[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziwa się pokłoniła przed nią.Stara oczy powoli podniosła, nic nie mówiąc, ręką jej pokazała na prawo, nadrożynę, głowę podparła znowu i dumała.Dziewczyna szła drożyną wskazaną.O kilka kroków stał na kiju sparty starzecniewielkiego wzrostu, odziany bielizną świeżą, w obuwiu z czerwonymi sznuryi zarzuconej na ramiona opończy ciemnej.Czapka wysoka czarna okrywała muczoło.Na zbliżającą się z wolna Dziwę patrzył spod brwi siwych.Skłoniła mu się dokolan:Tyś tu panem i ojcem? - spytała.- Wizun jestem.tak.- Przytułku u was prosić przychodzę - poczęła Dziwa powstając - będę Nii ogniapilnować święcie.Od młodu ślubowałam bogom!Stary Wizun łagodnie i spokojnie patrzył i słuchał.Dziewczę wymówiło tewyrazy szybko, rumieniec okrywał jej twarz.- Sierota jesteś? - zapytał.- Nie, miałam niedawno ojca i matkę, mam jeszcze braci i siostrę.Kmieć Wiszbył mi ojcem - poczęła mówić.- Wisza kneziowscy ludzie zabili.Wizun zbliżył się, ciekawie słuchając.- Mnie chciał porwać za żonę sąsiad nasz.broniąc się zabiłam go.Nie chcę,aby się jego krwi mścili.przyszłam tu.- Zabiłaś? - zawołał zdziwiony stary Wizun - ty? zabiłaś? Jak się zwał tenczłowiek?- Doman! - odpowiedziała rumieniąc się dziewczyna.- Doman! Domanl - ręce załamując rzekł stary - ja go nosiłem małym narękach.Zmarszczył się Wizun.Dziwa pobladła, ulękła się, aby jej nie odepchnięto.Stary nie mówił nic, spartyna kiju milczał patrząc w ziemię.- Doman zabity! - mówił do siebie - zabity przez dziewkę.- Mów, jakeś ty gozabiła! - odezwał się stary.Dziwa drżącym głosem poczęła opowiadanie, tłumacząc się z tego czynuślubem swym i popełnionym na niej gwałtem.Wizun pytał, czy wie, że zostałzabitym, nie ranionym, nie chciał wierzyć śmierci.Potem zamilkł.- Pozwólcie mi tu zostać u ogniska! - zawołała Dziwa.Nie odpowiadał starydługo, myślał.- Zostań - rzekł w końcu - aleś ty dla nas i za młoda, i za krasna.Ty nie znaszsiebie, zatęsknisz.Bądz sobie gościną tylko.inaczej ja cię nie chcę.Jak ciserce odboli, pójdziesz! o! Pójdziesz!- Nie! Nie! - rzekła Dziwa - zostanę.110 Wizun się uśmiechnął smutnie, nic już nie mówiąc wskazał jej do chramu drogę.Biegła raczej niż szła we wskazaną stronę Dziwa.Tu stał częstokół i wrota.Częstokół był z polan gładko ciosanych, rzezanych u góry misternie w zęby ikoła.Wrota też miały słupy drewniane, strojne jak dziewczęta w rąbki, zęby, wpasy, jedne malowane biało, drugie żółto i czerwono.Na daszku nad wrotamiwisiały wianki, w części poschłe, w części zielone jeszcze i świeże.Stąd liśćmizielonymi kosaćca usłana już była droga.W pniu rzezanym pięknie, u którego stał czerpaczek biały, woda była czysta jakłza, zródlana.Dziwa zaczerpnęła jej i napiła się spragniona.- Bądz mi zdrowa, wodo święta, wodo nowa! - szepnęła.Zza wrót wyglądał drugi staruszek, do Wizuna podobny, który się odprzychodzącej skrył żywo.Szła droga pomiędzy dwoma częstokołami naokół, a drugie opasanie chramubyło jeszcze ozdobniej z drzewa ciosane.Wisiały na nim skóry, oręż różny i dary, które składali pielgrzymi.Tą drogątrzeba iść było, szukając wrót drugich.Do tych spinać się musiała powschodach.Ciemniej tu było, bo drzewa i opasanie światło odejmowały.Tu już stał sam chram, na gęstych dokoła słupkach drewnianych oparty i okrytydachem gontowym.Pomiędzy słupkami malowanymi czerwono, z żółtymiprzepaski wisiały czerwone sukienne opony zakrywające wnętrze.Zcian niebyło.Trwoga jakaś ogarnęła dziewczynę, gdy zbliżywszy się ku sukiennej zasłoniepodnieść ją miała, aby się dostać tam, skąd już nie chciała, nie myślała wynijśćnigdy.Popatrzała w świat biały, na dzień biały, posłuchała słowików gwaru iręką drżącą podniosła zasłonę, która zaszeleściła nad jej głową.Weszła.Tu ogarnęła ją na chwilę noc, bo oczy jej zrazu nic dojrzeć nie mogły.Na tle tylko czarnym płomień błyskał w głębi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •