[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Taki początek biegu dawał mu pewną korzyść, gdyż powolne tempo stopniowo pobudzałojego krążenie.Widzowie przyszli, ale było za wcześnie, by wzdłuż ulic stał zwarty tłum - bieg miałtrwać długo, dlatego większość mieszkańców miasta wybierała się pózniej.Mijając madrasęKarim zerknął na podłużny dach piętrowego maristanu, gdyż na nim, jak mu powiedziała ta,od której dostał amulet - lok jej włosów w sakiewce - mąż zapewnił jej miejsce dla oglądaniachatiru.Jej tam na razie nie było, za to na ulicy przed szpitalem stało dwóch pielęgniarzywołając:  Hakim! Hakim!. Karim w biegu pomachał im ręką, świadom zawodu, jakizapewne poczuli ujrzawszy go na końcu stawki.Zawodnicy przebyli tereny madrasy, kierując się na centralny majdan, gdzieustawiono dwa wielkie otwarte namioty: jeden, przeznaczony dla dworzan, wysłanydywanami i obwieszony brokatami, mieścił stoły uginające się od wytwornych potraw i win;w drugim, przygotowanym dla biegaczy niskiego urodzenia, znajdował się chleb, pilaw iszerbet.Obydwa wyglądały jednakowo zachęcająco, tak że w nich zakończyła bieg niemalpołowa uczestników, którzy z okrzykami radości rzucili się na poczęstunek.Karim należał do tych, co minęli namioty i okrążywszy kamienne słupy na polu do gryw piłkę i kij, zawrócili w kierunku Rajskiego Domu.Teraz było ich mniej, biegli w pewnej odległości jeden od drugiego i Karim wreszciemiał przestrzeń potrzebną do rozwinięcia swego tempa.Mógł teraz postąpić jak ci, którzy dalej parli naprzód, aby parę pierwszych okrążeńprzebiec szybko wykorzystując poranny chłód, wolał wszakże pójść za wskazówkamiZakiego Omara.Od niego to nauczył się, że sekret wygrywania długich dystansów polega na wybraniui niezmiennym utrzymywaniu takiego tempa, żeby ostatek sił zachować na końcówkę.Właściwe tempo potrafił przyjąć, potrafił je też zachować, nie wypadając ani na chwilę z rytmu regularnego końskiego kłusa.Rzymska mila liczyła tysiąc pięciostopowych kroków,lecz Karim robił mniej więcej tysiąc dwieście kroków na milę, każdy jego krok bowiemmierzył nieco ponad cztery stopy.Biegł idealnie wyprostowany, z wysoko uniesioną głową, aodgłos stóp uderzających miarowo o ziemię brzmiał w jego uszach jak głos przyjaciela.Zaczął już wyprzedzać niektórych biegaczy, choć wiedział, że w większości nie są topoważni przeciwnicy, i biegł swobodnie, kiedy wrócił pod bramy pałacu i włożył pierwsząstrzałę do swego kołczana.Mirdin podał mu balsam do natarcia skóry dla ochrony przed działaniem słońca, alego nie przyjął, i wodę, której napił się z chęcią, aczkolwiek oszczędnie.- Jesteś czterdziesty drugi - powiedział Jesse, a on skinął głową i ruszył dalej.Teraz biegł w pełnym świetle dnia.Słońce jeszcze stało nisko, lecz mocno już grzało,wyraznie zapowiadając skwar.Nie było to niczym nieoczekiwanym.Czasami Allah miałzmiłowanie dla biegnących, większość chatirów jednak z powodu upału stawała się istnąudręką.Szczytowym osiągnięciem w sportowej karierze Zakiego Omara było zdobyciedrugiego miejsca w dwóch chatkach: raz kiedy Karim miał dwanaście lat, a powtórnie wroku, w którym ukończył czternaście.Pamiętał swoje przerażenie na widok wyczerpaniamalującego się na czerwonej twarzy Zakiego i jego oczu wychodzących z orbit.%7łakidwukrotnie pokonał wtedy trasę stanowiącą kres jego możliwości, ale w obu wyścigachznalazł się inny biegacz, który potrafił biec dłużej i dalej od niego.Karim, który postanowił zwyciężyć, wyrzucił tę myśl z głowy.Wzgórza na pozór nie dały mu się bardziej we znaki niż za pierwszym okrążeniem -pokonał je wręcz niepostrzeżenie dla samego siebie.Wszędzie gęstniały tłumy, był bowiempiękny słoneczny poranek i Isfahan radował się świętem.Sklepy i warsztaty na ogółpozamykano, a ludzie stali lub siedzieli wzdłuż trasy: osobno grupy Ormian, Hindusów,%7łydów, osobno grupy członków towarzystw naukowych i różnych religii.Gdy Karim powtórnie przebiegając obok szpitala znowu nie zobaczył kobiety, któraobiecała tam być, poczuł ukłucie zawodu.Możliwe, że ostatecznie mąż nie pozwolił jejprzyjść.Przed szkołą zbici w gęsty tłum widzowie pozdrowili go machaniem rąk, kiedy zaśdobiegał do majdanu, ujrzał, że już się na nim rozszalała zabawa jak w czwartkowy wieczór.Przed rzeszami gapiów popisywali się muzykanci, żonglerzy, szermierze, akrobaci, tancerze imagicy, a uczestnicy biegu okrążali ich skrajem placu niemal nie zauważeni.Karim zaczynał już mijać wyczerpanych zawodników, którzy leżeli albo siedzieli napoboczu drogi.Kiedy wkładał drugą strzałę do swego kołczanu, Mirdin znowu chciał mu dać maść chroniącą skórę przed promieniami słońca, lecz Karim jej nie wziął - tylko dlatego, jakw duchu przyznał ze wstydem, że posmarowany wyglądałby nieładnie, a pragnął, aby ona gotakim nie oglądała.Maść zresztą w każdej chwili będzie mógł dostać, ponieważ umówili się,że od tego okrążenia Jesse ruszy za nim na kasztanku.Karim znał siebie: zbliżała się pierwszapróba sił, niezmiennie bowiem po 25 rzymskich milach odczuwał wyczerpanie.Kłopoty zaczęły się niemal jak zaplanowane: w połowie wzniesienia w Alei TysiącaOgrodów poczuł na pięcie prawej stopy otarcie.Nie sposób było przebiec tak długiegodystansu nie kalecząc stóp i Karim wiedział, że musi zignorować tę dolegliwość, wkrótcejednak doszedł do niej kłujący ból w prawym boku, który narastał, aż wzmógł się tak, żezatykało go, ilekroć się uraził w prawą stopę.Dał znak Jessemu, który wiózł przy siodlebukłak z wodą, ale łyk ciepłej wody niewiele pomógł.Za to kiedy się zbliżył do madrasy, natychmiast dostrzegł na dachu szpitala kobietę,której wypatrywał, i wszystko, co mu dokuczało, ustąpiło jak ręką odjął [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •