[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Hrabia Caizzi pojawiłsię dopiero podczas samego przekazania kodeksu, które odbyło się wbibliotece zamku Castello Caizzi, stojącego poza miastem, na szczyciewzgórza.- To ten olbrzymi biały pałac, który widzieliśmy z wodolotu?- Tak.Rozciąga się z niego widok na wszystkie trzy odnogijeziora.Jest olśniewający, wprost niewiarygodny.Southworth nie brzmi jak włoskie nazwisko - zauważyłaSuzanne.W tym momencie ze schodów zbiegł zwinnie jakiś tragarzobjuczony koszami pełnymi otulonych słomą butelek chianti.Ustępującmu drogi, Vance i Suzanne weszli w próg małego zakładu naprawczegoi kątem oka spostrzegli dwóch księży, nalegających, aby niezwłocznie,jeszcze dziś, naprawiono im jakieś elektryczne urządzenie.Właścicielwarsztatu wyglądał na przerażonego.Gdy roznosiciel chianti już ich wyminął i wznowili wspinaczkępo schodach, Suzanne zapytała:- Widziałeś tego człowieka w warsztacie? Był śmiertelnieprzerażony.- Widok księży czasem tak działa na wiernych.- Nie - potrząsnęła głową.- Myślę, że on się ich naprawdę bał.Tobyło coś więcej niż zwykły szacunek czy respekt.- Prawdopodobnie przybyli z klasztoru - rzekł.- Tutejsi mnisimają reputację pożeraczy niemowląt, czy czegoś w tym guście,wywodzącą się zapewne jeszcze z czasów Inkwizycji.To nie naszezmartwienie.Stanęli przed niewielkimi eleganckimi drzwiami z wypolerowanądo połysku mosiężną tabliczką, na której widniał wygrawerowanynapis: Bernard Southworth, Esq.II.- Och, tak - powiedział Vance, przypominając sobie jejwcześniejsze pytanie.- Southworth to Anglik, który przyjechał doBellagio w latach trzydziestych, zakochał się w tym miasteczku i osiadłw nim na stałe.Ujął błyszczącą mosiężną kołatkę i mocno zastukał cztery razy.Ciemne mahoniowe drzwi otworzyła tłusta kobieta w stroju służącej.- Signore Southworth, perfayore - odezwał się Vance.- Momento - odparła kobieta i zamknęła drzwi.Po chwili wróciła.- Pan Southworth jest teraz bardzo zajęty.Czy mogliby państwoprzyjść jutro?Vance i Suzanne wymienili szybkie spojrzenia.- Ale przecież dzwoniłem do niego dzisiaj rano - zaprotestowałVance.- Powiedział, że się ze mną spotka.- Jest bardzo, bardzo zajęty - powtórzyła z uporem kobieta.- Muszę się z nim zobaczyć w niezwykle ważnej sprawie.- A ja panu mówię, że to niemożliwe - rzekła ze złością i chciałazamknąć drzwi.Vance zrobił szybki krok naprzód i unieruchomił jestopą.- Zaczekam tutaj - oświadczył.- A skoro pan Southworth jest takzajęty, że może się ze mną spotkać dopiero jutro, zostanę tu do tegoczasu.- Kobieta spojrzała na niego gniewnie.- Dalej, niech panidzwoni na policję.- Vance! - rzuciła ostro Suzanne.- Nie rób sceny.- Cieszę się, że zauważyłaś - odrzekł z uśmiechem.-Mamnadzieję, że Southworth również tego nie przeoczy.Podobnie jakwiększość dobrze wychowanych Anglików, nienawidzi takich scen.Dwie stare kobiety niosące pranie zatrzymały się i zaczęły nanich gapić.- Ciekaw jestem, dlaczego zmienił zdanie - zastanawiał sięVance.- Rozmawiałem z nim przez telefon zaledwie dwie godzinytemu.Co się mogło stać?- Nie wiem.Ale to takie żenujące.- Owszem - uśmiechnął się.- Właśnie takie ma być.- Signore, Signore! - zawołała służąca.Zza jej pleców dobiegł głęboki basowy głos Southwortha,mówiącego z brytyjskim akcentem.- Wpuść go - powiedział adwokat ze znużeniem.- Wpuść go, boinaczej nie da mi spokoju.Kobieta rzuciła Vance'owi mordercze spojrzenie i otworzyłaszeroko drzwi.Erikson i Suzanne weszli do środka i znalezli się wsłabo oświetlonym pokoju, zastawionym wyściełanymi meblami zciemnego drewna, nadającymi mu wygląd prywatnego angielskiegoklubu.W powietrzu unosił się zapach drogiego tytoniu fajkowego.- Dzień dobry, panie Erikson - odezwał się Southworthchłodnym, opanowanym tonem.Był szczupły, wyglądał niemal nawychudłego.Miał na sobie szary, prążkowany trzyczęściowy garniturze złotą dewizką przy kieszonce kamizelki.Jego srebrzyste włosy byłynienagannie uczesane, lecz starannie przystrzyżony siwy wąs drgał led-wo dostrzegalnie, znamionując tłumioną złość.- Och, nie musi pan witać nas aż tak gorąco - rzekł sarkastycznieVance.Wskazał ręką Suzanne.- Panie Southworth, to moja.współpracowniczka, Suzanne Storm.Southworth skinął jej głową.- Miło mi.A więc, panie Erikson, proszę powiedzieć, cóż to zaniezwykle ważna sprawa kazała panu wtargnąć bezceremonialnie domojego biura w czasie, gdy rozmawiam z klientem.- Chce się zobaczyć z signore Caizzim oświadczył Vance.-Chciałbym.- To niemożliwe - przerwał mu Southworth.- Czy mógłby pan zadzwonić do niego w moim imieniu?- Wykluczone.Pan Caizzi kategorycznie polecił, aby mu nieprzeszkadzano.Minione dwa tygodnie były dla niego bardzo ciężkie, ado tego ubiegłej nocy nadeszła jeszcze ta straszna wiadomość.-Jaka wiadomość?-Jego jedyny żyjący jeszcze brat zmarł na atak serca.- Jedyny żyjący brat? - powtórzył z niedowierzaniem Erikson.- Aco się stało z pozostałymi dwoma?- Właśnie usiłuję to panu powiedzieć.- Miałem wrażenie, że usiłuje pan niczego mi nie powiedzieć -mruknął Vance pod nosem.- Dwa tygodnie temu Enrico i Amerigo zginęli w katastrofiesamolotu pilotowanego przez tego pierwszego.- A tej nocy zmarł.?- Piętro - powiedział Southworth.- Więc pozostał tylko Guglielmo - Siwowłosy adwokat milczącoskinął głową.- O mój Boże - rzekł Vance, jednocześnie myślącintensywnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Hrabia Caizzi pojawiłsię dopiero podczas samego przekazania kodeksu, które odbyło się wbibliotece zamku Castello Caizzi, stojącego poza miastem, na szczyciewzgórza.- To ten olbrzymi biały pałac, który widzieliśmy z wodolotu?- Tak.Rozciąga się z niego widok na wszystkie trzy odnogijeziora.Jest olśniewający, wprost niewiarygodny.Southworth nie brzmi jak włoskie nazwisko - zauważyłaSuzanne.W tym momencie ze schodów zbiegł zwinnie jakiś tragarzobjuczony koszami pełnymi otulonych słomą butelek chianti.Ustępującmu drogi, Vance i Suzanne weszli w próg małego zakładu naprawczegoi kątem oka spostrzegli dwóch księży, nalegających, aby niezwłocznie,jeszcze dziś, naprawiono im jakieś elektryczne urządzenie.Właścicielwarsztatu wyglądał na przerażonego.Gdy roznosiciel chianti już ich wyminął i wznowili wspinaczkępo schodach, Suzanne zapytała:- Widziałeś tego człowieka w warsztacie? Był śmiertelnieprzerażony.- Widok księży czasem tak działa na wiernych.- Nie - potrząsnęła głową.- Myślę, że on się ich naprawdę bał.Tobyło coś więcej niż zwykły szacunek czy respekt.- Prawdopodobnie przybyli z klasztoru - rzekł.- Tutejsi mnisimają reputację pożeraczy niemowląt, czy czegoś w tym guście,wywodzącą się zapewne jeszcze z czasów Inkwizycji.To nie naszezmartwienie.Stanęli przed niewielkimi eleganckimi drzwiami z wypolerowanądo połysku mosiężną tabliczką, na której widniał wygrawerowanynapis: Bernard Southworth, Esq.II.- Och, tak - powiedział Vance, przypominając sobie jejwcześniejsze pytanie.- Southworth to Anglik, który przyjechał doBellagio w latach trzydziestych, zakochał się w tym miasteczku i osiadłw nim na stałe.Ujął błyszczącą mosiężną kołatkę i mocno zastukał cztery razy.Ciemne mahoniowe drzwi otworzyła tłusta kobieta w stroju służącej.- Signore Southworth, perfayore - odezwał się Vance.- Momento - odparła kobieta i zamknęła drzwi.Po chwili wróciła.- Pan Southworth jest teraz bardzo zajęty.Czy mogliby państwoprzyjść jutro?Vance i Suzanne wymienili szybkie spojrzenia.- Ale przecież dzwoniłem do niego dzisiaj rano - zaprotestowałVance.- Powiedział, że się ze mną spotka.- Jest bardzo, bardzo zajęty - powtórzyła z uporem kobieta.- Muszę się z nim zobaczyć w niezwykle ważnej sprawie.- A ja panu mówię, że to niemożliwe - rzekła ze złością i chciałazamknąć drzwi.Vance zrobił szybki krok naprzód i unieruchomił jestopą.- Zaczekam tutaj - oświadczył.- A skoro pan Southworth jest takzajęty, że może się ze mną spotkać dopiero jutro, zostanę tu do tegoczasu.- Kobieta spojrzała na niego gniewnie.- Dalej, niech panidzwoni na policję.- Vance! - rzuciła ostro Suzanne.- Nie rób sceny.- Cieszę się, że zauważyłaś - odrzekł z uśmiechem.-Mamnadzieję, że Southworth również tego nie przeoczy.Podobnie jakwiększość dobrze wychowanych Anglików, nienawidzi takich scen.Dwie stare kobiety niosące pranie zatrzymały się i zaczęły nanich gapić.- Ciekaw jestem, dlaczego zmienił zdanie - zastanawiał sięVance.- Rozmawiałem z nim przez telefon zaledwie dwie godzinytemu.Co się mogło stać?- Nie wiem.Ale to takie żenujące.- Owszem - uśmiechnął się.- Właśnie takie ma być.- Signore, Signore! - zawołała służąca.Zza jej pleców dobiegł głęboki basowy głos Southwortha,mówiącego z brytyjskim akcentem.- Wpuść go - powiedział adwokat ze znużeniem.- Wpuść go, boinaczej nie da mi spokoju.Kobieta rzuciła Vance'owi mordercze spojrzenie i otworzyłaszeroko drzwi.Erikson i Suzanne weszli do środka i znalezli się wsłabo oświetlonym pokoju, zastawionym wyściełanymi meblami zciemnego drewna, nadającymi mu wygląd prywatnego angielskiegoklubu.W powietrzu unosił się zapach drogiego tytoniu fajkowego.- Dzień dobry, panie Erikson - odezwał się Southworthchłodnym, opanowanym tonem.Był szczupły, wyglądał niemal nawychudłego.Miał na sobie szary, prążkowany trzyczęściowy garniturze złotą dewizką przy kieszonce kamizelki.Jego srebrzyste włosy byłynienagannie uczesane, lecz starannie przystrzyżony siwy wąs drgał led-wo dostrzegalnie, znamionując tłumioną złość.- Och, nie musi pan witać nas aż tak gorąco - rzekł sarkastycznieVance.Wskazał ręką Suzanne.- Panie Southworth, to moja.współpracowniczka, Suzanne Storm.Southworth skinął jej głową.- Miło mi.A więc, panie Erikson, proszę powiedzieć, cóż to zaniezwykle ważna sprawa kazała panu wtargnąć bezceremonialnie domojego biura w czasie, gdy rozmawiam z klientem.- Chce się zobaczyć z signore Caizzim oświadczył Vance.-Chciałbym.- To niemożliwe - przerwał mu Southworth.- Czy mógłby pan zadzwonić do niego w moim imieniu?- Wykluczone.Pan Caizzi kategorycznie polecił, aby mu nieprzeszkadzano.Minione dwa tygodnie były dla niego bardzo ciężkie, ado tego ubiegłej nocy nadeszła jeszcze ta straszna wiadomość.-Jaka wiadomość?-Jego jedyny żyjący jeszcze brat zmarł na atak serca.- Jedyny żyjący brat? - powtórzył z niedowierzaniem Erikson.- Aco się stało z pozostałymi dwoma?- Właśnie usiłuję to panu powiedzieć.- Miałem wrażenie, że usiłuje pan niczego mi nie powiedzieć -mruknął Vance pod nosem.- Dwa tygodnie temu Enrico i Amerigo zginęli w katastrofiesamolotu pilotowanego przez tego pierwszego.- A tej nocy zmarł.?- Piętro - powiedział Southworth.- Więc pozostał tylko Guglielmo - Siwowłosy adwokat milczącoskinął głową.- O mój Boże - rzekł Vance, jednocześnie myślącintensywnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]