[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Paul z taką samą cierpliwością znosiłjej wybuchy gniewu i rozpaczy, co błagania o wypuszczenie nawolność.Słuchał przysiąg i zapewnień, że jest niewinna z takimsamym opanowaniem, co złorzeczeń i przekleństw.- Co ci zrobiłam? Dlaczego mnie więzisz? - Te słowa łamały muserce, lecz tylko w tych momentach, gdy wierzył w jej niewinność.Kiedy zaczynał mieć co do tego wątpliwości, serce twardniało mu nakamień.Nic go nie powstrzyma przed pochwyceniem morderczyni iukaraniem jej za popełnione zbrodnie.Na razie jednak czekał.Czekałna następne morderstwo, ale nie doczekał się.W końcu musiałwypuścić więznia, chociaż nakazał areszt domowy. Od tej pory Anastazji, uwięzionej w pałacu, pilnowało dwóchpolicjantów.Jeżeli jednak to nie ona, to kto, na miłość boską?! Kto mordował tedziewczyny?! I kto podrzucił do sypialni księżniczki dowody zbrodni?Kto nienawidził jej na tyle, by pragnąć jej śmierci? Konstancji przecieżw niczym nie zagrażała! Nie była konkurentką do ręki Romanowa!Więc kto.?Tyle zagadek.Tyle niewiadomych.Potrzebował dowodów, nowych tropów, którymi mógł podążyć, a niemiał zupełnie nic.Sfrustrowany całe dnie spędzał nad aktami poprzednich zbrodni, całenoce zaś krążył po Mieście cicho jak upiór, mając nadzieję, że dorwiesprawcę na gorącym uczynku.Powoli z silnego, bystrego inspektorapolicji zmieniał się w cień samego siebie, paranoika podejrzewającegojuż nie tylko mieszkańców pałacu, ale i najbliższychwspółpracowników.Nawet Robert Gawryłow, jego zastępca, nieuniknął przesłuchania.De Bries wezwał go któregoś dnia do gabinetu i zadał krzywdzącepytanie:- Może to ty podrzuciłeś Romanowej te dowody? - Skrawki sukniznów leżały na biurku, niemo przypominając o tym, że sprawcazbrodni nadal jest na wolności i kpi sobie z wysiłków inspektora.Gawryłow przewrócił oczyma i westchnął ciężko.-Jeśli to ja, proszę mnie aresztować.Paul zacisnął szczęki.Jemu nie było do śmiechu.- Panie inspektorze, z całym szacunkiem, pan również mógł touczynić - dodał zastępca. W pierwszej chwili de Bries chciał rąbnąć go w twarz, z całej siły.Dać w końcu upust frustracji.Dopadł młodego człowieka, chwyciłjedną ręką za przód munduru, drugą zaciśniętą w pięść uniósł do ciosu.Gawryłow zmrużył tylko oczy.Nie próbował się bronić.Pięść opadła.- Masz rację.- Inspektor potarł piekące z niewyspania oczy.-Zaczynam popadać w paranoję.Daj mi cokolwiek.Jakikolwiek punktzaczepienia, bym mógł.- Morderstwa ustały - wpadł mu w słowo tamten.Paul zmarszczyłbrwi.- No właśnie.To dlatego nie ma nowych.- Morderstwa ustały - powtórzył powoli i z rozmysłem RobertGawryłow.- Co oznacza, że albo morderca wyniósł się z Miasta, albojest zbyt dobrze strzeżony, by kontynuować swój proceder, albo.nieżyje.A dwa tygodnie temu zmarł ktoś, kto mógł mieć dostęp przezswoją córkę do pokojów księżniczki Anastazji.Paul poczuł zimny dreszcz przebiegający po plecach.- O kim mówisz? - zapytał wolno, chyba nie chcąc słyszećodpowiedzi.Może to któryś ze służących, może.- Ojciec panny Konstancji wyzionął ducha.To po nim nosi żałobę.De Bries rozluznił napięte ciało.- I myślisz, że ona, Konstancja Lubowiecka, podrzuciła te dowody, bykryć ojca? Wybacz, chłopcze, ale to niemożliwe.Nawet najbardziej kochająca córka nie zrobiłabyczegoś takiego - ryzykując oskarżeniem o współudział w zbrodni - dlaojca psychopaty.- Ludzie różnie o nich gadają, o Lubowieckim i pannie Konstancji -zaczął ostrożnie Gawryłow, wiedząc, jakim uczuciem jego przełożonydarzy dziewczynę.- Mówią, że stary był okrutnikiem i w majątku nieraz ktoś ginął w niewyjaśnionych okolicznościach.Nie przepadano zaLubowieckimi, oj nie.Teraz odetchnęli z ulgą, to pewne.Paul słuchał tego z odpychającym wyrazem twarzy i pustką w oczach.Chyba wolałby udowodnić Konstancji morderstwo, niż dowiedzieć się,że kryła mordercę.- To niemożliwe - uciął stanowczo.- Nie chcę więcej słuchać takichoszczerstw.Gawryłow zasalutował i wyszedł.Tymczasem Konstancja szykowaładla wszystkich kolejną niespodziankę.Za dnia pogrążona w żałobie, snuła się po wielkich, pustych pokojachtak blada, że niemal przezroczysta, z podkrążonymi oczami i wychudłątwarzą.Maksymilian nie śmiał od niej żądać, by spełniała jego za-chcianki, odesłać dziewczyny do domu ciotki także nie miał sumienia.Uciekał więc z pałacu, cichego niczym katakumby, do małego domu wlesie, do Zwietlany.Anastazja spędzała dnie w swoich pokojach, nieustannie pilnowanaprzez dwóch podwładnych de Briesa.Służba szeptała, że księżniczkanie jest już sobą, że rozważa wstąpienie do klasztoru, że ma widać coś nasumieniu i może to aresztowanie nie było takie całkiembezpodstawne.? Posiłki przynoszono jej do saloniku sąsiadującego zsypialnią.Nie widywała nikogo oprócz brata.On, gdy tylko wracał do domu, a czynił to każdego wieczoru, niechcąc zostawiać siostry samej na noc, pierwsze kroki kierował napiętro.Do Anastazji.Brał siostrę w ramiona i tulił długie chwile, niczym małe dziecko, aona pozwalała na to, nie protestując, nie domagając się tych czułychgestów, zupełnie obojętna.Czasem tylko błagała go, by oddaliłKonstancję Lubowiecką, ale on odmawiał.Wystarczająco wiele plotekkrążyło po Mieście.Nie potrzebował nowych domysłów i jeszczejednego wroga w postaci zranionej do żywego kobiety.Anastazji nie pozostało nic innego, jak czekać.Czekać na coś,cokolwiek, co oczyści ją z zarzutów.Czekała na jeden fałszywy ruchKonstancji, nie wiedząc, że ta już go wykonała.Konstancja, jak zwykle cicha i zamknięta w sobie, snuła się popałacu, to tu, to tam, ze wzrokiem wbitym w ziemię [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •