[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystko jak dawniej! te\ laski, te kwiaty;Wszystko, jak było owego wieczora,Gdyśmy dolinę \egnali przed laty.Ach! mnie się zdało, \e to było wczora!Kamień, pamiętasz ów kamień wyniosły,Co niegdyś naszych przechadzek był celem? -Stoi dotychczas, tylko mchem zarosły,Ledwiem go dostrzegł, osłoniony zielem.Wyrwałem zielska, obmyłem go łzami;Siedzenie z darni, gdzie po letnim znojuLubiłaś spocząć między jaworami;yródło, gdziem szukał dla ciebie napoju;Jam wszystko znalazł, obejrzał, obchodził.Nawet twój mały chłodnik zostawiono,Com go suchymi wierzbami ogrodził.Te suche wierzby, jaki cud, Aldono!Dawniej mą ręką wbite w piasek suchy,Dziś ich nie poznasz, dzisiaj piękne drzewaI liście na nich wiosenne powiewa,I młodych kwiatków unoszą się puchy.Ach! na ten widok pociecha nieznana,Przeczucie szczęścia serce o\ywiło;Całując wierzby padłem na kolana,Bo\e mój - rzekłem - oby się spełniło!Obyśmy, w strony ojczyste wróceni,Kiedy litewską zamieszkamy rolę,Od\yli znowu! niech i naszą dolęZnowu nadziei listek zazieleni!"Tak, wróćmy, pozwol! mam w Zakonie władzę,Ka\ę otworzyć - lecz po co rozkazy? -Gdyby ta brama była tysiąc razyTwardszą od stali, wybiję, wysadzę;Tam cię, o luba! ku naszej dolinie,Tam poprowadzę, poniosę na rękuLub dalej pójdziem; są w Litwie pustynie,Są głuche cienie białowieskich lasów,Kędy nie słychać obcej broni szczękuAni dumnego zwycię\cy hałasów,Ni zwycię\onych braci naszych jęku.Tam w środku cichej, pasterskiej zagrody,Na twoim ręku, u twojego łona41Zapomnę, \e są na świecie narody,śe jest świat jakiś - będziem \yć dla siebie.Wróć, powiedz, pozwól!" - Milczała Aldona,Konrad umilknął, czekał odpowiedzi.Wtem krwawa jutrznia błysnęła na niebie:"Aldono, przebóg! ranek nas uprzedzi,Zbudzą się ludzie i stra\ nas zatrzyma;Aldono!" - wołał, dr\ał z niecierpliwości,Głosu nie stało, błagał ją oczymaI załamane ręce wzniosł do góry,Padł na kolana i \ebrząc litości,Objął, całował zimnej wie\y mury."Nie, ju\ po czasie - rzekła smutnym głosem,Ale spokojnym - Bóg mi doda siły,On mig zasłoni przed ostatnim ciosem.Kiedym tu weszła, przysięgłam na proguNie zstąpić z wie\y, chyba do mogiły.Walczyłam z sobą; dziś i ty, mój miły,I ty mi dajesz pomoc przeciw Bogu.Chcesz wrócić na świat, kogo? - nędzną maręPomyśl, ach, pomyśl! je\eli szalonaDam się namówić, rzucę tę pieczaręI z uniesieniem padnę w twe ramiona,A ty nie poznasz, ty mię nie powitasz,Odwrócisz oczy i z trwogą zapytasz:"Ten straszny upior jest\e to Aldona?"I będziesz szukał w zagasłej zrenicyI w twarzy, która.ach! myśl sama razi.Nie, niechaj nigdy nędza pustelnicyPięknej Aldonie oblicza nie kazi."Ja sama - wyznam - daruj, mój kochany,Ilekroć księ\yc \ywszym światłem błyska,Gdy słyszę głos twój, kryję się za ściany,Ja cię, mój drogi, nie chcę widzieć z bliska.Ty mo\e dzisiaj ju\ nie jesteś taki,Jakim bywałeś, pamiętasz, przed laty,Gdyś wjechał w zamek z naszymi orszaki;Lecz dotąd w moim zachowałeś łonieTe\ same oczy, twarz, postawę, szaty.Tak motyl piękny, gdy w bursztyn utonie,Na wieki całą zachowuje postać.Alfie, nam lepiej takimi pozostać,Jakiemi dawniej byliśmy, jakiemiZłączym się znowu - ale nie na ziemi.42"Doliny piękne zostawmy szczęśliwym;Ja lubię moję kamienną zaciszę,Mnie dosyć szczęścia, gdy cię widzę \ywym,Gdy miły głos twój co wieczora słyszę.I w tej zaciszy mo\na, Alfie drogi,Mo\na by wszystkie cierpienia osłodzić;Porzuć ju\ zdrady, mordy i po\ogi,Staraj się częściej i raniej przychodzić."Gdybyś - posłuchaj - wokoło równinyChłodnik podobny owemu zasadziłI twoje wierzby kochane sprowadził,I kwiaty, nawet ów kamień z doliny;Niech czasem dziatki z pobliskiego siołaBawią się między ojczystymi drzewy,Ojczyste w wianek uplatają zioła;Niechaj litewskie powtarzają śpiewy.Piosnka ojczysta pomaga dumaniuI sny sprowadza o Litwie i tobie;A potem, potem, po moim skonaniu,Niech, przyśpiewują i na Alfa grobie".Alf ju\ nie słyszał, on po dzikim brzeguBłądził bez celu, bez myśli, bez chęci.Tam góra lodu, tam puszcza go nęciW dzikich widokach i w naglonym bieguZnajdował jakąś ulgę - utrudzenie.Cię\ko mu, duszno śród zimowej słoty;Zerwał płaszcz, pancerz, roztargał odzienieI z piersi zrzucił wszystko - prócz zgryzoty.Ju\ rankiem trafił na miejskie okopy,Ujrzał cień jakiś, zatrzymał się, bada.Cień krą\y dalej i cichymi stopyWionął po śniegu, w okopach przepada,Głos tylko słychać: - "Biada, biada, biada!"Alf na ten odgłos zbudził się i zdumiał,Pomyślił chwilę - i wszystko zrozumiał.Dobywa miecza i na ró\ne stronyZwraca się, śledzi niespokojnym okiem;Pusto dokoła, tylko przez zagonyZnieg leciał kłębem, wiatr północny szumiał;Spójrzy ku brzegom, staje rozrzewniony,Na koniec wolnym, chwiejącym się krokiemWraca się znowu pod wie\ę Aldony.43Dostrzegł ją z dala, jeszcze w oknie była."Dzień dobry! - krzyknął - przez tyle lat z sobąTylkośmy nocną widzieli się dobą;Teraz dzień dobry - jaka wró\ba miła!Pierwszy dzień dobry - po latach tak wielu.Zgadnij, dlaczego przychodzę tak rano?"Aldona"Nie chcę zgadywać, bądz zdrów, przyjacielu,Ju\ nazbyt światło, gdyby cię poznano.Przestań namawiać - bądz zdrów, do wieczora,Wyniść nie mogę, nie chcę".Alf"Ju\ nie pora!Wiesz, o co proszę? - zruć jaką gałązkę -Nie, kwiatów nie masz, więc nitkę z odzie\yAlbo z twojego warkocza zawiązkę,Albo kamyczek ze ścian twojej wie\y.Chcę dzisiaj - jutra nie ka\demu do\yć -Chcę na pamiątkę mieć jaki dar świe\y,Który dziś jeszcze był na twoim łonie,Na którym jeszcze świe\a łezka płonie.Chcę go przed śmiercią na mym sercu zło\yć,Chcę go ostatnim po\egnać wyrazem;Mam zginąć wkrótce, nagle; zgińmy razem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Wszystko jak dawniej! te\ laski, te kwiaty;Wszystko, jak było owego wieczora,Gdyśmy dolinę \egnali przed laty.Ach! mnie się zdało, \e to było wczora!Kamień, pamiętasz ów kamień wyniosły,Co niegdyś naszych przechadzek był celem? -Stoi dotychczas, tylko mchem zarosły,Ledwiem go dostrzegł, osłoniony zielem.Wyrwałem zielska, obmyłem go łzami;Siedzenie z darni, gdzie po letnim znojuLubiłaś spocząć między jaworami;yródło, gdziem szukał dla ciebie napoju;Jam wszystko znalazł, obejrzał, obchodził.Nawet twój mały chłodnik zostawiono,Com go suchymi wierzbami ogrodził.Te suche wierzby, jaki cud, Aldono!Dawniej mą ręką wbite w piasek suchy,Dziś ich nie poznasz, dzisiaj piękne drzewaI liście na nich wiosenne powiewa,I młodych kwiatków unoszą się puchy.Ach! na ten widok pociecha nieznana,Przeczucie szczęścia serce o\ywiło;Całując wierzby padłem na kolana,Bo\e mój - rzekłem - oby się spełniło!Obyśmy, w strony ojczyste wróceni,Kiedy litewską zamieszkamy rolę,Od\yli znowu! niech i naszą dolęZnowu nadziei listek zazieleni!"Tak, wróćmy, pozwol! mam w Zakonie władzę,Ka\ę otworzyć - lecz po co rozkazy? -Gdyby ta brama była tysiąc razyTwardszą od stali, wybiję, wysadzę;Tam cię, o luba! ku naszej dolinie,Tam poprowadzę, poniosę na rękuLub dalej pójdziem; są w Litwie pustynie,Są głuche cienie białowieskich lasów,Kędy nie słychać obcej broni szczękuAni dumnego zwycię\cy hałasów,Ni zwycię\onych braci naszych jęku.Tam w środku cichej, pasterskiej zagrody,Na twoim ręku, u twojego łona41Zapomnę, \e są na świecie narody,śe jest świat jakiś - będziem \yć dla siebie.Wróć, powiedz, pozwól!" - Milczała Aldona,Konrad umilknął, czekał odpowiedzi.Wtem krwawa jutrznia błysnęła na niebie:"Aldono, przebóg! ranek nas uprzedzi,Zbudzą się ludzie i stra\ nas zatrzyma;Aldono!" - wołał, dr\ał z niecierpliwości,Głosu nie stało, błagał ją oczymaI załamane ręce wzniosł do góry,Padł na kolana i \ebrząc litości,Objął, całował zimnej wie\y mury."Nie, ju\ po czasie - rzekła smutnym głosem,Ale spokojnym - Bóg mi doda siły,On mig zasłoni przed ostatnim ciosem.Kiedym tu weszła, przysięgłam na proguNie zstąpić z wie\y, chyba do mogiły.Walczyłam z sobą; dziś i ty, mój miły,I ty mi dajesz pomoc przeciw Bogu.Chcesz wrócić na świat, kogo? - nędzną maręPomyśl, ach, pomyśl! je\eli szalonaDam się namówić, rzucę tę pieczaręI z uniesieniem padnę w twe ramiona,A ty nie poznasz, ty mię nie powitasz,Odwrócisz oczy i z trwogą zapytasz:"Ten straszny upior jest\e to Aldona?"I będziesz szukał w zagasłej zrenicyI w twarzy, która.ach! myśl sama razi.Nie, niechaj nigdy nędza pustelnicyPięknej Aldonie oblicza nie kazi."Ja sama - wyznam - daruj, mój kochany,Ilekroć księ\yc \ywszym światłem błyska,Gdy słyszę głos twój, kryję się za ściany,Ja cię, mój drogi, nie chcę widzieć z bliska.Ty mo\e dzisiaj ju\ nie jesteś taki,Jakim bywałeś, pamiętasz, przed laty,Gdyś wjechał w zamek z naszymi orszaki;Lecz dotąd w moim zachowałeś łonieTe\ same oczy, twarz, postawę, szaty.Tak motyl piękny, gdy w bursztyn utonie,Na wieki całą zachowuje postać.Alfie, nam lepiej takimi pozostać,Jakiemi dawniej byliśmy, jakiemiZłączym się znowu - ale nie na ziemi.42"Doliny piękne zostawmy szczęśliwym;Ja lubię moję kamienną zaciszę,Mnie dosyć szczęścia, gdy cię widzę \ywym,Gdy miły głos twój co wieczora słyszę.I w tej zaciszy mo\na, Alfie drogi,Mo\na by wszystkie cierpienia osłodzić;Porzuć ju\ zdrady, mordy i po\ogi,Staraj się częściej i raniej przychodzić."Gdybyś - posłuchaj - wokoło równinyChłodnik podobny owemu zasadziłI twoje wierzby kochane sprowadził,I kwiaty, nawet ów kamień z doliny;Niech czasem dziatki z pobliskiego siołaBawią się między ojczystymi drzewy,Ojczyste w wianek uplatają zioła;Niechaj litewskie powtarzają śpiewy.Piosnka ojczysta pomaga dumaniuI sny sprowadza o Litwie i tobie;A potem, potem, po moim skonaniu,Niech, przyśpiewują i na Alfa grobie".Alf ju\ nie słyszał, on po dzikim brzeguBłądził bez celu, bez myśli, bez chęci.Tam góra lodu, tam puszcza go nęciW dzikich widokach i w naglonym bieguZnajdował jakąś ulgę - utrudzenie.Cię\ko mu, duszno śród zimowej słoty;Zerwał płaszcz, pancerz, roztargał odzienieI z piersi zrzucił wszystko - prócz zgryzoty.Ju\ rankiem trafił na miejskie okopy,Ujrzał cień jakiś, zatrzymał się, bada.Cień krą\y dalej i cichymi stopyWionął po śniegu, w okopach przepada,Głos tylko słychać: - "Biada, biada, biada!"Alf na ten odgłos zbudził się i zdumiał,Pomyślił chwilę - i wszystko zrozumiał.Dobywa miecza i na ró\ne stronyZwraca się, śledzi niespokojnym okiem;Pusto dokoła, tylko przez zagonyZnieg leciał kłębem, wiatr północny szumiał;Spójrzy ku brzegom, staje rozrzewniony,Na koniec wolnym, chwiejącym się krokiemWraca się znowu pod wie\ę Aldony.43Dostrzegł ją z dala, jeszcze w oknie była."Dzień dobry! - krzyknął - przez tyle lat z sobąTylkośmy nocną widzieli się dobą;Teraz dzień dobry - jaka wró\ba miła!Pierwszy dzień dobry - po latach tak wielu.Zgadnij, dlaczego przychodzę tak rano?"Aldona"Nie chcę zgadywać, bądz zdrów, przyjacielu,Ju\ nazbyt światło, gdyby cię poznano.Przestań namawiać - bądz zdrów, do wieczora,Wyniść nie mogę, nie chcę".Alf"Ju\ nie pora!Wiesz, o co proszę? - zruć jaką gałązkę -Nie, kwiatów nie masz, więc nitkę z odzie\yAlbo z twojego warkocza zawiązkę,Albo kamyczek ze ścian twojej wie\y.Chcę dzisiaj - jutra nie ka\demu do\yć -Chcę na pamiątkę mieć jaki dar świe\y,Który dziś jeszcze był na twoim łonie,Na którym jeszcze świe\a łezka płonie.Chcę go przed śmiercią na mym sercu zło\yć,Chcę go ostatnim po\egnać wyrazem;Mam zginąć wkrótce, nagle; zgińmy razem [ Pobierz całość w formacie PDF ]