[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale nie znikła jak tamta.Przeciwnie - z tryumfalnym: gap, gap! - psiak wyskoczył na zewnątrz, zmieniając się wwysoko skaczący kłębuszek radości.- Gapciu - dziewczyna głaskała miękkie kudełki.- Gapciu kochana! Gdzie Jun? GdzieMarcin? Poszli swoim zwyczajem na spacer? Tak? I psa zostawili samego? No to nie będzie-my ich wołać.Niech mają niespodziankę.Czy wiesz, że nam teraz wszystko się uda? Ach,Gapciu, jak ja się cieszę!Cieszyła się naprawdę.Zaraz przyjdzie Jun, przywołany głośnym szczekaniem, iAgnieszka opowie mu wszystko: o swoich nieudanych próbach i o tym, jak bardzo żałuje, żeusiłowała załatwić jego sprawy bez niego.Cieszyła się, ale i lękała czegoś.Nie samotności, nie tego, że Jun i Marcin zabłądząwśród nocy, ani przyznania się do porażki.Sama nie wiedziała, czemu dojmujący chłód wyziębiał czubki jej palców, zimnymostrzem sięgał serca.Na widok dwu srebrzystych sylwetek, spływających z księżycowym światłem, porwałasię z miejsca i, aby zagłuszyć wzrastający niepokój, zawołała głośno:- Jun, czekam na was! Pokażesz te cuda naszym uczonym, nauczysz nas, jak się to robi?I nagle zdała sobie sprawę, że przez cały czas oczekiwania lękała się tego krótkiego:NIE - jakie padło w odpowiedzi.JEDEN DZIEC I JEDNA NOC OKROPNAPokój zapożyczył barw od ziemi i nieba.Przejrzyste ściany wchłonęły purpurę zacho-dzącego słońca i srebro chmur świecących nocą, których oślepiająca biel piętrzyła się w głąbfirmamentu.Agnieszka przez cały dzień ślęczała nad zeszytami pani Anny.Z doświadczenia wie-działa, że najlepiej się myśli, jeśli się zajmować jednocześnie czymś innym.Niby się zapomi-na wówczas o tej najważniejszej sprawie, a nagle wypływa gotowe postanowienie, gotowaodpowiedz na pytanie.Tym razem nic z tego nie wychodziło.Czytała, a zamierzchła, legen-darna przeszłość mieszała się z rzeczywistością w jakąś dziwną całość.Powstawały pytania, cały las pytań, tym większy i niedostępniejszy, im bardziej wniego się zagłębiała.Zniechęcona odsunęła notatki. Co robić? - pytała siebie ściskając głowę.- Może odjechać? Jun wcale nie potrzebujeani moich rad, ani mojej opieki.W razie niebezpieczeństwa potrafi obronić się sam.Wiedziała jednak, że lęk o Juna nie pozwoli jej odejść od niego. Wszystko się skończy i powróci do normy, kiedy on wreszcie odleci - próbowała siępocieszać, ale ta myśl wywołała tym większy niepokój.Przenikliwy ziąb nie opuszczał jej od chwili, kiedy to Jun jednym słowem odciął się odjej planów i zaprosił ją do domu z uprzedzającą, ale chłodną grzecznością.Odtąd nie widzielisię jeszcze.Minęła bezsenna noc, mijał dzień, a nic nie zostało zdecydowane ani wyjaśnione.Poczuła głód.Od rana odwracała się od stolika, który w porze śniadania wyłonił sięspod podłogi, zastawiony miseczkami i czarkami różnego kształtu i koloru, mieniącymi sięprześlicznie.W porze obiadu stolik znikł, żeby pojawić się pózniej z nową zastawą.Sięgnęła niechętnie po tęczową czarkę i przechyliła dziobek do ust.Orzezwiający płyno nieznanym smaku dodał sił.Kiedy zdecydowała się na zjedzenie ciemnego placuszka czyteż ciasteczka, czyjaś ręka z umazanymi atramentem palcami zjawiła się naraz w ścianie,dając znaki.- Marcin? - spytała.- Można? - i jasna głowa ukazała się obok rozcapierzonej ręki.- Wejdz.Chłopiec wyskoczył ze ściany i zatrzymał się nieśmiało.Nigdy nie widziała u niego tak żałosnej i zbolałej miny.Nawet czupryna nie sterczałazawadiacko jak zazwyczaj, tylko zwisała żałosnymi kosmykami.- Co się stało?Milczał.- No, Marcin.Po raz pierwszy trzeba było go namawiać do mówienia.- Ja przepraszam - wykrztusił wreszcie - to wszystko przeze mnie.%7łeby nie mój głupipomysł, Jun nie zobaczyłby pijaków.- Jakich pijaków?- No, Skuternogi i innych.- Zmiłuj się, Marcin, skąd się tutaj wziął ten łobuz?!- Nie tutaj.Prosiłem Juna wczoraj, żeby ze mną poleciał, bo nigdy nie latałem napiechotę i chciałem spróbować.No i polecieliśmy.A po drodze trafiliśmy na zabawę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Ale nie znikła jak tamta.Przeciwnie - z tryumfalnym: gap, gap! - psiak wyskoczył na zewnątrz, zmieniając się wwysoko skaczący kłębuszek radości.- Gapciu - dziewczyna głaskała miękkie kudełki.- Gapciu kochana! Gdzie Jun? GdzieMarcin? Poszli swoim zwyczajem na spacer? Tak? I psa zostawili samego? No to nie będzie-my ich wołać.Niech mają niespodziankę.Czy wiesz, że nam teraz wszystko się uda? Ach,Gapciu, jak ja się cieszę!Cieszyła się naprawdę.Zaraz przyjdzie Jun, przywołany głośnym szczekaniem, iAgnieszka opowie mu wszystko: o swoich nieudanych próbach i o tym, jak bardzo żałuje, żeusiłowała załatwić jego sprawy bez niego.Cieszyła się, ale i lękała czegoś.Nie samotności, nie tego, że Jun i Marcin zabłądząwśród nocy, ani przyznania się do porażki.Sama nie wiedziała, czemu dojmujący chłód wyziębiał czubki jej palców, zimnymostrzem sięgał serca.Na widok dwu srebrzystych sylwetek, spływających z księżycowym światłem, porwałasię z miejsca i, aby zagłuszyć wzrastający niepokój, zawołała głośno:- Jun, czekam na was! Pokażesz te cuda naszym uczonym, nauczysz nas, jak się to robi?I nagle zdała sobie sprawę, że przez cały czas oczekiwania lękała się tego krótkiego:NIE - jakie padło w odpowiedzi.JEDEN DZIEC I JEDNA NOC OKROPNAPokój zapożyczył barw od ziemi i nieba.Przejrzyste ściany wchłonęły purpurę zacho-dzącego słońca i srebro chmur świecących nocą, których oślepiająca biel piętrzyła się w głąbfirmamentu.Agnieszka przez cały dzień ślęczała nad zeszytami pani Anny.Z doświadczenia wie-działa, że najlepiej się myśli, jeśli się zajmować jednocześnie czymś innym.Niby się zapomi-na wówczas o tej najważniejszej sprawie, a nagle wypływa gotowe postanowienie, gotowaodpowiedz na pytanie.Tym razem nic z tego nie wychodziło.Czytała, a zamierzchła, legen-darna przeszłość mieszała się z rzeczywistością w jakąś dziwną całość.Powstawały pytania, cały las pytań, tym większy i niedostępniejszy, im bardziej wniego się zagłębiała.Zniechęcona odsunęła notatki. Co robić? - pytała siebie ściskając głowę.- Może odjechać? Jun wcale nie potrzebujeani moich rad, ani mojej opieki.W razie niebezpieczeństwa potrafi obronić się sam.Wiedziała jednak, że lęk o Juna nie pozwoli jej odejść od niego. Wszystko się skończy i powróci do normy, kiedy on wreszcie odleci - próbowała siępocieszać, ale ta myśl wywołała tym większy niepokój.Przenikliwy ziąb nie opuszczał jej od chwili, kiedy to Jun jednym słowem odciął się odjej planów i zaprosił ją do domu z uprzedzającą, ale chłodną grzecznością.Odtąd nie widzielisię jeszcze.Minęła bezsenna noc, mijał dzień, a nic nie zostało zdecydowane ani wyjaśnione.Poczuła głód.Od rana odwracała się od stolika, który w porze śniadania wyłonił sięspod podłogi, zastawiony miseczkami i czarkami różnego kształtu i koloru, mieniącymi sięprześlicznie.W porze obiadu stolik znikł, żeby pojawić się pózniej z nową zastawą.Sięgnęła niechętnie po tęczową czarkę i przechyliła dziobek do ust.Orzezwiający płyno nieznanym smaku dodał sił.Kiedy zdecydowała się na zjedzenie ciemnego placuszka czyteż ciasteczka, czyjaś ręka z umazanymi atramentem palcami zjawiła się naraz w ścianie,dając znaki.- Marcin? - spytała.- Można? - i jasna głowa ukazała się obok rozcapierzonej ręki.- Wejdz.Chłopiec wyskoczył ze ściany i zatrzymał się nieśmiało.Nigdy nie widziała u niego tak żałosnej i zbolałej miny.Nawet czupryna nie sterczałazawadiacko jak zazwyczaj, tylko zwisała żałosnymi kosmykami.- Co się stało?Milczał.- No, Marcin.Po raz pierwszy trzeba było go namawiać do mówienia.- Ja przepraszam - wykrztusił wreszcie - to wszystko przeze mnie.%7łeby nie mój głupipomysł, Jun nie zobaczyłby pijaków.- Jakich pijaków?- No, Skuternogi i innych.- Zmiłuj się, Marcin, skąd się tutaj wziął ten łobuz?!- Nie tutaj.Prosiłem Juna wczoraj, żeby ze mną poleciał, bo nigdy nie latałem napiechotę i chciałem spróbować.No i polecieliśmy.A po drodze trafiliśmy na zabawę [ Pobierz całość w formacie PDF ]