[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Coś w tym stylu.O.znów te same uniki i odwracanie wzroku.Boże, jaktego nienawidziła!- Z kim masz się spotkać?- Aimee, musisz mi zaufać.- Nie!Przymknęła powieki i wzięła głęboki oddech, próbując sięuspokoić.Musiała powiedzieć to, co było do powiedzenia.SR - Chcesz, żebym ci zaufała? Chyba sobie żartujesz! Wprzeszłości ci zaufałam i sam widzisz, jak się to dla mnieskończyło.Zacisnęła dłoń na krześle.Ten stary drewniany mebel do-dawał jej siły i pozwalał utrzymać emocje na wodzy.- Nie mogę w tej chwili o tym mówić.- Jed pokręcił gło-wą, wciąż nie patrząc jej w oczy.- Muszę jechać.- Stara śpiewka - powiedziała zjadliwie.- Nic nie musisz! -wybuchnęła, nie będąc już w stanie zapanować nad ogarnia-jącym ją bólem.- Może jedynie wyjaśnić mi, o co w tymwszystkim chodzi.Podniósł na nią udręczone spojrzenie.- Nie mogę.- To chyba jakiś żart! - Odepchnęła krzesło i obróciła sięna pięcie.Nie mogła patrzeć na jego cierpienie, tym bardziej że tonie on powinien cierpieć.To jej serce znów pękało, to onaznów zachowała się jak idiotka, po raz drugi zakochując sięw facecie, któremu nie powinna ufać.Przycisnęła do oczuzaciśnięte pięści, próbując powstrzymać piekące łzy.Nie byłich wart.Wzięła kilka głębokich oddechów i ponownie odwróciłasię do Jeda.- Wiesz, dlaczego tak uważam? Bo to ty wciąż mówisz otym, jak bardzo chcesz stać się częścią naszej rodziny, ileToby dla ciebie znaczy, jak chcesz być blisko niego.Jednakgdy przychodzi co do czego, nie potrafisz nawet okazać za-ufania, a to jest podstawa działania normalnej, zdrowej rodzi-SRny.Tak jak pięć lat temu, nie jesteś w stanie podjąć żadnychzobowiązań.Z pobladłą twarzą zrobił krok w jej stronę.- Wyjaśnię ci.- Nic mi nie wyjaśnisz! - Wyciągnęła rękę, próbując gopowstrzymać, lecz Jed mimo to podszedł bliżej.- Udowodnię, że mylisz się co do mnie.Zanim zdążyła odwrócić głowę, pocałował ją lekko w usta,pogłaskał po ręce i wbiegł po schodach na górę.Nogi się pod nią ugięły.Bezładnie opadła na najbliższekrzesło i wbiła wzrok w okno, ale nawet światła miasta, naktóre zwykle lubiła patrzeć, dzisiaj nie przyniosły jej ulgi.Nie chciała żadnych dowodów.Już je dostała: rozmowa te-lefoniczna, odwrócony wzrok, kłamstwa.Zupełnie jak daw-niej.Chciał drugiej szansy?Mowy nie ma! Nawet gdyby przyczołgał się do niej na ko-lanach.SRRozdział czternasty- Całkiem niezle, synku.Jed wszedł za ojcem do mieszkania, które wynajął w po-bliżu restauracji.Miał nadzieję, że nie popełnia potwornegobłędu.- A ta twoja restauracja! To dopiero luksus.- Ojciec usa-dowił się w fotelu przy oknie.Ręce splótł za głową, nogi po-łożył na małym stoliku, zupełnie jakby mieszkał tu od lat.-Jesteś pewien, że chcesz przyjąć do roboty takiego śmieciajak ja?- Nie rób takiej cierpiętniczej miny! Będziesz zarabiał naswoją pensję jak my wszyscy.Kręcił się bez sensu po mieszkaniu.Miał poczucie winy,że zostawia ojca, ale pragnął jak najprędzej wrócić do Mel-bourne i dokończyć rozmowę, którą przerwał telefon od taty.-Jed?Zatrzymał się zaskoczony niepewnością, jaką dało się sły-szeć w burkliwym głosie ojca.Larry Sanderson był aro-gancki, bezczelny i gadatliwy, co często przysparzało mukłopotów.Jednak nigdy nie wydawał się znużony ani bez-bronny jak teraz.-Tak?- Chciałem ci podziękować za wszystko, co dla mnie zrobi-łeś.Wiem, że marnym byłem ojcem, a mimo to nie zostawi-łeś mnie nawet w najtrudniejszych chwilach.SRChyba po raz pierwszy od wielu lat przyjrzał się ojcuuważnie.Zauważył rzednące włosy, siwe kłaczki sterczące zuszu, całą sieć zmarszczek wokół czarnych jak węgiel oczu iusta wygięte w gorzkim uśmiechu.Wydawał się stary i zmę-czony, jakby za wiele widział i zrobił.- Chciałbym tylko wiedzieć, dlaczego to robiłeś.- A jak myślisz, tato?W oczach Larryego pojawiła się niepewność, jakby nie ro-zumiał pytania.Podniósł się i rozejrzał trochę nieprzytomniepo pokoju.- Gdyby żyła twoja matka, wszystko wyglądałoby inaczej -powiedział to tak cicho, że ledwie go było słychać.- Byliby-śmy wtedy rodziną.Prawdziwą.- Miałeś rodzinę.Był Bud, ja i ty.Sam nabałaganiłeś, więcnie szukaj teraz usprawiedliwienia.- Zgadza się, wszystko spartaczyłem.Chyba już nie zdo-łam tego naprawić.- Słysząc, z jakim żalem to mówi, pomy-ślał z nadzieją, że może staruszek faktycznie się zmienił.- Naprawić nie, ale możesz się postarać, żeby nie po-wtórzyć tych błędów.Tą zasadą chciał się kierować w kontaktach z Tobym.Nieudało mu się wychować Buda, ale to już nie miało znaczenia.Nie zamierzał nawalić po raz drugi i tego postanowił siętrzymać.- Nie powtórzę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.- Coś w tym stylu.O.znów te same uniki i odwracanie wzroku.Boże, jaktego nienawidziła!- Z kim masz się spotkać?- Aimee, musisz mi zaufać.- Nie!Przymknęła powieki i wzięła głęboki oddech, próbując sięuspokoić.Musiała powiedzieć to, co było do powiedzenia.SR - Chcesz, żebym ci zaufała? Chyba sobie żartujesz! Wprzeszłości ci zaufałam i sam widzisz, jak się to dla mnieskończyło.Zacisnęła dłoń na krześle.Ten stary drewniany mebel do-dawał jej siły i pozwalał utrzymać emocje na wodzy.- Nie mogę w tej chwili o tym mówić.- Jed pokręcił gło-wą, wciąż nie patrząc jej w oczy.- Muszę jechać.- Stara śpiewka - powiedziała zjadliwie.- Nic nie musisz! -wybuchnęła, nie będąc już w stanie zapanować nad ogarnia-jącym ją bólem.- Może jedynie wyjaśnić mi, o co w tymwszystkim chodzi.Podniósł na nią udręczone spojrzenie.- Nie mogę.- To chyba jakiś żart! - Odepchnęła krzesło i obróciła sięna pięcie.Nie mogła patrzeć na jego cierpienie, tym bardziej że tonie on powinien cierpieć.To jej serce znów pękało, to onaznów zachowała się jak idiotka, po raz drugi zakochując sięw facecie, któremu nie powinna ufać.Przycisnęła do oczuzaciśnięte pięści, próbując powstrzymać piekące łzy.Nie byłich wart.Wzięła kilka głębokich oddechów i ponownie odwróciłasię do Jeda.- Wiesz, dlaczego tak uważam? Bo to ty wciąż mówisz otym, jak bardzo chcesz stać się częścią naszej rodziny, ileToby dla ciebie znaczy, jak chcesz być blisko niego.Jednakgdy przychodzi co do czego, nie potrafisz nawet okazać za-ufania, a to jest podstawa działania normalnej, zdrowej rodzi-SRny.Tak jak pięć lat temu, nie jesteś w stanie podjąć żadnychzobowiązań.Z pobladłą twarzą zrobił krok w jej stronę.- Wyjaśnię ci.- Nic mi nie wyjaśnisz! - Wyciągnęła rękę, próbując gopowstrzymać, lecz Jed mimo to podszedł bliżej.- Udowodnię, że mylisz się co do mnie.Zanim zdążyła odwrócić głowę, pocałował ją lekko w usta,pogłaskał po ręce i wbiegł po schodach na górę.Nogi się pod nią ugięły.Bezładnie opadła na najbliższekrzesło i wbiła wzrok w okno, ale nawet światła miasta, naktóre zwykle lubiła patrzeć, dzisiaj nie przyniosły jej ulgi.Nie chciała żadnych dowodów.Już je dostała: rozmowa te-lefoniczna, odwrócony wzrok, kłamstwa.Zupełnie jak daw-niej.Chciał drugiej szansy?Mowy nie ma! Nawet gdyby przyczołgał się do niej na ko-lanach.SRRozdział czternasty- Całkiem niezle, synku.Jed wszedł za ojcem do mieszkania, które wynajął w po-bliżu restauracji.Miał nadzieję, że nie popełnia potwornegobłędu.- A ta twoja restauracja! To dopiero luksus.- Ojciec usa-dowił się w fotelu przy oknie.Ręce splótł za głową, nogi po-łożył na małym stoliku, zupełnie jakby mieszkał tu od lat.-Jesteś pewien, że chcesz przyjąć do roboty takiego śmieciajak ja?- Nie rób takiej cierpiętniczej miny! Będziesz zarabiał naswoją pensję jak my wszyscy.Kręcił się bez sensu po mieszkaniu.Miał poczucie winy,że zostawia ojca, ale pragnął jak najprędzej wrócić do Mel-bourne i dokończyć rozmowę, którą przerwał telefon od taty.-Jed?Zatrzymał się zaskoczony niepewnością, jaką dało się sły-szeć w burkliwym głosie ojca.Larry Sanderson był aro-gancki, bezczelny i gadatliwy, co często przysparzało mukłopotów.Jednak nigdy nie wydawał się znużony ani bez-bronny jak teraz.-Tak?- Chciałem ci podziękować za wszystko, co dla mnie zrobi-łeś.Wiem, że marnym byłem ojcem, a mimo to nie zostawi-łeś mnie nawet w najtrudniejszych chwilach.SRChyba po raz pierwszy od wielu lat przyjrzał się ojcuuważnie.Zauważył rzednące włosy, siwe kłaczki sterczące zuszu, całą sieć zmarszczek wokół czarnych jak węgiel oczu iusta wygięte w gorzkim uśmiechu.Wydawał się stary i zmę-czony, jakby za wiele widział i zrobił.- Chciałbym tylko wiedzieć, dlaczego to robiłeś.- A jak myślisz, tato?W oczach Larryego pojawiła się niepewność, jakby nie ro-zumiał pytania.Podniósł się i rozejrzał trochę nieprzytomniepo pokoju.- Gdyby żyła twoja matka, wszystko wyglądałoby inaczej -powiedział to tak cicho, że ledwie go było słychać.- Byliby-śmy wtedy rodziną.Prawdziwą.- Miałeś rodzinę.Był Bud, ja i ty.Sam nabałaganiłeś, więcnie szukaj teraz usprawiedliwienia.- Zgadza się, wszystko spartaczyłem.Chyba już nie zdo-łam tego naprawić.- Słysząc, z jakim żalem to mówi, pomy-ślał z nadzieją, że może staruszek faktycznie się zmienił.- Naprawić nie, ale możesz się postarać, żeby nie po-wtórzyć tych błędów.Tą zasadą chciał się kierować w kontaktach z Tobym.Nieudało mu się wychować Buda, ale to już nie miało znaczenia.Nie zamierzał nawalić po raz drugi i tego postanowił siętrzymać.- Nie powtórzę [ Pobierz całość w formacie PDF ]