[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pusty wzrok mężczyzny skierował się na moją przestraszonątwarz.Zauważyłam, że z kieszeni jego spodni wystajeprostokątny paralizator.Cofnęłam się.- Stój - warknął.- Boję się pana - wyznałam.Uśmiechnął się kpiąco.Chyba potraktował moje słowa jako komplement.Powoli opuścił Adama na podłogę.Chłopak odrazu odskoczył od niego na względnie bezpieczną odległość.- Szukaliśmy was - wycedził sanitariusz przez zażółcone,krzywe zęby.- Następnym razem nie wychodzcie bezpozwolenia.Jeśli nie ma sanitariusza, to znaczy, że nie wolnowychodzić, jasne?Pokiwaliśmy zgodnie głowami.Nie śmiałam odwrócić odniego oczu, tak bardzo mnie przerażał.- Idzcie do pokoi i połknijcie leki, jeśli jeszcze tego niezrobiliście.Adam wziął mnie za rękę i przyciągnął do siebie.Objął mniei szepnął do ucha:- Za dwie godziny pod biblioteką.Następnie szybko i gwałtownie mnie pocałował.Jego dłonieobjęły moją twarz, usta zgniotły moje wargi.Zabrakło mipowietrza, a nogi ugięły się pode mną.- Co ty wyprawiasz?! - Sanitariusz szarpnął Kruka za ramię iodciągnął do tyłu.Zachwiałam się, wpatrując się w chłopaka zamglonym, nicnierozumiejącym wzrokiem.Och&- Ty byś nie chciał jej pocałować? - zakpił Adam i odepchnąłdłonie mężczyzny.- Już idziemy, osiłku.Nie denerwuj się tak,bo się jeszcze spocisz.Do zobaczenia, Julio.Kruk odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku schodówprowadzących do męskiego skrzydła.Zdenerwowanysanitariusz spojrzał na mnie wrogo.Pobiegłam w stronę klatkischodowej.Chciałam jak najprędzej znalezć się w swoim pokoju.*Równo dwie godziny pózniej uchyliłam delikatnie drzwiprowadzące na korytarz.Oślepiająca biel jarzeniówekzaatakowała moje oczy.Cofnęłam się, gdy dostrzegłam podsufitem migającą na czerwono lampkę.Kamery.Czysanitariusze mnie zauważą i złapią, zanim dotrę do biblioteki?Dotknęłam warg.Pocałunek Adama.Cholera jasna.Po co to robił? Teraz potrafię myśleć tylko o jego ustach, błękitnych oczach i czarnych włosach.Jak ostatniaidiotka.Za stara już jestem na wzdychanie w tym stylu.Tochyba przez leki zrobiłam się strasznie uczuciowa.Nabrałam głęboko powietrza i wyszłam na korytarz.Trzymając się ściany, ruszyłam do przodu.Przy drzwiach dopokoju Magdaleny przystanęłam na chwilę zmrożona pewnąmyślą.Szalona kobieta każdej nocy krzyczała albo przynajmniejjęczała, gdy usiłowała uwolnić się z krępujących ją pasów.Odkąd sanitariusze wywiezli z tego korytarza ciało przykryteprześcieradłem, jej krzyki ustały&Nacisnęłam klamkę i pchnęłam drzwi do jej pokoju.Blask zkorytarza oświetlił puste wnętrze.Pokój umeblowany był takjak wszystkie w Drugiej Szansie.Stała w nim szafa, biurko,krzesło oraz regał z książkami.Jednak w pokoju Magdalenybrakowało jednej rzeczy.Aóżka.Wycofałam się szybko.Nie wiem, jak pokonałam resztękorytarza i schody.Ocknęłam się dopiero przy drzwiach dobiblioteki.Czy to przeze mnie ją zabrali? Czy to dlatego, że poskarżyłamsię Morulskiej, że ta szalona kobieta mnie przeraża?Jezus Maria, czy to moja wina? Czy oni ją zabili przezemnie?Nacisnęłam ciężką, mosiężną klamkę.Rzezbione w misternekwiatowe wzory drzwi były zrobione z tak ciemnego drewna, żewydawały się czarne.Ani drgnęły, gdy je pchnęłam.Dotknęłamzimnego metalu.Pod klamką było miejsce na duży klucz.Gdzie jest Adam?Objęłam się ramionami i usiadłam na zimnej podłodze.Tenkorytarz nie był aż tak mocno oświetlony.Chyba nikt się niespodziewał, że pacjenci będą się wałęsać nocami.Niezauważyłam też nigdzie migoczącej lampki kamery.Miałam gorącą nadzieję, że gdy przemykałam się białymkorytarzem, żaden z sanitariuszy nie spojrzał akurat namonitor.Pomalowane na ciemny kolor ściany i poczerniały parkiet dobrze ukryły mnie w ciemnościach panujących wpozbawionym okien korytarzu.Co kilka metrów świeciłypojedyncze lampy ścienne, ale ich światło nie przebijało sięskutecznie przez mrok.Po kilku minutach usłyszałam ciche kroki.Spięłam się wsobie, próbując wtopić się w ścianę.Na szczęście w moją stronęszedł Adam.Zerwałam się na równe nogi.- Udało ci się bez problemów? - szepnął, gdy złapałam go zarękę.- Tak, ale muszę ci o czymś powiedzieć.O Magdalenie -odpowiedziałam zduszonym głosem.- Czekaj, najpierw wejdzmy do środka - nacisnął klamkę.- Zamknięte.- Załamałam ręce.Trzęsłam się jak w gorączce.Bałam się, że ktoś nas nakryje,że znowu dadzą mi silne leki, po których będę nieruchomoleżeć w łóżku.Bałam się też, że po tych ich lekach mogę się jużnie obudzić.Nikt przecież nie będzie mnie szukał.- Spokojnie.- Chłopak klęknął pod drzwiami i sięgnął dokieszeni.Patrzyłam, jak szybko zagina drut i wsuwa go w zamek.Pochwili dołożył jeszcze jeden zagięty drucik.Ciszę przerywałotylko ciche stukanie jego prowizorycznych wytrychów.- Uda się? - zapytałam.- Cii - szepnął i puścił do mnie oko.- Mnie się zawsze udaje.Zamek szczęknął, gdy zapadka przeskoczyła na swojemiejsce.Adam podniósł się i nacisnął klamkę.Drzwi ustąpiły.Weszliśmy do środka.Przez wysokie okna wpadało do środka trochę przymglonegoświatła księżyca.Wysokie regały zapełnione zakurzonymitomami górowały nad nami.Wydawało się, że w ciszypanującej w sali było słychać tylko bicie naszych serc iskrzypienie wiekowego drewna.- Gdzie jest archiwum? - zapytał Adam.- Tam, za biurkiem bibliotekarki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •