[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Chodzmy, dziaduńku, chodzmy do własnej chaty! Rozbiorę dziaduńka, do łóżeczkapołożę.do spania zakołyszę.mój mileńki, jedynieńki, stareńki dziaduńku!Im więcej od Fabianowej zagrody oddalała się, tym więcej nad drepczącym w objęciu jejstarcem kwiliła, a łzy jak paciorki z oczu jej na jego kapotę i głowę padały.W zielonej zaś uliczce jedni tylko Obuchowicze z niezadowoleniem jeszcze pomrukiwali,pięknej sposobności powojowania żałując.Jeden z nich nawet przed jednym z Siemaszków sięzwierzał, że przeszłej nocy śniło mu się, jakoby gruszki z drzewa rwał, z czego też pewnośćczerpał, że na tym weselu guzy będą.tymczasem widać, że już na niczym wszystko zejdzie.Wzamian zgodę lubiący, jakkolwiek hardowąsi Aozowiccy, a także stateczni Strzałkowscy sobie iinszym pokojowego zakończenia sprawy bardzo winszowali utrzymując, że chamy tylko byle oco za łby się ciągają, w dobrej zaś kompanii hałasy takie, a broń Boże bitwy, wcale sąnieprzystojne.Zresztą zaszła okoliczność, która od świeżego zdarzenia uwagę powszechnązupełnie już odwróciła.Z podwórka na uliczkę wybiegł w wielkim pędzie Julek, ze sobąskaczącego i radośnie skomlącego Sargasa mając i na cały głos wołając: Na Niemen, na Niemen! wszystkich państwa proszę na Niemen, bo już czajki* i czółnaprzygotowałem.po całej okolicy zebrawszy i u brzegu postawiwszy.Na Niemen! proszę naNiemen!Nigdy prawie nie widywano go takim pędem biegającego i wykrzykującego z takim zapałem,że mu się aż ruda czupryna na wsze strony rozwiewała i oczy iskrzyły się w zmroku jak u kota.Ale bo też zapraszał teraz wszystkich do swego właściwego domu i wzywał do zabawy, wśródktórej, jak inni w tańcach i śpiewaniu, celować mógł, przewodzić, dyrygować.Razem z nim naNiemen gości zapraszał Sargas, ku wszystkim radośnie się rzucając, skomląc, wyskakując, a comoment pyskiem zwracając się ku rzece i przylatujące od niej wiaterki nozdrzami w siebiewciągając.Dziewczęta pierwsze przyjaznie odpowiedziały wezwaniu. Pływać! pływać! ze śpiewaniem pływać! Panie Michale! Panie Władysławie! PanieZaniewski! Panie Jaśmont! Panie Bohatyrowicz! na Niemen popłyniem! ze śpiewaniamipopłyniem! Na Niemen! Na Niemen!Tym kobiecym głosom odpowiadały męskie: Jestem! Idę! biegnę! do usług! A kto z kim? Panno Kazmiro! Panno Cecylio! PannoAntonino! Panno Mario!I mnóstwo znowu imion i nazwisk leciało po trawach zroszonych, po ogołoconych ogrodach iprzerzedzonych gajach, a nad wszystkimi wykrzykami i odpowiedziami górowało wołanie: Na Niemen! na Niemen!Ktoś w wielkim zmieszaniu głosów potężnym basem nucić zaczynał:Za Niemen tam precz.Ach, czegóż za Niemen?Czy błoń tam kwiecistsza*.*C z a j k a lekka łódka.* Z a N i e m e n t a m p r e c z. początek pieśni Augusta Bielowskiego (1806-1876), która cieszyła się wielkąpopularnością wśród ludu (tu w wersji nieco zmienionej).267A ku rzece, której imię mnóstwem ech rozlegało się po ciemnym borze i szerokim polu, zwysokiej góry, w bladym jeszcze świetle księżyca, schodziło i zbiegało par kilkanaście.Jan szerokimi krokami ogród przebywał, widocznie kogoś szukając i we wszystkich stronachupatrując, gdy na rękawie swojej siermiężki uczuł czyjąś rękę i zaraz mu przed oczami błysnąłczarny warkocz czerwonymi jarzębinami przetykany. Popłyniem! Popłyniem! Ale sami.we dwoje.moja droga pani.moja złota! swoim czółenkiem.własnym, tymsamym, które nas do Mogiły zawiozło. Dobrze!Czółno to stało u stóp Anzelmowej zagrody, w gęstwinie oczeretów* ukryte, i Jan tylkowiedział, gdzie je znalezć można.Więc ku Anzelmowej zagrodzie oboje pobiegli, dla pośpiechupłot przeskoczyli w tym samym prawie miejscu, w którym go tak często Elżusia i Antolkaprzeskakiwały, a po paru minutach byli już pod lipami.Tu w miejscu jednym gałęzie zwieszałysię tak nisko, że Justyna, aby pod nimi przebiec, pochylić się musiała.Jan pochylił się także ipod tym ciemnym sklepieniem rękę, która nad zroszoną trawą białą suknię unosiła, pochwycił,do ust poniósł i już jej więcej z dłoni nie wypuścił.Dłoń w dłoni z wysokiej góry kuprzybrzeżnym oczeretom biegli i ani zauważyli, że za sobą pozostawiali dwoje ludzi pod lipamina trawie siedzących i tak przyciszoną rozmową zajętych, że na przebiegającą w pobliżu parę zeswej strony także uwagi nie zwrócili.Byli to Anzelm i Marta.Jakim sposobem i gdzie spotkali się w tłumie po raz drugi?Powiedzieć by to mogły te stare wspomnienia, które ich ku sobie pociągnęły.Ale tłum prędkoopuścili i od dawna już oboje znajdowali się w Anzelmowej zagrodzie, której dom, drzewa, uleMarta ciekawie i długo oglądała, jedne chwaląc, drugie krytykując, a kiedy niekiedy dawnemuprzyjacielowi z doświadczenia zaczerpniętych rad udzielając.Odkąd ściemniało, siedzieli podlipami na trawie wspólnie z żółtym Mucykiem, który u nóg swego pana rozciągnięty leżał, izdawało się im, że wszystko już sobie powiedzieli, co do powiedzenia mieć mogli.Więczamilkli, oboje w postawach jednostajnych, policzki na dłoniach opierając.Po kilku minutachprzecież na bladych wargach Anzelma pod siwiejącym wąsem uśmiech drżeć zaczął.Z tymuśmiechem, powolnym sposobem swoim mówił: Czy panna Marta pamięta, jak pierwszy raz na zaproszenie panów Korczyńskich doKorczyna przyszedłszy i na panią spojrzawszy, gawronem z otwartą gębą stanąłem, aż wszyscyśmiać się ze mnie zaczęli?Ona z cicha zachichotała: Czemużbym pamiętać tego nie miała? Ale dlaczego wtedy pan Anzelm tak skołowaciał? Zlicznością figury i ognistością oczów pani zadziwiony i oślepiony zostałem. Tak, tak to kiedyś było! głową z wysokim grzebieniem trzęsąc szepnęła stara panna. Tak, tak to było! potwierdził Anzelm.Potem ona przemówiła pierwsza: A pamięta pan Anzelm, ile to gości zbierało się wtenczas w Korczynie? jakie to oni planyukładali sobie, jakie sprzeczki zawodzili.jakie nadzieje mieli?. Jak nieboszczyk pan Andrzej wszystkim przewodził, a nasz Jerzy niejeden raz z narażeniemsię poradą i pomocą jemu służył? A tak, tak to było! Wieczny smutek! szepnęła. Wieczne odpoczywanie racz im dać, sprawiedliwy Boże! baranią czapkę nad głowępodnosząc wtórował Anzelm.Po paru minutach ona przemówiła znowu:*O c z e r e t y trzciny.268 A pan Anzelm pamięta, że to ja panu karmazynową czapeczkę uszyłam i otoczyłam jąsiwym barankiem? A pani pamięta, czyja to rączka mnie na pagórku piaszczystym poświęcony medalik na szyizawieszała? Tak, tak to kiedyś było. powtórzyła. Tak, tak to wszystko przeciwne wiatry daleko od nas odniosły.Wtem umilkli, wyprostowali się, zaczęli patrzeć i słuchać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
. Chodzmy, dziaduńku, chodzmy do własnej chaty! Rozbiorę dziaduńka, do łóżeczkapołożę.do spania zakołyszę.mój mileńki, jedynieńki, stareńki dziaduńku!Im więcej od Fabianowej zagrody oddalała się, tym więcej nad drepczącym w objęciu jejstarcem kwiliła, a łzy jak paciorki z oczu jej na jego kapotę i głowę padały.W zielonej zaś uliczce jedni tylko Obuchowicze z niezadowoleniem jeszcze pomrukiwali,pięknej sposobności powojowania żałując.Jeden z nich nawet przed jednym z Siemaszków sięzwierzał, że przeszłej nocy śniło mu się, jakoby gruszki z drzewa rwał, z czego też pewnośćczerpał, że na tym weselu guzy będą.tymczasem widać, że już na niczym wszystko zejdzie.Wzamian zgodę lubiący, jakkolwiek hardowąsi Aozowiccy, a także stateczni Strzałkowscy sobie iinszym pokojowego zakończenia sprawy bardzo winszowali utrzymując, że chamy tylko byle oco za łby się ciągają, w dobrej zaś kompanii hałasy takie, a broń Boże bitwy, wcale sąnieprzystojne.Zresztą zaszła okoliczność, która od świeżego zdarzenia uwagę powszechnązupełnie już odwróciła.Z podwórka na uliczkę wybiegł w wielkim pędzie Julek, ze sobąskaczącego i radośnie skomlącego Sargasa mając i na cały głos wołając: Na Niemen, na Niemen! wszystkich państwa proszę na Niemen, bo już czajki* i czółnaprzygotowałem.po całej okolicy zebrawszy i u brzegu postawiwszy.Na Niemen! proszę naNiemen!Nigdy prawie nie widywano go takim pędem biegającego i wykrzykującego z takim zapałem,że mu się aż ruda czupryna na wsze strony rozwiewała i oczy iskrzyły się w zmroku jak u kota.Ale bo też zapraszał teraz wszystkich do swego właściwego domu i wzywał do zabawy, wśródktórej, jak inni w tańcach i śpiewaniu, celować mógł, przewodzić, dyrygować.Razem z nim naNiemen gości zapraszał Sargas, ku wszystkim radośnie się rzucając, skomląc, wyskakując, a comoment pyskiem zwracając się ku rzece i przylatujące od niej wiaterki nozdrzami w siebiewciągając.Dziewczęta pierwsze przyjaznie odpowiedziały wezwaniu. Pływać! pływać! ze śpiewaniem pływać! Panie Michale! Panie Władysławie! PanieZaniewski! Panie Jaśmont! Panie Bohatyrowicz! na Niemen popłyniem! ze śpiewaniamipopłyniem! Na Niemen! Na Niemen!Tym kobiecym głosom odpowiadały męskie: Jestem! Idę! biegnę! do usług! A kto z kim? Panno Kazmiro! Panno Cecylio! PannoAntonino! Panno Mario!I mnóstwo znowu imion i nazwisk leciało po trawach zroszonych, po ogołoconych ogrodach iprzerzedzonych gajach, a nad wszystkimi wykrzykami i odpowiedziami górowało wołanie: Na Niemen! na Niemen!Ktoś w wielkim zmieszaniu głosów potężnym basem nucić zaczynał:Za Niemen tam precz.Ach, czegóż za Niemen?Czy błoń tam kwiecistsza*.*C z a j k a lekka łódka.* Z a N i e m e n t a m p r e c z. początek pieśni Augusta Bielowskiego (1806-1876), która cieszyła się wielkąpopularnością wśród ludu (tu w wersji nieco zmienionej).267A ku rzece, której imię mnóstwem ech rozlegało się po ciemnym borze i szerokim polu, zwysokiej góry, w bladym jeszcze świetle księżyca, schodziło i zbiegało par kilkanaście.Jan szerokimi krokami ogród przebywał, widocznie kogoś szukając i we wszystkich stronachupatrując, gdy na rękawie swojej siermiężki uczuł czyjąś rękę i zaraz mu przed oczami błysnąłczarny warkocz czerwonymi jarzębinami przetykany. Popłyniem! Popłyniem! Ale sami.we dwoje.moja droga pani.moja złota! swoim czółenkiem.własnym, tymsamym, które nas do Mogiły zawiozło. Dobrze!Czółno to stało u stóp Anzelmowej zagrody, w gęstwinie oczeretów* ukryte, i Jan tylkowiedział, gdzie je znalezć można.Więc ku Anzelmowej zagrodzie oboje pobiegli, dla pośpiechupłot przeskoczyli w tym samym prawie miejscu, w którym go tak często Elżusia i Antolkaprzeskakiwały, a po paru minutach byli już pod lipami.Tu w miejscu jednym gałęzie zwieszałysię tak nisko, że Justyna, aby pod nimi przebiec, pochylić się musiała.Jan pochylił się także ipod tym ciemnym sklepieniem rękę, która nad zroszoną trawą białą suknię unosiła, pochwycił,do ust poniósł i już jej więcej z dłoni nie wypuścił.Dłoń w dłoni z wysokiej góry kuprzybrzeżnym oczeretom biegli i ani zauważyli, że za sobą pozostawiali dwoje ludzi pod lipamina trawie siedzących i tak przyciszoną rozmową zajętych, że na przebiegającą w pobliżu parę zeswej strony także uwagi nie zwrócili.Byli to Anzelm i Marta.Jakim sposobem i gdzie spotkali się w tłumie po raz drugi?Powiedzieć by to mogły te stare wspomnienia, które ich ku sobie pociągnęły.Ale tłum prędkoopuścili i od dawna już oboje znajdowali się w Anzelmowej zagrodzie, której dom, drzewa, uleMarta ciekawie i długo oglądała, jedne chwaląc, drugie krytykując, a kiedy niekiedy dawnemuprzyjacielowi z doświadczenia zaczerpniętych rad udzielając.Odkąd ściemniało, siedzieli podlipami na trawie wspólnie z żółtym Mucykiem, który u nóg swego pana rozciągnięty leżał, izdawało się im, że wszystko już sobie powiedzieli, co do powiedzenia mieć mogli.Więczamilkli, oboje w postawach jednostajnych, policzki na dłoniach opierając.Po kilku minutachprzecież na bladych wargach Anzelma pod siwiejącym wąsem uśmiech drżeć zaczął.Z tymuśmiechem, powolnym sposobem swoim mówił: Czy panna Marta pamięta, jak pierwszy raz na zaproszenie panów Korczyńskich doKorczyna przyszedłszy i na panią spojrzawszy, gawronem z otwartą gębą stanąłem, aż wszyscyśmiać się ze mnie zaczęli?Ona z cicha zachichotała: Czemużbym pamiętać tego nie miała? Ale dlaczego wtedy pan Anzelm tak skołowaciał? Zlicznością figury i ognistością oczów pani zadziwiony i oślepiony zostałem. Tak, tak to kiedyś było! głową z wysokim grzebieniem trzęsąc szepnęła stara panna. Tak, tak to było! potwierdził Anzelm.Potem ona przemówiła pierwsza: A pamięta pan Anzelm, ile to gości zbierało się wtenczas w Korczynie? jakie to oni planyukładali sobie, jakie sprzeczki zawodzili.jakie nadzieje mieli?. Jak nieboszczyk pan Andrzej wszystkim przewodził, a nasz Jerzy niejeden raz z narażeniemsię poradą i pomocą jemu służył? A tak, tak to było! Wieczny smutek! szepnęła. Wieczne odpoczywanie racz im dać, sprawiedliwy Boże! baranią czapkę nad głowępodnosząc wtórował Anzelm.Po paru minutach ona przemówiła znowu:*O c z e r e t y trzciny.268 A pan Anzelm pamięta, że to ja panu karmazynową czapeczkę uszyłam i otoczyłam jąsiwym barankiem? A pani pamięta, czyja to rączka mnie na pagórku piaszczystym poświęcony medalik na szyizawieszała? Tak, tak to kiedyś było. powtórzyła. Tak, tak to wszystko przeciwne wiatry daleko od nas odniosły.Wtem umilkli, wyprostowali się, zaczęli patrzeć i słuchać [ Pobierz całość w formacie PDF ]