[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oczy miał ciemne, błyszczące, bardzo sugestywne.Pomagający nam w poszukiwaniach urzędnik podniósł się ze swego miejsca.- Panie kapitanie - powiedział, podchodząc do nowo przybyłego.- Pan ma takąznakomitą pamięć.Może pan sobie przypomina tego faceta.Tamten spojrzał na fotografię.- Tak, ta twarz nie jest mi obca.On chyba kiedyś pływał na  Waryńskim.Czy to niebędzie Borczak?Kapitan rzeczywiście był obdarzony przez naturę fenomenalną pamięcią, To byłBorczak.Bez trudu odnalezliśmy jego kartę ewidencyjną.Zdjęcie się zgadzało.KazimierzBorczak urodzony 24 lutego 1937 r.w Radomiu.Usunięty dyscyplinarnie z floty handlowej za szmugiel.Podejrzany o handel narkotykami.Z braku dowodów winy zwolniony z aresztuśledczego.Kiedy wsiadaliśmy do wozu, spytałem:- Czy w dalszym ciągu uważasz, że niepotrzebnie  hulałem po nocy?Stefan z rozmachem trzasnął mnie w plecy.- Niech cię wszyscy diabli.Muszę przyznać, że poważnie popchnąłeś śledztwonaprzód.Triumfowałem.Wróciliśmy do Sopotu.Z ZAiKSu Downar połączył się zaraz z KomendąWojewódzką.Rozmawiał dosyć długo.Wreszcie odłożył słuchawkę i usiadł koło mnie nafotelu.Po wyrazie jego twarzy zorientowałem się od razu, że coś nie gra.- Co się stało? - spytałem.- Teofil Monier odleciał dziś rano do Zurychu.Zerwałem się na równe nogi.- A co z Bożeną?! - zawołałem.- Nie wiem.Był sam.Poczułem, że mi się robi słabo.Usiadłem.Rozdział XINigdy w życiu nie wracałem w tak ponurym nastroju do naszego mieszkania.Niewiedziałem co myśleć o tym wszystkim.Dręczyły mnie jak najgorsze przeczucia.Co siędzieje z Bożeną? Gdzie jest? Czy w ogóle jeszcze żyje? Jeżeli ten facet wyjechał z Polski,to.Audziłem się nadzieją, że w domu zastanę jakąś wiadomość.Skrzynka na listy byłapełna, ale ani słowa od Bożeny.Ze ściśniętym sercem przekręcałem klucz w zamku.Pusto, głucho.W powietrzu unosił się niemiły zapach stęchlizny, jak to zwykle wdawno nie wietrzonym mieszkaniu.Otworzyłem okna i zrezygnowany usiadłem na fotelu.Byłem zupełnie wykończony.Dawne, spokojne życie z Bożeną wydawało mi się teraz jakimś cudownym snem.Kino, teatr, spacery w Aazienkach, wyjazdy nad morze, do Zakopanego.W sobotnie wieczorysłuchaliśmy nieraz  RadioKabaretu albo  Podwieczorku przy mikrofonie , w niedzielechodziliśmy do przyjaciół.Boże, jacy byliśmy szczęśliwi.Dopiero teraz to sobie w pełniuświadomiłem, teraz, kiedy wszystko zdawało się bezpowrotnie straconą przeszłością.Rozkawałkować zwłoki kobiety i wrzucić je do Wisły albo do morza, to przecież nic trudnego.Ileż już takich niezidentyfikowanych zwłok wyłowiono.Zimny pot wystąpił mi naczoło.Dostałem dreszczy.Wiedziałem, że po tych ludziach można się spodziewać absolutniewszystkiego.Zadzwonił telefon.Błyskawicznie skoczyłem do aparatu.Posłyszałem głos Stefana:- Pojedziesz ze mną do Radości?- Do Radości? Po co?- Borczak tam ostatnio mieszkał.Jeżeli nie masz ochoty to nie musisz.- Nie, nie.Pojadę.- Dobra.Będziemy u ciebie za piętnaście minut.Przyjechali.Downarowi towarzyszył porucznik Olszewski.Stefan, widząc mojązgnębioną minę, położył mi rękę na ramieniu i spytał cicho:- %7ładnych wiadomości?- Absolutnie żadnych.Jestem przygotowany na najgorsze.- Dajże spokój, Zygmuś.Nie snuj takich makabrycznych przypuszczeń.Nie sądzę,żeby jej zrobili jakąś krzywdę.Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze.Tym ludziom wcalenie zależy na tym, żeby.Machnąłem ręką.- Daj spokój.Bardzo to miło z twojej strony, że usiłujesz mnie pocieszyć, ale.samprzecież nie wierzysz w to co mówisz.Oni nie zawahają się przed żadną zbrodnią.Obajdoskonale wiemy.Zcisnęło mnie za gardło.Nie mogłem dalej mówić.Bałem się, że lada chwilawybuchnę płaczem.Jechaliśmy jakiś czas w zupełnym milczeniu.Potem Stefan zaczął rozmawiać zOlszewskim, jakby chciał odwrócić moją uwagę od posępnych myśli.W Radości widać już było wiosnę.Drzewa nabrzmiały pąkami, tu i ówdzie zaczynałanieśmiało zielenić się trawa.Słońce przygrzewało coraz energiczniej.Drzwi otworzyła nam ładna blondynka.Miała duże, niebieskie oczy, zadarty wesołonosek i zaróżowioną twarz.Dwoje małych dzieci czepiało się matczynej spódnicy.- Panowie w jakiej sprawie?- Czy tu mieszka obywatel Kazimierz Borczak? - spytał Downar.- Mieszka, ale brata nie ma w domu.Męża także nie ma - dodała.- A kiedy brat pani wróci?- Nie wiem.Już go dawno nie widziałam.- Jak to? To nie nocuje w domu? Wzruszyła ramionami. - Gdzie tam nocuje.W ogóle już go nie ma od paru tygodni.- Co się z nim dzieje?Przyjrzała nam się uważniej i zmarszczyła brwi.- A panów co to właściwie obchodzi.- Chcieliśmy porozmawiać o bracie.- To proszę przyjść jak mąż będzie.Ja nie mam czasu na rozmowy.Miała zamiar zatrzasnąć nam drzwi przed nosem, ale Downar szybkim ruchem wsunąłnogę.- Milicja.Widząc służbową legitymację blondyna bardzo się zmieszała.Odniosłem nawetwrażenie, że za bardzo.W niebieskich oczach zobaczyłem strach.- Proszę, panowie pozwolą, ale ja nie wiem o co chodzi.Męża nie ma w domu.Jeszcze nie wrócił z pracy.Jeżeli panowie chcą, to mogą panowie poczekać.Proszęuprzejmie.Otworzyła drzwi, wycofując się do przedpokoju.Owionął nas smakowity zapachwędzonego boczku.Na obiad była grochówka.- Który pokój zajmuje obywatel Kazimierz Borczak? - spytał urzędowo Downar.- To na górze, na strychu jest taki mały pokoik.Ale tam teraz straszny nieporządek.Wolałabym.Nagle w głębi mieszkania rozległ się bardzo głośny śpiew.Ktoś śpiewał wspaniałymtenorem. Chyba Kiepura pomyślałem.W pierwszej chwili zdawało mi się, że to radio.- Witek, zamknij tego żółwia - krzyknęła przez otwarte drzwi blondyna.Spojrzałem na Downara.Nigdy jeszcze nie widziałem, żeby Stefan tak sięzaczerwienił z wrażenia.- O jakim żółwiu pani mówi? - spytał robiąc ogromny wysiłek, żeby jego głoszabrzmiał normalnie.Uśmiechnęła się.- E, to taka tam zabawka.Kazik, mój brat kiedyś nam to przywiózł.Gra jak radio.- Czy moglibyśmy zobaczyć tę zabawkę.- Pewnie, że tak.Jeżeli panów to interesuje, to proszę do sypialni.Kilkuletni chłopiec majstrował coś koło sporego żółwia.Podeszliśmy bliżej.To byłprawdziwy żółw.Downar wyciągnął rękę i dotknął błyszczącej skorupy.- On nie żyje, proszę pana - roześmiał się chłopiec - ale pięknie śpiewa. - Jak działa ten mechanizm? - spytałem.Witek przewrócił żółwia do góry nogami i wskazał palcem dwa ciemne guziczki.- O, tu się naciska i śpiewa, a tym się zatrzymuje.- Magnetofon - powiedział porucznik Olszewski.- Tak, magnetofon - powtórzył Downar.- Zgrabna robota.Skąd brat pani przywiózł tocudo?Uśmiechnęła się.- Z podróży.Kazik ciągle podróżuje.Dokładnie nawet panu nie powiem gdzie tokupił.Ale chyba gdzieś w południowych krajach.U nas przecie nie ma takich gadów.Alemusiał się napracować ten, kto taki mechanizm wmontował.Sprytne, nie?- Bardzo sprytne.Jak się zakłada taśmę? Nacisnęła łeb żółwia.Wierzchnia skorupaodskoczyła poruszona sprężyną.Jak na dłoni widzieliśmy cały mechanizm.- Tak - powiedział cicho Downar, jakby rozmawiał sam ze sobą.- Tak.To ogromnieinteresująca zabawka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •