[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jake chyba to wyczuł.Cisnął śmiecie do jednej z toreb, które znalezli podzlewem, i wyprostował się. Co jest? To. Rozejrzała się. Tak, wiem, przydałby się mop i. To kłamstwo, Jake.To mieszkanie to jedno wielkie kłamstwo.Jest takie. Normalne? Skinęła głową. Jakbym ja była normalna, zwyczajna.Antykwariuszka, która co rano wstajedo pracy, wraca wieczorem i idzie spać. Spojrzała na swoje dłonie.Brudne.Do kciuka przyczepiła się pajęczyna.Pamięta na nich dużo gorszy brud.I nie poraz pierwszy zatęskniła za czasem, gdy niczego nie pamiętała. Ale my wiemy, że taka nie jestem.Prawda to Argyle Towers i mój arsenał, ato tutaj to tylko przykrywka, tak jak antykwariat.Wstała gwałtownie.Ile jeszcze tajemnic wyłoni się z jej pamięci i rozłoży ją na łopatki? I czy wkońcu kiedyś dowie się, kim naprawdę jest? Chodzmy stąd. Zabrała fotografie, kilka książek i wyszła na dwór. Chwileczkę. Jake szedł za nią. Niby dokąd się wybierasz? Nie wiem. Otworzyła drzwi samochodu, cisnęła książki i zdjęcia na tylnesiedzenie. Może na Marsa.To niezłe miejsce jak na początek.Wsiadła i zacisnęła dłonie na kierownicy.Bardzo chciała stąd odjechać.Jake miał inny pomysł.Stał w drzwiach i opierał się o dach samochodu. Wsiadaj!  zawołała.RS  Mogę cię tam zabrać  zaproponował.Miał dziwną zamyśloną minę. NaMarsa.Mój dziadek miał farmę pod Dewey.Soja.Zwinie.Ziemia poszła wdzierżawę, ale nadal mam dom.Panuje tam spokój.Najlepszy Mars, do jakiegodotrzesz bez statku kosmicznego.Spojrzała mu w oczy i dostrzegła w nich obietnicę.Schronienie.Z dala od TCF,DCO, XYZ dawnego życia.Okazja, by decydować, co dalej.Jak chce żyć.Spakowała się więc w Argyle Towers.Zamknęła za sobą drzwi do mieszkaniapełnego broni i noży, Jake wziął urlop, żeby odwiezć ją do Indiany, zadzwoniłdo miasteczka, by posprzątano dom, i tak pod koniec tygodnia znalazła się narodzinnej farmie Wise'ów.Pola zdawały ciągnąć się bez końca, ale tylko dlatego że niebo wisiało taknisko.Margo stała na stopniach werandy na tyłach domu i patrzyła na bezkresnąpustkę, Wiedziała, co to za uczucie nie mieć przeszłości.Czy to samo czuliprzodkowie Jake'a, gdy zamieszkali tu, bez telefonów, samolotów, bez rzeczy iludzi, których zostawili za sobą.Spokój równin przerażał.Widzieli to? A możepokochali go, jak ona? Preria powitała ją z otwartymi ramionami.W pustce niebyło głosów, tylko błogosławiona cisza.Gdzieś w oddali zbierało się na burzę.Spędziła tu kilka tygodni i nie padało anirazu, ale teraz gromadziły się burzowe chmury, groznie i ciężkie od deszczu.Weszła do domu.Na stole czekały sprawozdania od Jake'a.Były to kopiemateriałów z dochodzenia w sprawie działalności DCO.Powoli zbierała się naodwagę, by przeczytać wszystko o hiszpańskiej klęsce.Przeglądała kartkę pokartce.Nagle huknął grzmot, niebo rozjaśniła błyskawica.Samotny domek naprerii zadrżał w posadach.Schyliła głowę, chcąc się skupić na czytanymtekście, ale burza ponownie zaatakowała.Zciany drżały od podmuchów wiatru,pioruny rozjaśniały niebo, grzmoty mruczały gniewnie, przenikały mury, skórę,ciało, do krwi.Nagle coś drgnęło w jej głowie. Nie zrób mu krzywdy!  krzyknęła kobieta.Kolejny błysk i Margo zobaczyła inną twarz.Zapłakaną, zasmarkaną twarz.Twarz małego chłopca. Nie rób mu krzywdy!  Rana Cahill miała silny cudzoziemski akcent.Błagalnie złapała Margo za ramię.Margo odepchnęła ją i odskoczyła od kamery wideo.Pociągnęła za sobąchłopca, ciągle z pistoletem w dłoni, i spojrzała na jego matkę. Każ mu upaść  powiedziała lodowato i bezdusznie, jak kat, choć w głębiserca modliła się gorąco.Posłuchaj mnie.Nie każ mi tego robić. Każ mu upaść, kiedy strzelę, bo inaczej go zabiję.Gdzieś w tle Ruben Cahill, mąż i ojciec, krzyczał po drugiej stronie kamery.Wiedziała, kim jest, wiedziała, że ma krew na rękach, wiedziała, że trzeba gopowstrzymać.1wiedziała, że to zależy od niej.I za to go nienawidziła.Nie znosiła z gorącą zaciekłością.Ta nienawiśćwypełniała ją całą  nie tylko za to, co zrobił, ale i za to, co ona będzie musiałazrobić  przez niego.Oddychała z trudem, mdłości niemal zwalały ją z nóg.JejRS agenci czuli to samo, widziała to, wyczuwała w ich spojrzeniach.Chłopcypłakali i wołali matkę.Kobieta histeryzowała.Margo szarpnęła ją z całej siły. Słuchaj!  Uderzyła Ranę w twarz, zarówno ze względu na męża przedmonitorem, jak i po to, by zwrócić jej uwagę.Mają coraz mniej czasu.Jeśli sięnie skupi, to.i.Margo wolała nie myśleć, co wtedy.Nie chciała dopuścić dowybuchu w swojej głowie.Ponownie szarpnęła zakładnika i Rana zaczerpnęła tchu, koncentrując się. Wystrzelę. Margo mówiła cicho, wyraznie.Te słowa były przeznaczonewyłącznie dla zakładniczki. Rozumiesz? Strzelę do niego. Kobieta znowuzaniosła się szlochem.Margo szarpnęła ją mocniej. Nie zrobię mu krzywdy,ale musi wyglądać, jakbym go zabiła. Rana była zagubiona.Wodziłarozbieganym wzrokiem po pomieszczeniu.Margo niemal słyszała jej myśli: czymoże zaufać tej amerykańskiej świni? Posłuchaj, jeśli nie będzie udawać, że nie żyje, będę musiała zabić gonaprawdę, rozumiesz?  Zmieszanie ustąpiło światełku nadziei.Margo na toliczyła. Masz mówić tylko do niego.Powiedz mu, co ma robić, a nikomu nicsię nie stanie. Matka skinęła głową. Nie!  Margo szarpnęła ją mocniej.%7ładnych ruchów, gestów.Powiedz mu, i to już. Zaciągnęła ją do synka.Chłopiec się słaniał.Podtrzymała go.Szybkawymiana słów po arabsku.Chłopiec rzucił się matce na szyję.Margo musiałaich siłą rozdzielić.Stanęła przed kamerą i uniosła pistolet na wysokość jego skroni.Za jej plecamiszlochała Rana.Młodszy braciszek wył.Starszy trząsł się pod lufą.Margo zawołała do kamery: Zastrzelę go, draniu! Przysięgam, że to zrobię! Pomieszczenie wypełniłkwaśny zapach moczu.Chłopiec zsikał się w spodnie.Błyskawice rozjaśniały niebo nad farmą, grzmoty dudniły bezustannie.SerceMargo przestało bić.A gdy podjęło przerwaną pracę, w jej oczach zalśniły łzy.O Boże.Nie pociągnęła za spust.Nie zastrzeliła chłopca.Wszystko wracało jak w zwolnionym tempie: dziecko, które trzymała, dziecko,które tak bardzo chciała uratować, nagle osunęło się bezwładnie. Na ziemię!  wrzasnęła. Strzały! Na ziemię!Rzuciła się do drugiego malca, ale nie zdołała do niego dotrzeć, ogień był zbytsilny.Cams był pierwszy.Oberwał dwie kulki.Nadchodzili z drugiego piętra, z dachu.Trzej mężczyzni z automatami.Rozpoznała jednego z nich.Widziała go na monitorach w domu w Maroku.Trzeci strażnik.Cholera jasna.Była nieostrożna, należało go odnalezć.Upewnić się.Teraz nie ma czasu o tym myśleć.Dalej, dalej.Strzelała, zapewniała sobieosłonę.Widziała dwóch pozostałych napastników [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •