[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było ich ośmiu.Otoczyli nas nieregularnym półkolem.Wszyscy byli mężczyznami,wszyscy byli nadzy i wszystkim brakowało męskiego wyposażenia.Ciała mieli muskularne,niemal zbyt idealne, a ich skóra połyskiwała światłem, które przypominało mi blask księżyca.Jednak ich podobieństwo do ludzi na tym się kończyło.Skóra rąk w okolicy łokciprzechodziła w miękkie, złociste futro kota.W miejsce dłoni mieli pazury, a zamiast twarzy -głowę i dziób orła.Na ich plecach chwiały się, wyginające się łukowato, lekko brązowe izłote skrzydła.- Gryfy - powiedziałam.- Tak jakby.- Raczej gryfy skrzyżowane z ludzmi.- Quinn zatrzymał się obok.Jego ramię otarłosię o moje.Księżycowa gorączka zapłonęła we mnie w odpowiedzi, a całe ciało zaczęłodrżeć.Zacisnęłam pięść, próbując się kontrolować.- W takim razie, dlaczego wyczuwam ich bardziej jako umarłych, a nie jako gryfy?- Nie wiem.- Wygiął dłonie, a potem spojrzał na mnie.- Mam tylko nadzieję, że maszw sobie wystarczająco dużo siły.- Zdecydowanie tak.- Obserwowałam, jak przyglądają się nam, i zastanawiałam,dlaczego jeszcze się nie poruszyli.- Rozumiem, że nie możesz czytać w ich umysłach?- Nie.Są chronieni tarczami, chociaż nie widzę, żeby któryś z nich nosił je na sobie.-Jego palce zacisnęły się na moich, unosząc mą dłoń do jego ust.Pocałunek, jaki na nichzłożył, był czuły, erotyczny.- Powodzenia.Puścił moją rękę i rozpłynął się w ciemności, poruszając się błyskawicznie w prawąstronę.Wyglądało, że właśnie na to czekały te stwory.Zerwały się z miejsca z łopotemskrzydeł.Pięć z nich ruszyło na Quinna, trzy na mnie.Jakaś szalona część mnie odebrała jako obelgę fakt, że Quinn został potraktowanyjako większe zagrożenie.Powietrze wypełniło się szumem skrzydeł.Ziemia i liście zawirowały wokół mnie,utrudniając widoczność.Gdy trzech z nich zaczęło pikować w moim kierunku, okręciłam sięna pięcie i ruszyłam biegiem, by schronić się wśród drzew.Mogłam się czuć obrażona, ale niebyłam głupia i nie miałam oczu dookoła głowy.Gęsto rosnące drzewa dawały miprzynajmniej ochronę przed atakiem z góry i z tyłu.Uzbrojona w pazury łapa wielkości łopaty przecięła powietrze.Zrobiłam unik iokręciłam się w miejscu, kopiąc stwora w brzuch.Cios odbił się od falujących mięśni gryfa iwstrząsnął całą moją nogą.Przez krótką chwilę pożałowałam, że zdjęłam buty.Kołki ukrytew obcasach były o wiele lepszą bronią niż bose stopy.Rozległ się alarmujący świst powietrza.Uniknęłam kolejnych ciosów od dwóchnapastników.Byli już tak blisko, że ruch ich skrzydeł wprawił powietrze w wir, który czepiałsię moich włosów i ubrania, wypełniając powietrze sosnowymi igłami, a moje płuca kurzem.Zakaszlałam i zmrużyłam oczy, chcąc zobaczyć coś przez ten syf.Pierwszy ze stworów runął w moją stronę.Leciał nisko pod drzewami, z dziobemotwartym jakby do krzyku, chociaż nie wydobył się z niego żaden dzwięk.Udało mi się umknąć przed ciosami pozostałych dwóch, po czym zachwiałam się wtył, gdy pierwszy z nich podleciał do mnie bliżej.Wysunięte pazury chlasnęły mnie w ramię,pozostawiając na skórze trzy krwawe szramy.Zaklęłam pod nosem i skoczyłam naprzód,prosto na jego grzbiet.Wtedy wrzasnął.Z jego gardła wydobył się wysoki dzwięk, który nieprzypominał ani krzyku drapieżnego ptaka, ani kota, ani człowieka.Trzymałam się kurczowoszarpiącego się i rzucającego na wszystkie strony stwora, a potem wystrzeliliśmy spomiędzydrzew i poszybowaliśmy ku niebu.Wtedy uderzył mnie jego zapach i pomimo tego, co wyczułam wcześniej, wcale niebyło w nim stęchlizny śmierci ani odoru zwierzęcia.Zamiast tego poczułam słodki aromatmiodu i odświeżającą woń deszczu, które na nowo rozpaliły we mnie szalejącą księżycowągorączkę.Tyle że żaden z tych stworów nie chciał mnie pieprzyć, tylko zabić, a gorączka niebyła jeszcze na tyle silna, żeby przezwyciężyć mój instynkt przetrwania.Podkurczyłam nogi i zgięłam kolana.Stopy miałam wciśnięte w grzbiet stwora, apotem puściłam jedno skrzydło i uchwyciłam się drugiego obiema rękami.To byłaniebezpieczna pozycja, wystarczyło, aby jeszcze raz się obrócił, a zginęłabym na miejscu.Niezrobił tego jednak, widocznie zadowolony z lotu ku gwiazdom.Jego skrzydła biły powietrze,połyskując głębokim odcieniem polerowanego złota, pięknym i silnym.A ja miałam zamiar je zniszczyć.Jednak cały żal minął, gdy zerknęłam w dół, na błyskawicznie uciekający spod nóggrunt.Musiałam to zrobić teraz, w przeciwnym razie zabije mnie siła upadku.Biorąc głębokiwdech, odepchnęłam się w górę i wykręciłam w tył z całą siłą, jaką mogłam w sobie znalezć.Byłam obdarzona nieludzką siłą wampira, więc skrzydło nie stawiało żadnego oporu.Oderwało się od ciała przy akompaniamencie dziwacznego, pękającego dzwięku.Wchwilę pózniej i ja, i skrzydło runęliśmy w dół.Wrzask stworzenia rozniósł się w powietrzu,tak samo jak jego krew.Zaczęło pikować bezładnie w dół.Machało szaleńczo drugimskrzydłem, ale niewiele to pomogło.Jeszcze więcej wrzasków rozeszło się w ciszy, gdypozostałe dwa gryfy nadleciały z pomocą pierwszemu, chwytając go za ramiona.Ich skrzydłabiły powietrze tak szybko, że rozmazały się w niewidoczne plamy w czasie próbyzmniejszenia siły upadku tego pierwszego.Na moje nieszczęście nie miałam nikogo, kto by złagodził mój upadek.Obróciłam się,uderzając w ziemię najpierw stopami, a potem zwaliłam się na nią całym ciałem, zwijając wkłębek, żeby zamortyzować nacisk na kręgosłup.Nie odniosło to jednak żadnego skutku.Powietrze ze świstem uciekło mi z płuc, przez moment gwiazdy zatańczyły mi przed oczamitak blisko, że miałam wrażenie, iż wystarczy wyciągnąć rękę i mogłabym je pochwycić.Ból,jaki eksplodował w każdej komórce mojego ciała, przeszedł w ciemność.Odetchnęłam głęboko i udało mi się ją zwalczyć.Usłyszałam krzyki i wiedziałam, żestworzenia znów rzuciły się za mną w pościg.Musiałam wstać i się ruszyć.Jęcząc z bólu, zerwałam się na nogi, jednak natychmiast upadłam z powrotem, gdygryf przeleciał nad moją głową.Podskoczyłam, unikając w ten sposób jego pazurów iwbijając pięść prosto w jego pachwinę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Było ich ośmiu.Otoczyli nas nieregularnym półkolem.Wszyscy byli mężczyznami,wszyscy byli nadzy i wszystkim brakowało męskiego wyposażenia.Ciała mieli muskularne,niemal zbyt idealne, a ich skóra połyskiwała światłem, które przypominało mi blask księżyca.Jednak ich podobieństwo do ludzi na tym się kończyło.Skóra rąk w okolicy łokciprzechodziła w miękkie, złociste futro kota.W miejsce dłoni mieli pazury, a zamiast twarzy -głowę i dziób orła.Na ich plecach chwiały się, wyginające się łukowato, lekko brązowe izłote skrzydła.- Gryfy - powiedziałam.- Tak jakby.- Raczej gryfy skrzyżowane z ludzmi.- Quinn zatrzymał się obok.Jego ramię otarłosię o moje.Księżycowa gorączka zapłonęła we mnie w odpowiedzi, a całe ciało zaczęłodrżeć.Zacisnęłam pięść, próbując się kontrolować.- W takim razie, dlaczego wyczuwam ich bardziej jako umarłych, a nie jako gryfy?- Nie wiem.- Wygiął dłonie, a potem spojrzał na mnie.- Mam tylko nadzieję, że maszw sobie wystarczająco dużo siły.- Zdecydowanie tak.- Obserwowałam, jak przyglądają się nam, i zastanawiałam,dlaczego jeszcze się nie poruszyli.- Rozumiem, że nie możesz czytać w ich umysłach?- Nie.Są chronieni tarczami, chociaż nie widzę, żeby któryś z nich nosił je na sobie.-Jego palce zacisnęły się na moich, unosząc mą dłoń do jego ust.Pocałunek, jaki na nichzłożył, był czuły, erotyczny.- Powodzenia.Puścił moją rękę i rozpłynął się w ciemności, poruszając się błyskawicznie w prawąstronę.Wyglądało, że właśnie na to czekały te stwory.Zerwały się z miejsca z łopotemskrzydeł.Pięć z nich ruszyło na Quinna, trzy na mnie.Jakaś szalona część mnie odebrała jako obelgę fakt, że Quinn został potraktowanyjako większe zagrożenie.Powietrze wypełniło się szumem skrzydeł.Ziemia i liście zawirowały wokół mnie,utrudniając widoczność.Gdy trzech z nich zaczęło pikować w moim kierunku, okręciłam sięna pięcie i ruszyłam biegiem, by schronić się wśród drzew.Mogłam się czuć obrażona, ale niebyłam głupia i nie miałam oczu dookoła głowy.Gęsto rosnące drzewa dawały miprzynajmniej ochronę przed atakiem z góry i z tyłu.Uzbrojona w pazury łapa wielkości łopaty przecięła powietrze.Zrobiłam unik iokręciłam się w miejscu, kopiąc stwora w brzuch.Cios odbił się od falujących mięśni gryfa iwstrząsnął całą moją nogą.Przez krótką chwilę pożałowałam, że zdjęłam buty.Kołki ukrytew obcasach były o wiele lepszą bronią niż bose stopy.Rozległ się alarmujący świst powietrza.Uniknęłam kolejnych ciosów od dwóchnapastników.Byli już tak blisko, że ruch ich skrzydeł wprawił powietrze w wir, który czepiałsię moich włosów i ubrania, wypełniając powietrze sosnowymi igłami, a moje płuca kurzem.Zakaszlałam i zmrużyłam oczy, chcąc zobaczyć coś przez ten syf.Pierwszy ze stworów runął w moją stronę.Leciał nisko pod drzewami, z dziobemotwartym jakby do krzyku, chociaż nie wydobył się z niego żaden dzwięk.Udało mi się umknąć przed ciosami pozostałych dwóch, po czym zachwiałam się wtył, gdy pierwszy z nich podleciał do mnie bliżej.Wysunięte pazury chlasnęły mnie w ramię,pozostawiając na skórze trzy krwawe szramy.Zaklęłam pod nosem i skoczyłam naprzód,prosto na jego grzbiet.Wtedy wrzasnął.Z jego gardła wydobył się wysoki dzwięk, który nieprzypominał ani krzyku drapieżnego ptaka, ani kota, ani człowieka.Trzymałam się kurczowoszarpiącego się i rzucającego na wszystkie strony stwora, a potem wystrzeliliśmy spomiędzydrzew i poszybowaliśmy ku niebu.Wtedy uderzył mnie jego zapach i pomimo tego, co wyczułam wcześniej, wcale niebyło w nim stęchlizny śmierci ani odoru zwierzęcia.Zamiast tego poczułam słodki aromatmiodu i odświeżającą woń deszczu, które na nowo rozpaliły we mnie szalejącą księżycowągorączkę.Tyle że żaden z tych stworów nie chciał mnie pieprzyć, tylko zabić, a gorączka niebyła jeszcze na tyle silna, żeby przezwyciężyć mój instynkt przetrwania.Podkurczyłam nogi i zgięłam kolana.Stopy miałam wciśnięte w grzbiet stwora, apotem puściłam jedno skrzydło i uchwyciłam się drugiego obiema rękami.To byłaniebezpieczna pozycja, wystarczyło, aby jeszcze raz się obrócił, a zginęłabym na miejscu.Niezrobił tego jednak, widocznie zadowolony z lotu ku gwiazdom.Jego skrzydła biły powietrze,połyskując głębokim odcieniem polerowanego złota, pięknym i silnym.A ja miałam zamiar je zniszczyć.Jednak cały żal minął, gdy zerknęłam w dół, na błyskawicznie uciekający spod nóggrunt.Musiałam to zrobić teraz, w przeciwnym razie zabije mnie siła upadku.Biorąc głębokiwdech, odepchnęłam się w górę i wykręciłam w tył z całą siłą, jaką mogłam w sobie znalezć.Byłam obdarzona nieludzką siłą wampira, więc skrzydło nie stawiało żadnego oporu.Oderwało się od ciała przy akompaniamencie dziwacznego, pękającego dzwięku.Wchwilę pózniej i ja, i skrzydło runęliśmy w dół.Wrzask stworzenia rozniósł się w powietrzu,tak samo jak jego krew.Zaczęło pikować bezładnie w dół.Machało szaleńczo drugimskrzydłem, ale niewiele to pomogło.Jeszcze więcej wrzasków rozeszło się w ciszy, gdypozostałe dwa gryfy nadleciały z pomocą pierwszemu, chwytając go za ramiona.Ich skrzydłabiły powietrze tak szybko, że rozmazały się w niewidoczne plamy w czasie próbyzmniejszenia siły upadku tego pierwszego.Na moje nieszczęście nie miałam nikogo, kto by złagodził mój upadek.Obróciłam się,uderzając w ziemię najpierw stopami, a potem zwaliłam się na nią całym ciałem, zwijając wkłębek, żeby zamortyzować nacisk na kręgosłup.Nie odniosło to jednak żadnego skutku.Powietrze ze świstem uciekło mi z płuc, przez moment gwiazdy zatańczyły mi przed oczamitak blisko, że miałam wrażenie, iż wystarczy wyciągnąć rękę i mogłabym je pochwycić.Ból,jaki eksplodował w każdej komórce mojego ciała, przeszedł w ciemność.Odetchnęłam głęboko i udało mi się ją zwalczyć.Usłyszałam krzyki i wiedziałam, żestworzenia znów rzuciły się za mną w pościg.Musiałam wstać i się ruszyć.Jęcząc z bólu, zerwałam się na nogi, jednak natychmiast upadłam z powrotem, gdygryf przeleciał nad moją głową.Podskoczyłam, unikając w ten sposób jego pazurów iwbijając pięść prosto w jego pachwinę [ Pobierz całość w formacie PDF ]