[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W żadnym razie nie ośmieliłaby się zapalić światła o tak póznej porze.Godziny otwarcia Baszty Czarownic były jasno określone i widniały na tabliczce umieszczonej nazewnętrznych, drewnianych drzwiach.Czynne codziennie w godzinach 9 17.Poza owym terminem wieża jako obiekt zabytkowy powinna być zamknięta nie tylko dlazwiedzających, ale także dla personelu.Należało również włączyć system alarmowy.O ile pierwszywarunek został dotrzymany: pani Iza punktualnie (17.00) zamknęła drzwi od środka, o tyle spełnieniedrugiego nie było możliwe, ze względu na oczywisty fakt przebywania jej samej na inwigilowanymprzez fotokomórki obszarze.Ktoś, kto dobijał się do baszty, najwyrazniej nie miał zamiaru rezygnować.Izabela Radtke odstawiłakubek z kawą, wstała i ostrożnie podeszła do drzwi.%7łałowała, że nie posiadają choćby małegookienka i w żaden sposób nie da się zobaczyć, kto stoi z drugiej strony.Usłyszała męskie głosy. Otwierają się na zewnątrz.Wystarczy byle łom. Skąd mam wziąć łom? W samochodzie mam chyba łyżkę do opon.Może być?Izabela Radtke cofnęła się bezszelestnie.Jej trzydziestoośmioletnie serce biło jak dzwon, szarpanyręką zamroczonego winem dzwonnika.Włamywacze!Podeszła do lampy naftowej i przykręciła knot, pozostawiając malutki płomyk.Szarość pogłębiła się,długie cienie czarnych belek niemal zlały się z otoczeniem.Nagle któryś z mężczyzn za drzwiamiwybuchnął głośnym śmiechem.Wzdrygnęła się, przestraszona.Przekręciła kółeczko lampy do oporu i światełko zgasło; w powietrzu unosił się jedynie słaby zapachekstrakcyjnej nafty.Jednakże całkowita ciemność ogarnęła tylko pozbawione okien sanktuarium paniIzabeli, na resztę pomieszczenia padał blask ulicznej latarni, bez problemu przedzierający się przezogromne okna, wstawione przed wielu laty, podczas odbudowy, gdy zdecydowano, że basztadoskonale nadaje się na miejsce malarskich wystaw i innych artystycznych prezentacji.Włamywacze ale się porobiło! Lęk Izabeli nie był tylko strachem samotnej kobiety, nękanej nocąprzez bandziorów.Dodatkowe obciążenie stanowiła świadomość, że jej pobyt tutaj jest nielegalny.Na dobrą sprawę można by uznać, że ona sama również jest włamywaczem.Izabela nie po raz pierwszy w życiu nocowała w Baszcie, robiła to już setki razy, od czasu pewnejnocy przed dziesięciu laty, kiedy to po raz pierwszy zdecydowała się nie wracać do domu.A potem już nie miała wyjścia; musiała chociaż raz w tygodniu spędzać tu noc.Chybaby umarła,gdyby odebrano jej tę możliwość.Na pewno by umarła.Problem Izabeli Radtke polegał na tym, że dobrze wiedziała, kim jest naprawdę.A ciężko żyć zeświadomością, że jest się prawdziwą bestią.Swej tajemnicy pani Izabela strzegła pilnie i zamierzała ją zabrać do grobu, jeśli takowy byłjej w ogóle pisany.To z tego powodu pozostała panną (O Boże! Chyba już starą! Jaki ten czas jestwredny!), choć była ładną kobietą, a atrakcyjna figura wciąż przyciągała wzrok mężczyzn.Strzygą została w dwunastym roku życia, z winy pijanego kierowcy małego fiata, jadącego ze znacznąprędkością przez przejście dla pieszych.Stan śmierci klinicznej, w którym wtedy pozostawała, trwałdwadzieścia siedem minut.Rekord reanimacyjny słupskiego szpitala, choć podobno wcale nie rekordświata.Pózniej przeczytała mnóstwo książek na ten temat, głównie wspomnień ludzi, którzy byli potamtej stronie, przeżywających swe życie po życiu , ale nigdy nie doszukała się jakiejś wspólnejcechy z własnym doznaniem.Bo Izabela Radtke nie pamiętała niczego z tamtych martwych minut.%7ładnego żeglowania ponad ciałem, żadnego tunelu, światła wabiącego barwą i łagodnością.Anipoczucia spokoju, ulgi, szczęśliwości.Nic z rzeczy, o których gęsto na szpaltach gazet.Za to po przebudzeniu, gdy jej serce na nowo podjęło pracę, wskakując w rytm pompy szpitalnejaparatury reanimacyjnej, od razu zdała sobie sprawę, kim się stała.Wiedziała, że nie ma już tamtejIzabeli.Ona umarła.Oddała ducha, podcięta zderzakiem fiata i wleczona dwadzieścia metrów podjego podwoziem.To, co wróciło do życia wysiłkiem lekarskich pięści, walących niemiłosiernie wwątłą, dziewczęcą pierś, było już kimś innym.Strzygą.Choć niezupełnie taką, jaką znano z dawnychbaśni i współczesnych komputerowych gier.Nigdy nie ujawniła się.Nie przybierała o północy prawdziwej postaci.Nawet gdy na pasterkę biływszystkie kościelne dzwony.Nawet w noc Kupały.I nigdy żaden piejący kur nie wywoływał w niejpoczucia lęku.Jakby zapewne ostrożnie przekonywał każdy psychoanalityk: nie miała żadnegodowodu na to, że jej przekonanie nie jest jedynie urojeniem, urazem spowodowanym traumatycznymprzeżyciem.Ale dobrze wiedziała, że brak dowodów zawdzięcza wyłącznie sobie.%7łelaznej woli,niezłomnemu postanowieniu, iż nie da sobie do końca odebrać człowieczeństwa. Dobra będzie? rozległ się chłopięcy głos osobnika, który poszedł do samochodu po łyżkę doopon. Dawaj! Zobaczymy.Izabela przycupnęła w kącie.Z nadzieją wpatrywała się w stalowe drzwi.Wytrzymają?Zgrzyt metalu uświadomił jej, że przecież nie o drzwi tu chodzi, mogą być najmocniejsze, co z tego,skoro może nie wytrzymać zamek.A nie wytrzyma, zrozumiała to w jednej chwili, wszak otwierała izamykała go codziennie.Ledwie się trzymał.Kiedyś nawet próbowano go wymienić, ale stwierdzono, że skoro jest systemalarmowy, szkoda fatygi.Lecz system alarmowy dzisiejszej nocy nie działał.Z jej winy.Co za pech, że to akurat dzisiaj! Jak żyje, nie pamięta, żeby kiedykolwiek próbowano włamać się doBaszty Czarownic.Aktualnie swoje obrazy wystawiał tu Zygmunt Jasnoch, malarz z Kołobrzegu.Ceny jego prac, widniejące na przyklejonych dyskretnie metkach, były co prawda wysokie, lecz nieodbiegały od średnich na artystycznym rynku amatorskim.I ceny cenami nie wyobrażała sobie, żeby ktokolwiek (nic nie ujmując autorowi obrazów) mógł pałać żądzą ichposiadania w stopniu popychającym ku przestępstwu.Coś trzasnęło. Idzie! usłyszała uradowany, zachrypnięty głos.Bliska paniki Izabela rozejrzała się nerwowo.Zaraz tu wejdą! Co robić?! Podniosła się i pobiegła kuschodom.Wyżej mieściły się kolejne pomieszczenia, kubatura baszty była dość pokazna, choć możenie było tego widać z zewnątrz.Na samym szczycie, w spłaszczonym z jednej strony stożku połacidachowej, znajdował się ostatni pokoik: zakurzona rupieciarnia, od dawna zamknięta.Drżącymirękami sięgnęła do kieszeni służbowego fartucha i wyciągnęła pęczek kluczy.Tak dawno tu nie była,że zapomniała już który to.Wreszcie metodą eliminacji wybrała właściwy; otworzyła trzeszczące niemiłosiernie drzwi i wpadła do środka, czującślizgające się po twarzy pajęczyny.Zamknęła drzwi w chwili, gdy z dołu dobiegł łoskot.Włamywaczom (złoczyńcom), złoczyńcom, tenkretyński wyraz nadal plątał się w myślach Izabeli, wziął się nie wiadomo skąd), najwyrazniej udałosię sforsować wejście.Na poddaszu nie było żadnego okienka.W zupełnych ciemnościach Izabela Radtke szukała otworu naklucz, żeby zamknąć się od środka.Na próżno.Wreszcie uzmysłowiła sobie, że te drzwi mają zamekjedynie od zewnątrz.Pozostawało mieć nadzieję, że przestępcy (złoczyńcy!złoczyńcy!) poprzestaną na grabieży wystawy i nie wpadnie im do głowy przeszukiwanie szczytubaszty.Było jej słabo.Poczuła ucisk w żołądku i kwaśny posmak wędrował do ust.Omal nie zwymiotowała.Położyła się na podłodze [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.W żadnym razie nie ośmieliłaby się zapalić światła o tak póznej porze.Godziny otwarcia Baszty Czarownic były jasno określone i widniały na tabliczce umieszczonej nazewnętrznych, drewnianych drzwiach.Czynne codziennie w godzinach 9 17.Poza owym terminem wieża jako obiekt zabytkowy powinna być zamknięta nie tylko dlazwiedzających, ale także dla personelu.Należało również włączyć system alarmowy.O ile pierwszywarunek został dotrzymany: pani Iza punktualnie (17.00) zamknęła drzwi od środka, o tyle spełnieniedrugiego nie było możliwe, ze względu na oczywisty fakt przebywania jej samej na inwigilowanymprzez fotokomórki obszarze.Ktoś, kto dobijał się do baszty, najwyrazniej nie miał zamiaru rezygnować.Izabela Radtke odstawiłakubek z kawą, wstała i ostrożnie podeszła do drzwi.%7łałowała, że nie posiadają choćby małegookienka i w żaden sposób nie da się zobaczyć, kto stoi z drugiej strony.Usłyszała męskie głosy. Otwierają się na zewnątrz.Wystarczy byle łom. Skąd mam wziąć łom? W samochodzie mam chyba łyżkę do opon.Może być?Izabela Radtke cofnęła się bezszelestnie.Jej trzydziestoośmioletnie serce biło jak dzwon, szarpanyręką zamroczonego winem dzwonnika.Włamywacze!Podeszła do lampy naftowej i przykręciła knot, pozostawiając malutki płomyk.Szarość pogłębiła się,długie cienie czarnych belek niemal zlały się z otoczeniem.Nagle któryś z mężczyzn za drzwiamiwybuchnął głośnym śmiechem.Wzdrygnęła się, przestraszona.Przekręciła kółeczko lampy do oporu i światełko zgasło; w powietrzu unosił się jedynie słaby zapachekstrakcyjnej nafty.Jednakże całkowita ciemność ogarnęła tylko pozbawione okien sanktuarium paniIzabeli, na resztę pomieszczenia padał blask ulicznej latarni, bez problemu przedzierający się przezogromne okna, wstawione przed wielu laty, podczas odbudowy, gdy zdecydowano, że basztadoskonale nadaje się na miejsce malarskich wystaw i innych artystycznych prezentacji.Włamywacze ale się porobiło! Lęk Izabeli nie był tylko strachem samotnej kobiety, nękanej nocąprzez bandziorów.Dodatkowe obciążenie stanowiła świadomość, że jej pobyt tutaj jest nielegalny.Na dobrą sprawę można by uznać, że ona sama również jest włamywaczem.Izabela nie po raz pierwszy w życiu nocowała w Baszcie, robiła to już setki razy, od czasu pewnejnocy przed dziesięciu laty, kiedy to po raz pierwszy zdecydowała się nie wracać do domu.A potem już nie miała wyjścia; musiała chociaż raz w tygodniu spędzać tu noc.Chybaby umarła,gdyby odebrano jej tę możliwość.Na pewno by umarła.Problem Izabeli Radtke polegał na tym, że dobrze wiedziała, kim jest naprawdę.A ciężko żyć zeświadomością, że jest się prawdziwą bestią.Swej tajemnicy pani Izabela strzegła pilnie i zamierzała ją zabrać do grobu, jeśli takowy byłjej w ogóle pisany.To z tego powodu pozostała panną (O Boże! Chyba już starą! Jaki ten czas jestwredny!), choć była ładną kobietą, a atrakcyjna figura wciąż przyciągała wzrok mężczyzn.Strzygą została w dwunastym roku życia, z winy pijanego kierowcy małego fiata, jadącego ze znacznąprędkością przez przejście dla pieszych.Stan śmierci klinicznej, w którym wtedy pozostawała, trwałdwadzieścia siedem minut.Rekord reanimacyjny słupskiego szpitala, choć podobno wcale nie rekordświata.Pózniej przeczytała mnóstwo książek na ten temat, głównie wspomnień ludzi, którzy byli potamtej stronie, przeżywających swe życie po życiu , ale nigdy nie doszukała się jakiejś wspólnejcechy z własnym doznaniem.Bo Izabela Radtke nie pamiętała niczego z tamtych martwych minut.%7ładnego żeglowania ponad ciałem, żadnego tunelu, światła wabiącego barwą i łagodnością.Anipoczucia spokoju, ulgi, szczęśliwości.Nic z rzeczy, o których gęsto na szpaltach gazet.Za to po przebudzeniu, gdy jej serce na nowo podjęło pracę, wskakując w rytm pompy szpitalnejaparatury reanimacyjnej, od razu zdała sobie sprawę, kim się stała.Wiedziała, że nie ma już tamtejIzabeli.Ona umarła.Oddała ducha, podcięta zderzakiem fiata i wleczona dwadzieścia metrów podjego podwoziem.To, co wróciło do życia wysiłkiem lekarskich pięści, walących niemiłosiernie wwątłą, dziewczęcą pierś, było już kimś innym.Strzygą.Choć niezupełnie taką, jaką znano z dawnychbaśni i współczesnych komputerowych gier.Nigdy nie ujawniła się.Nie przybierała o północy prawdziwej postaci.Nawet gdy na pasterkę biływszystkie kościelne dzwony.Nawet w noc Kupały.I nigdy żaden piejący kur nie wywoływał w niejpoczucia lęku.Jakby zapewne ostrożnie przekonywał każdy psychoanalityk: nie miała żadnegodowodu na to, że jej przekonanie nie jest jedynie urojeniem, urazem spowodowanym traumatycznymprzeżyciem.Ale dobrze wiedziała, że brak dowodów zawdzięcza wyłącznie sobie.%7łelaznej woli,niezłomnemu postanowieniu, iż nie da sobie do końca odebrać człowieczeństwa. Dobra będzie? rozległ się chłopięcy głos osobnika, który poszedł do samochodu po łyżkę doopon. Dawaj! Zobaczymy.Izabela przycupnęła w kącie.Z nadzieją wpatrywała się w stalowe drzwi.Wytrzymają?Zgrzyt metalu uświadomił jej, że przecież nie o drzwi tu chodzi, mogą być najmocniejsze, co z tego,skoro może nie wytrzymać zamek.A nie wytrzyma, zrozumiała to w jednej chwili, wszak otwierała izamykała go codziennie.Ledwie się trzymał.Kiedyś nawet próbowano go wymienić, ale stwierdzono, że skoro jest systemalarmowy, szkoda fatygi.Lecz system alarmowy dzisiejszej nocy nie działał.Z jej winy.Co za pech, że to akurat dzisiaj! Jak żyje, nie pamięta, żeby kiedykolwiek próbowano włamać się doBaszty Czarownic.Aktualnie swoje obrazy wystawiał tu Zygmunt Jasnoch, malarz z Kołobrzegu.Ceny jego prac, widniejące na przyklejonych dyskretnie metkach, były co prawda wysokie, lecz nieodbiegały od średnich na artystycznym rynku amatorskim.I ceny cenami nie wyobrażała sobie, żeby ktokolwiek (nic nie ujmując autorowi obrazów) mógł pałać żądzą ichposiadania w stopniu popychającym ku przestępstwu.Coś trzasnęło. Idzie! usłyszała uradowany, zachrypnięty głos.Bliska paniki Izabela rozejrzała się nerwowo.Zaraz tu wejdą! Co robić?! Podniosła się i pobiegła kuschodom.Wyżej mieściły się kolejne pomieszczenia, kubatura baszty była dość pokazna, choć możenie było tego widać z zewnątrz.Na samym szczycie, w spłaszczonym z jednej strony stożku połacidachowej, znajdował się ostatni pokoik: zakurzona rupieciarnia, od dawna zamknięta.Drżącymirękami sięgnęła do kieszeni służbowego fartucha i wyciągnęła pęczek kluczy.Tak dawno tu nie była,że zapomniała już który to.Wreszcie metodą eliminacji wybrała właściwy; otworzyła trzeszczące niemiłosiernie drzwi i wpadła do środka, czującślizgające się po twarzy pajęczyny.Zamknęła drzwi w chwili, gdy z dołu dobiegł łoskot.Włamywaczom (złoczyńcom), złoczyńcom, tenkretyński wyraz nadal plątał się w myślach Izabeli, wziął się nie wiadomo skąd), najwyrazniej udałosię sforsować wejście.Na poddaszu nie było żadnego okienka.W zupełnych ciemnościach Izabela Radtke szukała otworu naklucz, żeby zamknąć się od środka.Na próżno.Wreszcie uzmysłowiła sobie, że te drzwi mają zamekjedynie od zewnątrz.Pozostawało mieć nadzieję, że przestępcy (złoczyńcy!złoczyńcy!) poprzestaną na grabieży wystawy i nie wpadnie im do głowy przeszukiwanie szczytubaszty.Było jej słabo.Poczuła ucisk w żołądku i kwaśny posmak wędrował do ust.Omal nie zwymiotowała.Położyła się na podłodze [ Pobierz całość w formacie PDF ]