[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Vardesaavre był pewien, że pies nie odda łatwo życia i łupu, dlatego kazał swym ludziomtrzymać się po dwóch albo nawet po trzech.Ale bestia jakby zapadła się pod ziemię.Jedyne, co poniej zostało, to zmasakrowane ciało Alofsa oraz krwawe ślady na podłodze, które prowadziły naschody, a potem ginęły na krużganku.Nikt też nie widziałpotwora ani nie słyszał dziwnego tupotu czy warkotu.Vardesaavre był wściekły.Nie tylko, że w idiotyczny sposób zginął jego zaufany żołnierz (bo toprzebolałby, choć jego dumę ranił fakt, że ośmielono się zabić Alofsa przy nim), ale szczeniakAchenbachów zaginął na dobre.W dodatku na zamku, wśród dworzan, służby, a nawet żołnierzyszybko zaczęły się szerzyć głupie plotki.Mówiono, że pojawił się potwór-opiekun roduAchenbachów, który uratował spadkobiercę rodu, by ten mógł się w stosownej chwili zemścić zakrzywdy rodziny.Opowiadano, że bestia jest wielkości konia, potrafi stawać się niewidzialna, aspojrzenie jej żółtych oczu paraliżuje.Bajano również o tym, że pies wyszedł z podziemi, którenieopatrznie kazano odkopać.No, przynajmniej ta część opowieści zawierała ziarno prawdy.Aletrudno się tym było pocieszać.Ze wszystkimi wieściami przyszedł do baroneta niezawodny Dietrich.Vardesaavre siedział w sali naparterze i wychylał jeden puchar wina za drugim, w związku z czym był już mocno pijany, kiedyzobaczył doradcę.Wysłuchał go jednak spokojnie. Co ona może jeszcze zrobić? Huknął pięścią w blat, aż kielich wywrócił się z trzaskiem, aczerwona struga rozlała się po drewnie.Baronetowi przypomniało się rozdarte na strzępy gardłoAlofsa i kałuża krwi w komnacie margrabiny.Splunął wściekle i zaklął. Takie bydlę nie może po prostu zniknąć dodał spokojniejszym tonem. Nie może się rozpłynąć wpowietrzu.Dietrich, to coś było wielkości zrebaka, tylko dużo, dużo zakreśliłkrąg rękoma potężniejsze. Wasza wielmożność sprawdzał obraz? zapytał Dietrich.Reinherd zapatrzył się na niego z głupim wyrazem twarzy, a potem roześmiałpogardliwie. Obraz? powtórzył. Myślisz, że ta bestia po prostu weszła sobie w obraz i zabrała tam chłopaka.Zdurniałeś? Czyli wasza wielmożność nie sprawdzał? Dietrich nie zareagował na zaczepkę. Zdurniałeś. Vardesaavre tym razem nie zapytał, tylko stwierdził. Pan baronet pozwoli, że ja tam pójdę i zobaczę? Rób sobie, co chcesz! warknął Reinherd. Jak dla mnie, możesz iść i się utopić! Ty i te twojerady! Wasza wielmożność raczy zauważyć, że ja radziłem nie ruszać trupów ani obrazu, a wszystkozasypać i zostawić jak było.Vardesaavre oparł się pięściami o stół i podniósł z krzesła. Czyli to moja wina? zapytał wściekle spokojnym tonem. Ośmielasz się twierdzić, że to jaściągnąłem te wszystkie nieszczęścia?Dietrich postąpił krok naprzód i pchnął baroneta prosto w pierś, tak, że ten wylądował z powrotemna krześle.Ze zdumienia nawet nie zareagował, tylko zapatrzył się w Dietricha zbaraniałymwzrokiem. A czyja, idioto? syknął doradca. Kto wskrzesił pradawną magię? Dzięki komu po zamku biegapiekielna bestia i morduje żołnierzy? Dzięki komu, zamiast pokazywać żołnierzom trupa tegoszczeniaka, musimy go znowu szukać po całym zamku? Jakbyś nie myślał tylko o tym, żebywyobracać tę cycatą dziwę w swoim wyrze, nie mielibyśmy teraz kłopotów. Co takiego? wydusił z siebie Vardesaavre. To, co słyszałeś! Wez się w garść i zacznij myśleć, bo niedługo to monstrum przyjdzie po ciebiealbo po mnie! Dietrich stał i wpatrywał się w baroneta płonącym wzrokiem.Twarz miał ściągniętą grymasem wściekłości. Już? zapytał po chwili milczenia Vardesaavre. Skończyłeś?Dietrich parsknął, przysunął sobie krzesło i usiadł.Nieproszony oraz nie zapytawszy wcześniej opozwolenie, nalał wino do pucharu i wychylił trunek duszkiem.Sapnął, przetarłusta wierzchem dłoni. Upraszam o wybaczenie mruknął nie za bardzo pokornym tonem. Wiesz, czym się różni dobry władca od złego? zagadnął Reinherd.Dietrich spojrzał na niego pytającym wzrokiem. Tym, iż dobry spodziewa się, że od swych doradców usłyszy prawdę, a nie piękne kłamstwa.Istara się zrozumieć, że prawda może mu pomóc, a nie zaszkodzić.Ale: stara się, rozumiesz, Dietrich?Bardzo się stara.Lecz jeśli jeszcze raz podniesiesz na mnie rękę, każę ci ją obciąć.Mam nadzieję, żeto również rozumiesz? Rozumiem, jaśnie panie. Dietrich tym razem miał naprawdę skruszony głos. I błagam owybaczenie. Udzielone mruknął Vardesaavre. Chodzmy do mojej sypialni.Jeśli pies jest na portrecie,dostaniesz dwadzieścia srebrnych koron.Jak go nie ma, dwadzieścia batów.%7łeby cię nie upokarzaćprzed ludzmi, karę wymierzę ci sam.A ja mam silną rękę, Dietrich. Co wasza dostojność powie o stu? Powiem, że ja przeżyję stratę stu koron, lecz ty nie przeżyjesz stu batów.A nie zamierzampozbywać się w tak głupi sposób mądrego doradcy.Dietrich zaczerwienił się z dumy, a baronet po raz kolejny pogratulował sobie umiejętnościobchodzenia się z ludzmi.Byłby ze mnie naprawdę dobry cesarz, pomyślał, chociaż wiedział, że bezpomocy najpotężniejszej magii jego marzenia o koronie zawsze pozostaną tylko marzeniami.Swojądrogą, że trzysta lat temu skromny majordomus Vogelburg mógł myśleć w bardzo podobny sposób.Ajego marzenia jednak przybrały realny kształt.* * *Kiedy się okazało, że pies znajduje się na portrecie, Vardesaavre tylko sapnął, a Dietrich rozłożyłdłonie w udanym geście współczucia.Baronet przemógł się, poskromił dumę i poklepał doradcę poramieniu. Jeszcze dziś każę skarbnikowi wypłacić ci pieniądze.W końcu zakład to zakład.Bestia z obrazu stała znowu odwrócona tyłem, nie było widać ani jej paszczy, ani kłów.Ale baronetowi wydawało się, że na dywanie wykwitła, nieco zakryta potężnymi łapskami, alejednak widoczna, szkarłatna plama.Zbliżył się, by obejrzeć lepiej.Była.Tak jakby krew ściekała zmordy psa i plamiła podłogę.A czy w pobliżu obrazu naprawdę było czuć zgniły odór zmieszany zostrym zapachem potu dzikiego zwierzęcia? Pytanie brzmi tylko: gdzie jest Freidrich? odezwał się za plecami baroneta Dietrich.Vardesaavre wzniósł oczy i dojrzał ujmujący uśmiech na twarzy zielonookiej piękności.Uśmiechała się trochę z rozbawieniem, a trochę może z wyrozumiałością.I znowu wydawało się, żeniezależnie od miejsca obserwacji, jej spojrzenie zawsze śledzi baroneta. Chyba wiem odparł Reinherd i wskazał wystający zza zielonych falban sukni czubek chłopięcejciżemki.Albo coś, co czubek ciżemki przypominało. Zaniósł go do obrazu? zapytał Dietrich takim tonem, jakby się zastanawiał, czy baronet jest przyzdrowych zmysłach. Magia, co? Zauważył szyderczo Vardesaavre. Powinno ci się podobać.Zawsze marzyłeś omagii.Doradca zbliżył się do portretu, ale Reinherd zauważył, że zachowywał sporą ostrożność iprzypominał mysz, bardzo nieufnie obwąchującą napełnioną serem pułapkę. Niby coś tam widzę mruknął. Jakby ciżma, czy co.Reinherd tylko pokiwał głową, a Dietrich znowu odsunął się na bezpieczną odległość. I co teraz zrobimy, panie? Spalimy obraz?Baronet odszedł od ściany i usiadł na krześle.Oparł podbródek na pięści, cały czas przypatrując sięportretowi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Vardesaavre był pewien, że pies nie odda łatwo życia i łupu, dlatego kazał swym ludziomtrzymać się po dwóch albo nawet po trzech.Ale bestia jakby zapadła się pod ziemię.Jedyne, co poniej zostało, to zmasakrowane ciało Alofsa oraz krwawe ślady na podłodze, które prowadziły naschody, a potem ginęły na krużganku.Nikt też nie widziałpotwora ani nie słyszał dziwnego tupotu czy warkotu.Vardesaavre był wściekły.Nie tylko, że w idiotyczny sposób zginął jego zaufany żołnierz (bo toprzebolałby, choć jego dumę ranił fakt, że ośmielono się zabić Alofsa przy nim), ale szczeniakAchenbachów zaginął na dobre.W dodatku na zamku, wśród dworzan, służby, a nawet żołnierzyszybko zaczęły się szerzyć głupie plotki.Mówiono, że pojawił się potwór-opiekun roduAchenbachów, który uratował spadkobiercę rodu, by ten mógł się w stosownej chwili zemścić zakrzywdy rodziny.Opowiadano, że bestia jest wielkości konia, potrafi stawać się niewidzialna, aspojrzenie jej żółtych oczu paraliżuje.Bajano również o tym, że pies wyszedł z podziemi, którenieopatrznie kazano odkopać.No, przynajmniej ta część opowieści zawierała ziarno prawdy.Aletrudno się tym było pocieszać.Ze wszystkimi wieściami przyszedł do baroneta niezawodny Dietrich.Vardesaavre siedział w sali naparterze i wychylał jeden puchar wina za drugim, w związku z czym był już mocno pijany, kiedyzobaczył doradcę.Wysłuchał go jednak spokojnie. Co ona może jeszcze zrobić? Huknął pięścią w blat, aż kielich wywrócił się z trzaskiem, aczerwona struga rozlała się po drewnie.Baronetowi przypomniało się rozdarte na strzępy gardłoAlofsa i kałuża krwi w komnacie margrabiny.Splunął wściekle i zaklął. Takie bydlę nie może po prostu zniknąć dodał spokojniejszym tonem. Nie może się rozpłynąć wpowietrzu.Dietrich, to coś było wielkości zrebaka, tylko dużo, dużo zakreśliłkrąg rękoma potężniejsze. Wasza wielmożność sprawdzał obraz? zapytał Dietrich.Reinherd zapatrzył się na niego z głupim wyrazem twarzy, a potem roześmiałpogardliwie. Obraz? powtórzył. Myślisz, że ta bestia po prostu weszła sobie w obraz i zabrała tam chłopaka.Zdurniałeś? Czyli wasza wielmożność nie sprawdzał? Dietrich nie zareagował na zaczepkę. Zdurniałeś. Vardesaavre tym razem nie zapytał, tylko stwierdził. Pan baronet pozwoli, że ja tam pójdę i zobaczę? Rób sobie, co chcesz! warknął Reinherd. Jak dla mnie, możesz iść i się utopić! Ty i te twojerady! Wasza wielmożność raczy zauważyć, że ja radziłem nie ruszać trupów ani obrazu, a wszystkozasypać i zostawić jak było.Vardesaavre oparł się pięściami o stół i podniósł z krzesła. Czyli to moja wina? zapytał wściekle spokojnym tonem. Ośmielasz się twierdzić, że to jaściągnąłem te wszystkie nieszczęścia?Dietrich postąpił krok naprzód i pchnął baroneta prosto w pierś, tak, że ten wylądował z powrotemna krześle.Ze zdumienia nawet nie zareagował, tylko zapatrzył się w Dietricha zbaraniałymwzrokiem. A czyja, idioto? syknął doradca. Kto wskrzesił pradawną magię? Dzięki komu po zamku biegapiekielna bestia i morduje żołnierzy? Dzięki komu, zamiast pokazywać żołnierzom trupa tegoszczeniaka, musimy go znowu szukać po całym zamku? Jakbyś nie myślał tylko o tym, żebywyobracać tę cycatą dziwę w swoim wyrze, nie mielibyśmy teraz kłopotów. Co takiego? wydusił z siebie Vardesaavre. To, co słyszałeś! Wez się w garść i zacznij myśleć, bo niedługo to monstrum przyjdzie po ciebiealbo po mnie! Dietrich stał i wpatrywał się w baroneta płonącym wzrokiem.Twarz miał ściągniętą grymasem wściekłości. Już? zapytał po chwili milczenia Vardesaavre. Skończyłeś?Dietrich parsknął, przysunął sobie krzesło i usiadł.Nieproszony oraz nie zapytawszy wcześniej opozwolenie, nalał wino do pucharu i wychylił trunek duszkiem.Sapnął, przetarłusta wierzchem dłoni. Upraszam o wybaczenie mruknął nie za bardzo pokornym tonem. Wiesz, czym się różni dobry władca od złego? zagadnął Reinherd.Dietrich spojrzał na niego pytającym wzrokiem. Tym, iż dobry spodziewa się, że od swych doradców usłyszy prawdę, a nie piękne kłamstwa.Istara się zrozumieć, że prawda może mu pomóc, a nie zaszkodzić.Ale: stara się, rozumiesz, Dietrich?Bardzo się stara.Lecz jeśli jeszcze raz podniesiesz na mnie rękę, każę ci ją obciąć.Mam nadzieję, żeto również rozumiesz? Rozumiem, jaśnie panie. Dietrich tym razem miał naprawdę skruszony głos. I błagam owybaczenie. Udzielone mruknął Vardesaavre. Chodzmy do mojej sypialni.Jeśli pies jest na portrecie,dostaniesz dwadzieścia srebrnych koron.Jak go nie ma, dwadzieścia batów.%7łeby cię nie upokarzaćprzed ludzmi, karę wymierzę ci sam.A ja mam silną rękę, Dietrich. Co wasza dostojność powie o stu? Powiem, że ja przeżyję stratę stu koron, lecz ty nie przeżyjesz stu batów.A nie zamierzampozbywać się w tak głupi sposób mądrego doradcy.Dietrich zaczerwienił się z dumy, a baronet po raz kolejny pogratulował sobie umiejętnościobchodzenia się z ludzmi.Byłby ze mnie naprawdę dobry cesarz, pomyślał, chociaż wiedział, że bezpomocy najpotężniejszej magii jego marzenia o koronie zawsze pozostaną tylko marzeniami.Swojądrogą, że trzysta lat temu skromny majordomus Vogelburg mógł myśleć w bardzo podobny sposób.Ajego marzenia jednak przybrały realny kształt.* * *Kiedy się okazało, że pies znajduje się na portrecie, Vardesaavre tylko sapnął, a Dietrich rozłożyłdłonie w udanym geście współczucia.Baronet przemógł się, poskromił dumę i poklepał doradcę poramieniu. Jeszcze dziś każę skarbnikowi wypłacić ci pieniądze.W końcu zakład to zakład.Bestia z obrazu stała znowu odwrócona tyłem, nie było widać ani jej paszczy, ani kłów.Ale baronetowi wydawało się, że na dywanie wykwitła, nieco zakryta potężnymi łapskami, alejednak widoczna, szkarłatna plama.Zbliżył się, by obejrzeć lepiej.Była.Tak jakby krew ściekała zmordy psa i plamiła podłogę.A czy w pobliżu obrazu naprawdę było czuć zgniły odór zmieszany zostrym zapachem potu dzikiego zwierzęcia? Pytanie brzmi tylko: gdzie jest Freidrich? odezwał się za plecami baroneta Dietrich.Vardesaavre wzniósł oczy i dojrzał ujmujący uśmiech na twarzy zielonookiej piękności.Uśmiechała się trochę z rozbawieniem, a trochę może z wyrozumiałością.I znowu wydawało się, żeniezależnie od miejsca obserwacji, jej spojrzenie zawsze śledzi baroneta. Chyba wiem odparł Reinherd i wskazał wystający zza zielonych falban sukni czubek chłopięcejciżemki.Albo coś, co czubek ciżemki przypominało. Zaniósł go do obrazu? zapytał Dietrich takim tonem, jakby się zastanawiał, czy baronet jest przyzdrowych zmysłach. Magia, co? Zauważył szyderczo Vardesaavre. Powinno ci się podobać.Zawsze marzyłeś omagii.Doradca zbliżył się do portretu, ale Reinherd zauważył, że zachowywał sporą ostrożność iprzypominał mysz, bardzo nieufnie obwąchującą napełnioną serem pułapkę. Niby coś tam widzę mruknął. Jakby ciżma, czy co.Reinherd tylko pokiwał głową, a Dietrich znowu odsunął się na bezpieczną odległość. I co teraz zrobimy, panie? Spalimy obraz?Baronet odszedł od ściany i usiadł na krześle.Oparł podbródek na pięści, cały czas przypatrując sięportretowi [ Pobierz całość w formacie PDF ]