[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaprosiła go gestem do środka, szybkoodwróciła ojca i nakryła dokładnie pościelą.Przeprosiła zawyłączoną komórkę, ale po prostu musiała być przez chwilę sama z ojcem, nie chciała, żeby ktoś jej przeszkadzał.Szacki opowiedział owyciu i ujadaniu, na szczęście nie musiał tłumaczyć, jakie to maznaczenie i czego potrzebują.Wyjęła telefon z wiszącej na oparciukrzesła torebki i wybiegła, zostawiając Szackiego ze swoim ojcem.Staruszek gasł.Nie trzeba było kończyć medycyny, żeby tostwierdzić.%7łółtawa skóra nieprzyjemnie opinała czaszkę, zwisała naszyi i na ramionach chorego, wyblakłymi, jakby pokrytymi galaretkąoczami, z wysiłkiem wodził za Szackim.Jedynie bujne siwe wąsykpiły z praw natury, zdrowo błyszcząc i przyozdabiając twarzchorego.Szacki pomyślał, że Sobieraj musiała być póznymdzieckiem, sama była pod czterdziestkę, staruszek na pewno miałkoło osiemdziesiątki. Pan Teodor  nie tyle zapytał, co stwierdził staruszek.Szackidrgnął zdziwiony, ale podszedł do łóżka i delikatnie uścisnął dłońchorego. Teodor Szacki, miło mi  powiedział zbyt głośno, wstydząc się,że jego głos brzmi tak mocno i dzwięcznie.Wydało mu się to nie namiejscu. O, w końcu ktoś, kto nie szepcze jak w kostnicy  uśmiechnąłsię staruszek. Andrzej Szott.Basia dużo o panu opowiadała. Mam nadzieję, że same dobre rzeczy  odparł Szackinajbardziej wyświechtanym tekstem świata.Jednocześnie poczułswędzenie w głowie.Andrzej Szott.To nazwisko powinno mu cośmówić.Tylko nie pamiętał co. Wręcz przeciwnie.Chociaż ostatnio mniej na pana klnie.Prokurator uśmiechnął się i wskazał na togę. Pańska? Tak, moja.Trzymam ją tutaj, bo bywa, że mózg mi się bun-tuje i, jak by to powiedzieć, odpływa.Toga pomaga przypomnieć sobie różne rzeczy.Na przykład, kim jestem.Przyzna pan, że takawiedza się przydaje czasami.Potwierdził uprzejmym skinieniem głowy, dziwiąc sięjednocześnie, że stary prokurator wybrał togę zamiast zdjęcia żonyalbo córki.Dziwiąc się tylko przez chwilę.Gdyby on mógł wybrać tęjedną rzecz, która określa go najlepiej, to czy nie byłaby to właśnietoga z czerwoną lamówką? Zastanawia się pan, czy też by powiesił togę. Szott czytał wjego myślach. Tak. I? Nie wiem.Być może. Podszedł do togi, przejechał palcem poprążkowanej wełnianej tkaninie. Ta  Szott wskazał delikatnym ruchem palca  jest wyjąt-kowa.Widziała ostatni wykonany w Polsce podwójny kaes. Kraków, rok osiemdziesiąty drugi. Zgadza się.Wie pan, kogo powiesili?Klik.I już wiedział, co powinno mu mówić nazwisko staruszka.Odwrócił się i podszedł do łóżka. Mój Boże, prokurator Andrzej Szott.To zaszczyt, wielkizaszczyt, proszę wybaczyć, że nie skojarzyłem od razu, naprawdę,bardzo przepraszam.Staruszek uśmiechnął się łagodnie. Cieszę się, że ktoś pamięta.Swoją drogą, Sobieraj naprawdę jest niezła, pomyślał Szacki,żeby się nie wysypać, że jej staruszek wsadził Sojdę i Adasia.Albonie jest przyzwyczajona, że ktoś tutaj tego nie wie, albo  też możliwe  pan Szott był doskonałym prokuratorem, a niedoskonałym ojcem,niechętnie wspominanym przez własne dzieci.Inaczej spojrzał na małą, spreparowaną jakby, pomarszczonątwarz, na słaby uśmiech pod wąsami, na blade oczy pod ciemnymibrwiami.A więc tak wygląda prokurator Andrzej Szott, oskarżyciel wjednej z najsłynniejszych i najbardziej bulwersujących sprawkryminalnych w historii Polski. Który to był rok?  zapytał. Siedemdziesiąty szósty.Sroga zima. Połaniec to powiat sandomierski? Staszowski, tuż obok.Ale wtedy to było jedno województwotarnobrzeskie.Ja pracowałem tutaj, proces też był tutaj.Sądwojewódzki w Tarnobrzegu z siedzibą w Sandomierzu, tak to sięwtedy nazywało.W Tarnobrzegu mieli województwo i siarkę, ale pozatym nic, wszystko było tutaj.Pamiętam, na Bramie Opatowskiejktoś nabazgrał:  Brama Opatowska w Tarnobrzegu z siedzibą wSandomierzu.Tak, Połaniec, a ta wieś pod Połańcem to chyba Zrębin, z każdąkolejną nazwą Szackiemu przypominały się książki, jakie czytał o tejsprawie.Krall, Bratny i ten dziennikarz, Luka chyba.Przypominałysię fakty, pojawiały obrazy.Była wigilijna noc, Sojda. Jak Sojda miał na imię? Jan.Jan Sojda, nazywany  królem Zrębina , w każdej wsi jesttaki, zwiózł całą wieś autosanem na pasterkę do kościoła w Połańcu,ale zamiast pójść do kościoła, pili razem w autobusie, była to swegorodzaju wigilijna zrębińska tradycja [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •