie istnieje. No dobrze powiedziała równocześnie Barbara. Mogę je zabrać i pie-czołowicie przechować.Może to pamiątka.Justynka lubi historyczne pamiątki,wezmę dla niej. To wez.Barbara wzięła.Obejrzała.Trzy klucze dosyć długie, chociaż każdy nieco in-nego rozmiaru.I kółko jakieś dziwne, lite, niemożliwe do otwarcia, jakby zespo-lone.czy zespawane.czterolistną koniczynką.Całe sczerniałe, możliwe, żesrebrne.Amelka zajrzała do gabinetu, popatrzyła jej na ręce, zaciekawiła się znalezi-skiem średnio.Jej ciekawość w pełni zaspokoił komunikat, że coś takiego byłow sejfie.Zważywszy, iż chęć spokojnego posiedzenia zgłosiła także Justyna, dzikospragniona pamiętnika prababci, rodzina rozproszyła się dość szybko i każdyprzystąpił do upragnionych zajęć.Ludwik i Barbara zajęli się podziałem spadkupo ojcu, Hortensja popadła w zadumę nad żelaznym pudłem, Justyna niecierpliwiepośpieszyła do domu, zostawiając mężowi wyrażanie wdzięczności dla utalento-wanych ślusarzy.Amelka z Darkiem dotrzymali mu towarzystwa.Od samego początku, od pierwszej strony owej grubej księgi, nieszczęsna pra-wnuczka ujrzała trudności, jakie postawiła przed nią prababcia.Przestała czynićsobie wyrzuty, że zaniedbała sprawę wcześniej i dotychczas nie odpracowała lek-tury.Marcysia znalazła zaginiony dokument w kiszonej kapuście, i co z tego, byłjej ślub, wesele, podróż poślubna, dziecko, wojna.Jakim cudem w takich wa-runkach mogłaby czytać coś podobnego.?Diariusz panny Dominiki pisany był porządnie, pięknym, wyraznym pismem,czarnym atramentem, z właściwymi odstępami, słowa same wpadały w oko.Pa-41miętnik prababci natomiast.Nie dość, że pismo było okropne, zgoła nieczytelne, prababcia bazgrała jakkura pazurem, to jeszcze upodobała sobie jakąś idiotyczną zieloną ciecz, nie za-sługującą nawet na miano atramentu, która to ciecz wypłowiała i wyblakła kom-pletnie.Razem przypominało to dziki pląs pijanej muchy, wydobytej z rozwod-nionej akwareli.Pamiętnika prababci w ogóle nie dawało się czytać, trzeba byłoodgadywać go, odszyfrowywać niczym hieroglify egipskie.W żadnym razie niemiałaby wtedy do niego cierpliwości!Może by zabrakło jej cierpliwości i teraz, gdyby nie doping ze strony pannyDominiki [ Pobierz całość w formacie PDF ]