[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Patrzyła na wschodzące nad horyzontem słońce i zastanawiała się, czy Julian jest zabezpieczony przed jego śmiercionośnymi promieniami.Adrian nadal miał na sobie poplamioną sadzą koszulęi pokryte popiołem buty.- Jak ona się czuje, doktorze?Doktor McKinley był niskim, krępym człowiekiem o zadartym nosie i oczach, które w mniej dramatycznych okolicznościach stale się uśmiechały.- Obawiam się, że pańska żona przeżyła poważnywstrząs.Ale mam powody, by przypuszczać, że z dzieckiem,które nosi w sobie, będzie wszystko w porządku.- Dzięki Bogu! - Adrian bezwładnie oparł się o ścianęi głośno odetchnął z ulgą.Drżącą ręką przygładził zmierzwione włosy.- Proszę mi powiedzieć, co mogę dla niejzrobić.- Sądzę, że dziecko jest bezpieczne.przynajmniej narazie.Ale boję się tego, co się może stać, jeśli nie znajdziecietych złoczyńców, którzy porwali państwa córeczkę.- Och, znajdziemy ich - zapewnił Adrian.Na widokwyrazu jego oczu lekarz nerwowo cofnął się o krok.- Czy zawiadomił pan o wszystkim władze? - zapytał.Larkin wymienił spojrzenia z Adrianem i odchrząknął.- Kiedyś pracowałem w policji.Zapewniam pana, żewszystkie odpowiednie osoby zostały o tym zdarzeniu zawiadomione i że zrobimy wszystko, co w ludzkiej mocy,żeby córeczka mojego przyjaciela wróciła w ramiona matkijeszcze dziś przed zachodem słońca.- Czy mogę zobaczyć żonę? - zapytał Adrian, od razuruszając do drzwi sypialni.Lekarz powstrzymał go, unosząc dłoń, co było dosyćśmiałym gestem, biorąc pod uwagę imponującą posturę Adriana.- Jeszcze nie teraz.- Przyjrzał się wszystkim po koleiprzez szkła okularów w drucianych oprawkach.W końcuzatrzymał wzrok na Portii.- Panna Portia, czyż nie?Wystąpiła krok naprzód.- Tak, to ja.- Siostra chce najpierw zobaczyć się z panią.- Ze mną? Chce się widzieć ze mną? - Portia nie umiałaukryć zaskoczenia.Spodziewała się, że Caroline wini ją zawszystko, co się wydarzyło.Nieraz wybaczała jej wieleprzewinień i błędów, ale zapewne nawet osoba obdarzonatak dobrym sercem jak Caroline nie będzie w stanie zapomnieć o czymś tak okropnym.Zaskoczona, spojrzała pytająco na Adriana, ale ten tylkoze znużeniem skinął głową, zachęcając ją do wykonaniażyczenia siostry.Zebrawszy całą odwagę, wyminęła lekarza i weszła dosypialni, cicho zamykając za sobą drzwi.Caroline leżała w łóżku opierając się na poduszkach,ubrana w jeden z lawendowych szlafroków Vivienne.Bladątwarz zwróciła ku oknu, jakby w nadchodzącym świetle dniawidziała całą swoją nadzieję na przyszłość.Odezwała się, zanim Portia otworzyła usta.- Obawiam się, że trzymają ją w jakimś ciemnym miejs-cu.A przecież wiesz, jak ona boi się ciemności.Zawsze jejpowtarzałam, żeby się nie bała, że w mroku nie czają siężadne potwory.- Oderwała wzrok od okna i spojrzała naPortię.Oczy miała czyste i szare jak niebo o świcie.- Niepowinnam była jej okłamywać, prawda? yle zrobiłam.Portia podeszła do łóżka i przysiadła obok niej.- Mówiłaś mi to samo, kiedy byłam mała.Ale i takwiedziałam swoje.- To dlatego, że chciałaś wierzyć w najróżniejsze stwory,skrzaty, straszydła i chochliki.Według ciebie one tylkoczekały na to, żeby jakaś odpowiednia mała dziewczynkaodczyniła urok i uwolniła je.- Cóż, najwyrazniej nie jestem odpowiednią małą dziewczynką.- Portia spuściła głowę, mając nadzieję, że w tensposób ukryje łzy napływające jej do oczu.Caroline potargała jej włosy, przypominając im obu o czasach, kiedy miały oparcie tylko w sobie.- %7łałuję, że powiedziałam takie straszne rzeczy o Julianie.Być może jest potworem, ale twoim potworem i to niebyło z mojej strony fair.Portia wzięła siostrę za rękę i przełknęła ślinę, choć gardłomiała ściśnięte.- Chcę ci powiedzieć, co się zdarzyło wtedy w krypcie.Caroline potrząsnęła głową, a przez jej usta przemknąłcień dawnego, znajomego uśmiechu.- Nic nie mów.Są tajemnice, które powinny zostać między kobietą i jej ukochanym mężczyzną.Jeśli o mnie chodzi,jest tylko jedna rzecz, którą możesz zrobić.Portia mocno zacisnęła palce na dłoni siostry.- Wiesz, że zrobię dla ciebie wszystko.Starsza siostra położyła drugą rękę na jej policzku i powiedziała tak wyraznie, jakby to miały być ostatnie słowa w jejżyciu:- Sprowadz moją córeczkę do domu.Adrian i Larkin wjechali konno na szczyt niewielkiegowzniesienia, z którego roztaczał się widok na ChillingsworthManor.Po chwili dołączyła do nich Portia na jabłkowitejklaczy, którą na dwudzieste pierwsze urodziny podarował jejAdrian.Miała na sobie ciemnoniebieski wełniany strój dokonnej jazdy i sięgające do połowy łydki mocne buty.Włosyzaczesała w węzeł na karku, a szyję obwiązała jedwabnymszalem, żeby ukryć świeże rany.Tak jak się spodziewała, Adrian nawet nie próbowałudzielić jej reprymendy ani nie zniechęcał jej do pozostaniaz nimi.Już odkąd opuścili przedmieścia Londynu, doskonalezdawał sobie sprawę, że za nimi jedzie.Gdyby chciał jąpowstrzymać i zawrócić z drogi, zrobiłby to już dawno.Teraz tylko spojrzał na nią przeciągle.- Wiesz, po co tu przyjechaliśmy, prawda? Jeśli unicestwimy Valentine.Nie musiał kończyć.Jeśli zlikwidują Valentine, duszaJuliana wróci do wampira, który skradł duszę tej wampirzycy ponad dwieście lat temu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Patrzyła na wschodzące nad horyzontem słońce i zastanawiała się, czy Julian jest zabezpieczony przed jego śmiercionośnymi promieniami.Adrian nadal miał na sobie poplamioną sadzą koszulęi pokryte popiołem buty.- Jak ona się czuje, doktorze?Doktor McKinley był niskim, krępym człowiekiem o zadartym nosie i oczach, które w mniej dramatycznych okolicznościach stale się uśmiechały.- Obawiam się, że pańska żona przeżyła poważnywstrząs.Ale mam powody, by przypuszczać, że z dzieckiem,które nosi w sobie, będzie wszystko w porządku.- Dzięki Bogu! - Adrian bezwładnie oparł się o ścianęi głośno odetchnął z ulgą.Drżącą ręką przygładził zmierzwione włosy.- Proszę mi powiedzieć, co mogę dla niejzrobić.- Sądzę, że dziecko jest bezpieczne.przynajmniej narazie.Ale boję się tego, co się może stać, jeśli nie znajdziecietych złoczyńców, którzy porwali państwa córeczkę.- Och, znajdziemy ich - zapewnił Adrian.Na widokwyrazu jego oczu lekarz nerwowo cofnął się o krok.- Czy zawiadomił pan o wszystkim władze? - zapytał.Larkin wymienił spojrzenia z Adrianem i odchrząknął.- Kiedyś pracowałem w policji.Zapewniam pana, żewszystkie odpowiednie osoby zostały o tym zdarzeniu zawiadomione i że zrobimy wszystko, co w ludzkiej mocy,żeby córeczka mojego przyjaciela wróciła w ramiona matkijeszcze dziś przed zachodem słońca.- Czy mogę zobaczyć żonę? - zapytał Adrian, od razuruszając do drzwi sypialni.Lekarz powstrzymał go, unosząc dłoń, co było dosyćśmiałym gestem, biorąc pod uwagę imponującą posturę Adriana.- Jeszcze nie teraz.- Przyjrzał się wszystkim po koleiprzez szkła okularów w drucianych oprawkach.W końcuzatrzymał wzrok na Portii.- Panna Portia, czyż nie?Wystąpiła krok naprzód.- Tak, to ja.- Siostra chce najpierw zobaczyć się z panią.- Ze mną? Chce się widzieć ze mną? - Portia nie umiałaukryć zaskoczenia.Spodziewała się, że Caroline wini ją zawszystko, co się wydarzyło.Nieraz wybaczała jej wieleprzewinień i błędów, ale zapewne nawet osoba obdarzonatak dobrym sercem jak Caroline nie będzie w stanie zapomnieć o czymś tak okropnym.Zaskoczona, spojrzała pytająco na Adriana, ale ten tylkoze znużeniem skinął głową, zachęcając ją do wykonaniażyczenia siostry.Zebrawszy całą odwagę, wyminęła lekarza i weszła dosypialni, cicho zamykając za sobą drzwi.Caroline leżała w łóżku opierając się na poduszkach,ubrana w jeden z lawendowych szlafroków Vivienne.Bladątwarz zwróciła ku oknu, jakby w nadchodzącym świetle dniawidziała całą swoją nadzieję na przyszłość.Odezwała się, zanim Portia otworzyła usta.- Obawiam się, że trzymają ją w jakimś ciemnym miejs-cu.A przecież wiesz, jak ona boi się ciemności.Zawsze jejpowtarzałam, żeby się nie bała, że w mroku nie czają siężadne potwory.- Oderwała wzrok od okna i spojrzała naPortię.Oczy miała czyste i szare jak niebo o świcie.- Niepowinnam była jej okłamywać, prawda? yle zrobiłam.Portia podeszła do łóżka i przysiadła obok niej.- Mówiłaś mi to samo, kiedy byłam mała.Ale i takwiedziałam swoje.- To dlatego, że chciałaś wierzyć w najróżniejsze stwory,skrzaty, straszydła i chochliki.Według ciebie one tylkoczekały na to, żeby jakaś odpowiednia mała dziewczynkaodczyniła urok i uwolniła je.- Cóż, najwyrazniej nie jestem odpowiednią małą dziewczynką.- Portia spuściła głowę, mając nadzieję, że w tensposób ukryje łzy napływające jej do oczu.Caroline potargała jej włosy, przypominając im obu o czasach, kiedy miały oparcie tylko w sobie.- %7łałuję, że powiedziałam takie straszne rzeczy o Julianie.Być może jest potworem, ale twoim potworem i to niebyło z mojej strony fair.Portia wzięła siostrę za rękę i przełknęła ślinę, choć gardłomiała ściśnięte.- Chcę ci powiedzieć, co się zdarzyło wtedy w krypcie.Caroline potrząsnęła głową, a przez jej usta przemknąłcień dawnego, znajomego uśmiechu.- Nic nie mów.Są tajemnice, które powinny zostać między kobietą i jej ukochanym mężczyzną.Jeśli o mnie chodzi,jest tylko jedna rzecz, którą możesz zrobić.Portia mocno zacisnęła palce na dłoni siostry.- Wiesz, że zrobię dla ciebie wszystko.Starsza siostra położyła drugą rękę na jej policzku i powiedziała tak wyraznie, jakby to miały być ostatnie słowa w jejżyciu:- Sprowadz moją córeczkę do domu.Adrian i Larkin wjechali konno na szczyt niewielkiegowzniesienia, z którego roztaczał się widok na ChillingsworthManor.Po chwili dołączyła do nich Portia na jabłkowitejklaczy, którą na dwudzieste pierwsze urodziny podarował jejAdrian.Miała na sobie ciemnoniebieski wełniany strój dokonnej jazdy i sięgające do połowy łydki mocne buty.Włosyzaczesała w węzeł na karku, a szyję obwiązała jedwabnymszalem, żeby ukryć świeże rany.Tak jak się spodziewała, Adrian nawet nie próbowałudzielić jej reprymendy ani nie zniechęcał jej do pozostaniaz nimi.Już odkąd opuścili przedmieścia Londynu, doskonalezdawał sobie sprawę, że za nimi jedzie.Gdyby chciał jąpowstrzymać i zawrócić z drogi, zrobiłby to już dawno.Teraz tylko spojrzał na nią przeciągle.- Wiesz, po co tu przyjechaliśmy, prawda? Jeśli unicestwimy Valentine.Nie musiał kończyć.Jeśli zlikwidują Valentine, duszaJuliana wróci do wampira, który skradł duszę tej wampirzycy ponad dwieście lat temu [ Pobierz całość w formacie PDF ]