[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mięśnie brzucha dostawały skurczów od histerycznego i zdrowego śmiechu.Na tylezdrowego, że mimo iż w chałupie było po kostki, na ganku jak po porze dżdżystej i ulewach,w strzechę bez skutku mogły bić pioruny, a nas wszystkich można byłoby przepuścić przezwyżymaczkę, nikt nigdy nie zachorował.A bywało czasami prawie mrozno.I nikt nie był takprzygotowany jak razu jednego przed laty operator Sławomir Idziak, który przezornie oblekłszczelny kombinezon impregnowany, w którym kręcił byt, stojąc głęboko w wodzie, scenę doKrótkiego filmu o zabijaniu w Dekalogu Kieślowskiego.Piąte: Nie zabijaj! Jako gospodarz uważałem, żeby przykazania tego nie przekraczać.Astrata zdrowia któregoś z gości tym by była właśnie.Pospiesznie wytarłszy dzieci i w suche jeoblekłszy szatki, dawałem każdemu z przyjaciół solidną porcję okowity.Na tyle solidną, żeducha i zdrowia nie tracili.A wyjechać od nas tego dnia nie mogli.O co mi też chodziło.Jakw Opisie obyczajów księdza Kitowicza.Hej, ha!128Wielkanoc anno Domini 97Nad KazimierzemAch, łza mi się zakręciła, jakem to wspominał, no bo pewnie w tym roku nie dopomyślenia.Postarzeliśmy się, fantazji mniej i nie wiadomo, kogo teraz weseli diabliprzynieśli.Wchodzę.Już siedzą za stołem.Siostry Miklaszewskie z jednym mężem, laureatostatniego gdyńskiego festiwalu Krzyś Krauze z żoną Małgosią i córką Sarą.Skromnie.O, jestoczywiście Zbysio Preisner.Słabość do tego miejsca wygrała w nim z Krakowem, a nawet zprzyszłą ojczyzną, jak dowiedzieliśmy się z Rzeczpospolitej , Szwajcarią.W sumie składskromny, z młodzieżą zaledwie 12 osób.Nic to wobec chociażby ubiegłych świąt.Tam, obokniemal kompletu dzisiejszego, jeszcze Piesiewiczowie, Bajonowie, Magda Umer zAndrzejem, Lebkowscy, profesorowe Kozniewskie z Grzegorzem Dziarskim to ksywka,bo tak dziarsko podjeżdżał pod wąwóz, że się zakopał.Tradycją już się stało, iż wzywa się wtedy okolicznych rolników, którzy może nie tylepracują na roli, ile czekają właśnie na tego rodzaju zdarzenia.Zbyszek Preisner za pomocwyciąga takie nominały z portfela, że spokojnie mogą nie pracować nie tylko w święta.Wymienić muszę, z przyjemnością nie tylko z nazwiska i tytułu, profesora Olka Chylaka,męża Maryny Miklaszewskiej.Uczony ten wykładowca na wydziale architektury, pozaczarującym charakterem i zdolnościami muzyczno biesiadowymi, odznacza się takimponującym roztargnieniem, że profesor Paganel z Dzieci kapitana Granta Juliusza Verne'ato przy nim pestka.Trafił zresztą do klasyki.Opisał jego przypadki sam Tadeusz Konwicki.Jamam zaszczyt dalej tę legendę lekko ubarwić.Dowiadujemy się po jajeczku, co wykonał nasz Olek dniapoprzedniego.Pojechał on był po zakupy świąteczne do pobliskiego supersamu.Spieszyło musię, więc choć to niedaleko, wziął wyjątkowo samochód.Zaparkował pod sklepem.Dokonałzakupów.I jak zwykle to robił, automatycznie pieszo wrócił do domu.Tam stwierdził, żeprzed bramą nie ma samochodu.Wszedł na salony i zatelefonował na policję, meldując okradzieży.Przygnębiony oznajmił o tym fakcie żonie, która właśnie wychodziła z łazienki.Marynie to nie pierwszyzna. Kochanie powiedziała czule. Gnaj pod supersam, bo się spóznimy do Danielów.Przecież wyjechałeś samochodem.I on tam na pewno stoi.Był toast za Olka, za cudem odnalezione auto i jeszcze parę innych.Potem najmłodsze pokolenie Zosia Chylakówna i Sara Krauze zaczęły molestowaćZbyszka, ba, szarpać, jak wszystkie od lat w tym domu dzieci, by się z nimi w coś bawił.Wchowanego, podchody.Zbyszkowi jakoś nie było do tych zabaw.Wziął dziewczynki na taras isłyszymy po chwili, że przepytuje je z tabliczki mnożenia.Dają sobie świetnie radę, zwłaszczaSara, która chodzi do bardzo dobrej podobno, szkoły żydowskiej w Warszawie.Jej mamaMałgosia Szurmiej jest córką dyrektora Teatru %7łydowskiego.Ale ta szkoła może być nie tylkodla %7łydów, więc ją polecam.Sara jest bardzo dowcipna.W pewnym momencie woła:129 Zbyszek, Zbyszek, przepytaj mnie z dodawania. Dobrze.No, to powiedz na początek, 80 plus 40. Złoty, dwadzieścia poważnie mówi Sara.Turlamy się.Zbyszek nie daje się przebić. Powiedz mi Saruniu, ile jest 2 razy 2. Ojej, nudny jesteś, wujek.Cztery. Wcale nie.Trzy, sześćdziesiąt. Jak to? No, tak to.Dziesięć procent dla agenta pointuje Preisner zachwycony.To prawda, z tych 10 procent agent naszego geniusza żyje w Paryżu baaardzo wporządku.130Mały Książę odleciał z kometąPo obiedzie Zuzia z Weroniką wracają do Warszawy.Weronika ma jakieś swoje imprezy.Dłużej jak dobę z nami już nie wytrzymuje, niestety.Ja zostaję.Jest przepięknie.Za oknamisłońce jak intensywną wiosną.A czasami taka zamieć śnieżna, że prawie nic nie widać.Gdysię przejaśnia, widzę wysoko na niebie długą smugę ciągnącą się po odrzutowcu.ZcieżkaAgnieszki, myślę.Mawiała, że jakby co, to zawsze taką ścieżką wróci.Aha, aha, obiecanki cacanki Agusiu! Wysocki też tak obiecywał w tym ostatnim wierszuMarinie, cośmy go oboje przetłumaczyli.[.] A ty się nie martwwrócę okrętów dawnych szlakiem [.]I co? To prawda, że wracacie.Tak jak On na przedstawieniu Lubimowa na przykład.Takjak Ty, gdy Magda zaśpiewa: Oczy tej małej jak dwa błękity, myśli tej małej białe zeszyty.Albo Maryla, albo Seweryn.Ale to tak na niby.Tak nas tylko oszukujecie.A my się dajemynabierać.Znowu zawieja za oknem.Myślę o tych biednych, nabranych przez polski klimatbocianach, co to je wczoraj widziałem.A Agnieszka, Wołodia? Im łatwiej wracać, łatwiejpobudzać i rozbudzać się w nas.Ale innych powrotów jest tysiące.Tylko trzeba się zasłuchać.Zapatrzeć, nawet zamknąwszy powieki.I oni, ci nasi, są wszędzie jak u Norwida: W zeschłymlistku do szyby przyklejonym, w deszczu kropelce.Czy u Gałczyńskiego:Dopala się nafta w lampce.Lamentuje nad uchem komar.Może to ty, matko, na niebiejesteś tymi gwiazdami kilkoma.Albo na jeziorze żaglem białym.Albo falom brzegi pochyłe.Może twoje dłonie posypałymój manuskrypt gwiazdzistym pyłem.131Dyngus w żydowskim miasteczkuDopijam ostatnią butelczynę wina, jaka została z wieczerzy.Budzę się około 10.00.Niedobitki biesiadników zaległy w pobliskim zajezdzie.Ostrożnie wychodzę na ganek, bezżadnej pewności, czy nie będę w sekundę wyglądał jak w ulewę strach na wróble.%7ływegoducha, tylko skowronek zacina swoje tremolo, gdzieś wysoko.Pospiesznie się pakuję.Zamykam chałupę, wraz z okiennicami.Wsiadam w patrola i wio z kopyta.Nie ujechałem200 metrów, są przy studni, Marcin Osiowski nasz budowniczy rajdowiec i Krzyś Krauze.Zwiadrami.Ledwie zdążyłem zamknąć drzwi od wewnątrz.Inaczej w samochodzie byłoby 40litrów wody.Gonią mnie osobowymi.Ja znam skróty do rynku, wąwozami.Tylko mójsamochód tamtędy się przebije.Uff.Zmyliłem pogonie.Przejeżdżam koło rynku Sodomia iGomoria ! Czerwony samochód straży pożarnej leje równo wokół, ze wszystkich swoichdział, tfu, pomp.Tłum turystów topielców z piskiem rozpierzcha się i masochistyczniepowraca.Mokrzy ludzie, mokre kawiarenki, ociekają renesansowe elewacje.Dowiedziałem się potem, że podobno Zbysio P [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Mięśnie brzucha dostawały skurczów od histerycznego i zdrowego śmiechu.Na tylezdrowego, że mimo iż w chałupie było po kostki, na ganku jak po porze dżdżystej i ulewach,w strzechę bez skutku mogły bić pioruny, a nas wszystkich można byłoby przepuścić przezwyżymaczkę, nikt nigdy nie zachorował.A bywało czasami prawie mrozno.I nikt nie był takprzygotowany jak razu jednego przed laty operator Sławomir Idziak, który przezornie oblekłszczelny kombinezon impregnowany, w którym kręcił byt, stojąc głęboko w wodzie, scenę doKrótkiego filmu o zabijaniu w Dekalogu Kieślowskiego.Piąte: Nie zabijaj! Jako gospodarz uważałem, żeby przykazania tego nie przekraczać.Astrata zdrowia któregoś z gości tym by była właśnie.Pospiesznie wytarłszy dzieci i w suche jeoblekłszy szatki, dawałem każdemu z przyjaciół solidną porcję okowity.Na tyle solidną, żeducha i zdrowia nie tracili.A wyjechać od nas tego dnia nie mogli.O co mi też chodziło.Jakw Opisie obyczajów księdza Kitowicza.Hej, ha!128Wielkanoc anno Domini 97Nad KazimierzemAch, łza mi się zakręciła, jakem to wspominał, no bo pewnie w tym roku nie dopomyślenia.Postarzeliśmy się, fantazji mniej i nie wiadomo, kogo teraz weseli diabliprzynieśli.Wchodzę.Już siedzą za stołem.Siostry Miklaszewskie z jednym mężem, laureatostatniego gdyńskiego festiwalu Krzyś Krauze z żoną Małgosią i córką Sarą.Skromnie.O, jestoczywiście Zbysio Preisner.Słabość do tego miejsca wygrała w nim z Krakowem, a nawet zprzyszłą ojczyzną, jak dowiedzieliśmy się z Rzeczpospolitej , Szwajcarią.W sumie składskromny, z młodzieżą zaledwie 12 osób.Nic to wobec chociażby ubiegłych świąt.Tam, obokniemal kompletu dzisiejszego, jeszcze Piesiewiczowie, Bajonowie, Magda Umer zAndrzejem, Lebkowscy, profesorowe Kozniewskie z Grzegorzem Dziarskim to ksywka,bo tak dziarsko podjeżdżał pod wąwóz, że się zakopał.Tradycją już się stało, iż wzywa się wtedy okolicznych rolników, którzy może nie tylepracują na roli, ile czekają właśnie na tego rodzaju zdarzenia.Zbyszek Preisner za pomocwyciąga takie nominały z portfela, że spokojnie mogą nie pracować nie tylko w święta.Wymienić muszę, z przyjemnością nie tylko z nazwiska i tytułu, profesora Olka Chylaka,męża Maryny Miklaszewskiej.Uczony ten wykładowca na wydziale architektury, pozaczarującym charakterem i zdolnościami muzyczno biesiadowymi, odznacza się takimponującym roztargnieniem, że profesor Paganel z Dzieci kapitana Granta Juliusza Verne'ato przy nim pestka.Trafił zresztą do klasyki.Opisał jego przypadki sam Tadeusz Konwicki.Jamam zaszczyt dalej tę legendę lekko ubarwić.Dowiadujemy się po jajeczku, co wykonał nasz Olek dniapoprzedniego.Pojechał on był po zakupy świąteczne do pobliskiego supersamu.Spieszyło musię, więc choć to niedaleko, wziął wyjątkowo samochód.Zaparkował pod sklepem.Dokonałzakupów.I jak zwykle to robił, automatycznie pieszo wrócił do domu.Tam stwierdził, żeprzed bramą nie ma samochodu.Wszedł na salony i zatelefonował na policję, meldując okradzieży.Przygnębiony oznajmił o tym fakcie żonie, która właśnie wychodziła z łazienki.Marynie to nie pierwszyzna. Kochanie powiedziała czule. Gnaj pod supersam, bo się spóznimy do Danielów.Przecież wyjechałeś samochodem.I on tam na pewno stoi.Był toast za Olka, za cudem odnalezione auto i jeszcze parę innych.Potem najmłodsze pokolenie Zosia Chylakówna i Sara Krauze zaczęły molestowaćZbyszka, ba, szarpać, jak wszystkie od lat w tym domu dzieci, by się z nimi w coś bawił.Wchowanego, podchody.Zbyszkowi jakoś nie było do tych zabaw.Wziął dziewczynki na taras isłyszymy po chwili, że przepytuje je z tabliczki mnożenia.Dają sobie świetnie radę, zwłaszczaSara, która chodzi do bardzo dobrej podobno, szkoły żydowskiej w Warszawie.Jej mamaMałgosia Szurmiej jest córką dyrektora Teatru %7łydowskiego.Ale ta szkoła może być nie tylkodla %7łydów, więc ją polecam.Sara jest bardzo dowcipna.W pewnym momencie woła:129 Zbyszek, Zbyszek, przepytaj mnie z dodawania. Dobrze.No, to powiedz na początek, 80 plus 40. Złoty, dwadzieścia poważnie mówi Sara.Turlamy się.Zbyszek nie daje się przebić. Powiedz mi Saruniu, ile jest 2 razy 2. Ojej, nudny jesteś, wujek.Cztery. Wcale nie.Trzy, sześćdziesiąt. Jak to? No, tak to.Dziesięć procent dla agenta pointuje Preisner zachwycony.To prawda, z tych 10 procent agent naszego geniusza żyje w Paryżu baaardzo wporządku.130Mały Książę odleciał z kometąPo obiedzie Zuzia z Weroniką wracają do Warszawy.Weronika ma jakieś swoje imprezy.Dłużej jak dobę z nami już nie wytrzymuje, niestety.Ja zostaję.Jest przepięknie.Za oknamisłońce jak intensywną wiosną.A czasami taka zamieć śnieżna, że prawie nic nie widać.Gdysię przejaśnia, widzę wysoko na niebie długą smugę ciągnącą się po odrzutowcu.ZcieżkaAgnieszki, myślę.Mawiała, że jakby co, to zawsze taką ścieżką wróci.Aha, aha, obiecanki cacanki Agusiu! Wysocki też tak obiecywał w tym ostatnim wierszuMarinie, cośmy go oboje przetłumaczyli.[.] A ty się nie martwwrócę okrętów dawnych szlakiem [.]I co? To prawda, że wracacie.Tak jak On na przedstawieniu Lubimowa na przykład.Takjak Ty, gdy Magda zaśpiewa: Oczy tej małej jak dwa błękity, myśli tej małej białe zeszyty.Albo Maryla, albo Seweryn.Ale to tak na niby.Tak nas tylko oszukujecie.A my się dajemynabierać.Znowu zawieja za oknem.Myślę o tych biednych, nabranych przez polski klimatbocianach, co to je wczoraj widziałem.A Agnieszka, Wołodia? Im łatwiej wracać, łatwiejpobudzać i rozbudzać się w nas.Ale innych powrotów jest tysiące.Tylko trzeba się zasłuchać.Zapatrzeć, nawet zamknąwszy powieki.I oni, ci nasi, są wszędzie jak u Norwida: W zeschłymlistku do szyby przyklejonym, w deszczu kropelce.Czy u Gałczyńskiego:Dopala się nafta w lampce.Lamentuje nad uchem komar.Może to ty, matko, na niebiejesteś tymi gwiazdami kilkoma.Albo na jeziorze żaglem białym.Albo falom brzegi pochyłe.Może twoje dłonie posypałymój manuskrypt gwiazdzistym pyłem.131Dyngus w żydowskim miasteczkuDopijam ostatnią butelczynę wina, jaka została z wieczerzy.Budzę się około 10.00.Niedobitki biesiadników zaległy w pobliskim zajezdzie.Ostrożnie wychodzę na ganek, bezżadnej pewności, czy nie będę w sekundę wyglądał jak w ulewę strach na wróble.%7ływegoducha, tylko skowronek zacina swoje tremolo, gdzieś wysoko.Pospiesznie się pakuję.Zamykam chałupę, wraz z okiennicami.Wsiadam w patrola i wio z kopyta.Nie ujechałem200 metrów, są przy studni, Marcin Osiowski nasz budowniczy rajdowiec i Krzyś Krauze.Zwiadrami.Ledwie zdążyłem zamknąć drzwi od wewnątrz.Inaczej w samochodzie byłoby 40litrów wody.Gonią mnie osobowymi.Ja znam skróty do rynku, wąwozami.Tylko mójsamochód tamtędy się przebije.Uff.Zmyliłem pogonie.Przejeżdżam koło rynku Sodomia iGomoria ! Czerwony samochód straży pożarnej leje równo wokół, ze wszystkich swoichdział, tfu, pomp.Tłum turystów topielców z piskiem rozpierzcha się i masochistyczniepowraca.Mokrzy ludzie, mokre kawiarenki, ociekają renesansowe elewacje.Dowiedziałem się potem, że podobno Zbysio P [ Pobierz całość w formacie PDF ]