[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Użyła tego mało pochlebnego określenia nadublińczyków.- Nie ma co, uparty z pana człowiek, panie Sweeney.Mamnadzieję, że miał pan udaną podróż i że przejażdżka nie pójdzie całkiem namarne.- To była okropna podróż.- Przykro mi.- Ale nie uważałbym jej za zmarnowaną.- Choć wolałby filiżankęmocnej herbaty, otworzył puszkę ze słodkim napojem.- Ma pani tutajinteresujące urządzenia.Powiódł wzrokiem po pomieszczeniu z dużym, huczącym piecem,pomocniczymi piecami i stanowiskiem pracy, istnej gmatwaninie metalowychi drewnianych narzędzi, prętów, dmuchawek, a także półek i szafek, w których,jak sądził, trzymała chemikalia.- Mam się niezle, o czym, o ile mnie pamięć nie myli, informowałamjuż pana przez telefon.- A ten przedmiot, nad którym pani pracowała kiedy tu wszedłem? Jestwspaniały!Podszedł do stołu, zarzuconego szkicownikami, ołówkami, węglem ikredą.Uniósł szkic wyżarzającej się właśnie szklanej rzezby.Był lekki idelikatny.- Czy pani sprzedaje swoje szkice?- Robię szkło artystyczne, panie Sweeney, nie jestem malarką.Rzucił na nią okiem i odłożył na bok szkic.- Gdyby go pani podpisała, mógłbym za niego dać sto funtów.Syknęła z niedowierzaniem, wrzuciła pustą puszkę do kosza na śmieci.- A to, co pani właśnie skończyła? Ile by pani za to chciała?- A co to pana obchodzi?- Być może chciałbym to kupić?Zastanowiła się.Nikt nie będzie się wypowiadał o wartości jej sztuki,nawet ona sama.Ale cena? Cenę można ustalić.W końcu artysta też musi cośjeść!Jej metoda wyceny była dowolna i elastyczna.W przeciwieństwie dometody wytwarzania szkła i mieszania barw niewiele miała wspólnego znauką.Była wypadkową czasu spędzonego przy produkcji przedmiotu, jejwłasnych wobec niego odczuć oraz opinii na temat nabywcy.A opinia, jaką miała o Roganie Sweeneyu będzie go drogo kosztowała!- Dwieście pięćdziesiąt funtów - postanowiła.Z tego sto policzyła naZrodzona z ognia 31konto jego złotych spinek do mankietów.- Wypiszę pani czek - powiedział i uśmiechnął się, a Maggieuświadomiła sobie, iż powinna być wdzięczna, że nie stosuje on tejszczególnej broni zbyt często.Zabójcza broń, pomyślała, obserwując jak ładnąlinię tworzą jego wargi, jak pociemniały mu zrenice.Emanował od niegowdzięk, naturalny i lekki jak obłok.- Dołączę to do mojej osobistej kolekcji,powiedzmy, że ze względów sentymentalnych, nie mniej, w galerii mógłbymdostać za niego dwa razy tyle.- To cud, że zdzierając tak z klientów, zajmuje się pan jeszczeinteresami, panie Sweeney!- Pani się nie docenia, panno Concannon.- Zbliżył się do niej, jak gdybynagle zdał sobie sprawę, że wreszcie stoi na pewnym gruncie.Odczekał, ażzadarła do góry głowę i zobaczył jej oczy.- I dlatego pani mnie potrzebuje.- Sama dokładnie wiem, co mam robić.- Tutaj, na miejscu, zgoda.- I zatoczył ręką koło, wskazując napracownię.- Wyobrażałem to sobie o wiele dramatyczniej.Ale świat biznesuto zupełnie inna materia.- Nie interesuje mnie biznes.- No właśnie! - powiedział i uśmiechnął się ponownie, jak gdybyodpowiedziała na szczególnie drażliwe i trudne pytanie.- Bo mnie, dlaodmiany, on fascynuje.Była w niekorzystnej dla siebie sytuacji; siedziała na ławie, a on nad niągórował.Ale nie dbała o to.- Nie pozwolę nikomu wchrzaniać się do mojej pracy, panie Sweeney.Robię to, co chcę, kiedy chcę i niezle sobie sama radzę.- Robi pani to, co chce i kiedy chce.- Wziął z jej warsztatu drewnianąformę i zapatrzył się, jakby podziwiał jej fakturę.- I robi to pani bardzodobrze.Ale jaka to strata dla kogoś z pani talentem, jeżeli tylko niezle sobiepani radzi.Jeśli chodzi o.wchrzanianie się do pani pracy, nie zamierzamwcale tego robić.Choć przyznaję, że obserwowanie pani podczas pracy byłobardzo interesujące.- Z taką prędkością przeniósł wzrok z drewnianej matrycyna nią, że aż podskoczyła.- Naprawdę bardzo interesujące.Zeskoczyła z ławy; lepiej jeżeli będzie stała na własnych nogach.- Nie potrzebuję menedżera.- Ależ tak, Margaret Mary, potrzebuje pani.Cholernie go panipotrzebuje.- Dużo pan wie, czego potrzebuję - mruknęła i zaczęła przechadzać sięwielkimi krokami.- Jakaś dublińska hiena w galantnych trzewikach!Powiedział, że dwa razy tyle; myślami powróciła do jego poprzednichsłów.Dwa razy więcej niż wymieniła.A przecież jest matka, którą trzeba sięopiekować, i rachunki do spłacenia i, Słodki Jezu, ceny chemikaliów sąNora Roberts 32zabójcze.- Potrzebny jest mi tylko spokój i cisza.I wolna przestrzeń.- Odwróciłasię od niego nagłym ruchem.Już sama jego obecność w studiu przytłaczała ją.- Przestrzeń.Nie potrzebuję nikogo takiego jak pan, nikogo, kto się pojawia imówi, że na następny tydzień potrzebne mu będą trzy wazony albodwadzieścia przycisków do papieru, albo pół tuzina kieliszków na różowychnóżkach.To nie jest taśma produkcyjna, panie Sweeney, ja jestem artystką.Spokojnym, opanowanym ruchem wyjął z kieszeni notes i złote pióro, izaczął pisać.- Co pan tam robi?- Notuję, że nie życzy pani sobie zamówień na wazony, przyciski ikieliszki z różowymi nóżkami.Jej wargi drgnęły w uśmiechu.Natychmiast jednak się opanowała.- Nie przyjmę żadnych zamówień, po prostu żadnych.Aypnął na nią oczami.- Chyba się nie rozumiemy.Posiadam jedną czy dwie fabryki, pannoConcannon, i wiem jaka jest różnica między taśmą produkcyjną a sztuką.Taksię zdarzyło, iż w życiu miałem do czynienia i z jednym, i z drugim.- To się panu chwali.- Wzruszyła najpierw ramionami, a następnieoparła ręce na biodrach.- Moje gratulacje.Do czego więc byłabym panupotrzebna?- Do niczego.- Odłożył na bok pióro i notes.- Ale chcę panią mieć.Zadarła hardo podbródek.- Ale ja pana nie chcę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.- Użyła tego mało pochlebnego określenia nadublińczyków.- Nie ma co, uparty z pana człowiek, panie Sweeney.Mamnadzieję, że miał pan udaną podróż i że przejażdżka nie pójdzie całkiem namarne.- To była okropna podróż.- Przykro mi.- Ale nie uważałbym jej za zmarnowaną.- Choć wolałby filiżankęmocnej herbaty, otworzył puszkę ze słodkim napojem.- Ma pani tutajinteresujące urządzenia.Powiódł wzrokiem po pomieszczeniu z dużym, huczącym piecem,pomocniczymi piecami i stanowiskiem pracy, istnej gmatwaninie metalowychi drewnianych narzędzi, prętów, dmuchawek, a także półek i szafek, w których,jak sądził, trzymała chemikalia.- Mam się niezle, o czym, o ile mnie pamięć nie myli, informowałamjuż pana przez telefon.- A ten przedmiot, nad którym pani pracowała kiedy tu wszedłem? Jestwspaniały!Podszedł do stołu, zarzuconego szkicownikami, ołówkami, węglem ikredą.Uniósł szkic wyżarzającej się właśnie szklanej rzezby.Był lekki idelikatny.- Czy pani sprzedaje swoje szkice?- Robię szkło artystyczne, panie Sweeney, nie jestem malarką.Rzucił na nią okiem i odłożył na bok szkic.- Gdyby go pani podpisała, mógłbym za niego dać sto funtów.Syknęła z niedowierzaniem, wrzuciła pustą puszkę do kosza na śmieci.- A to, co pani właśnie skończyła? Ile by pani za to chciała?- A co to pana obchodzi?- Być może chciałbym to kupić?Zastanowiła się.Nikt nie będzie się wypowiadał o wartości jej sztuki,nawet ona sama.Ale cena? Cenę można ustalić.W końcu artysta też musi cośjeść!Jej metoda wyceny była dowolna i elastyczna.W przeciwieństwie dometody wytwarzania szkła i mieszania barw niewiele miała wspólnego znauką.Była wypadkową czasu spędzonego przy produkcji przedmiotu, jejwłasnych wobec niego odczuć oraz opinii na temat nabywcy.A opinia, jaką miała o Roganie Sweeneyu będzie go drogo kosztowała!- Dwieście pięćdziesiąt funtów - postanowiła.Z tego sto policzyła naZrodzona z ognia 31konto jego złotych spinek do mankietów.- Wypiszę pani czek - powiedział i uśmiechnął się, a Maggieuświadomiła sobie, iż powinna być wdzięczna, że nie stosuje on tejszczególnej broni zbyt często.Zabójcza broń, pomyślała, obserwując jak ładnąlinię tworzą jego wargi, jak pociemniały mu zrenice.Emanował od niegowdzięk, naturalny i lekki jak obłok.- Dołączę to do mojej osobistej kolekcji,powiedzmy, że ze względów sentymentalnych, nie mniej, w galerii mógłbymdostać za niego dwa razy tyle.- To cud, że zdzierając tak z klientów, zajmuje się pan jeszczeinteresami, panie Sweeney!- Pani się nie docenia, panno Concannon.- Zbliżył się do niej, jak gdybynagle zdał sobie sprawę, że wreszcie stoi na pewnym gruncie.Odczekał, ażzadarła do góry głowę i zobaczył jej oczy.- I dlatego pani mnie potrzebuje.- Sama dokładnie wiem, co mam robić.- Tutaj, na miejscu, zgoda.- I zatoczył ręką koło, wskazując napracownię.- Wyobrażałem to sobie o wiele dramatyczniej.Ale świat biznesuto zupełnie inna materia.- Nie interesuje mnie biznes.- No właśnie! - powiedział i uśmiechnął się ponownie, jak gdybyodpowiedziała na szczególnie drażliwe i trudne pytanie.- Bo mnie, dlaodmiany, on fascynuje.Była w niekorzystnej dla siebie sytuacji; siedziała na ławie, a on nad niągórował.Ale nie dbała o to.- Nie pozwolę nikomu wchrzaniać się do mojej pracy, panie Sweeney.Robię to, co chcę, kiedy chcę i niezle sobie sama radzę.- Robi pani to, co chce i kiedy chce.- Wziął z jej warsztatu drewnianąformę i zapatrzył się, jakby podziwiał jej fakturę.- I robi to pani bardzodobrze.Ale jaka to strata dla kogoś z pani talentem, jeżeli tylko niezle sobiepani radzi.Jeśli chodzi o.wchrzanianie się do pani pracy, nie zamierzamwcale tego robić.Choć przyznaję, że obserwowanie pani podczas pracy byłobardzo interesujące.- Z taką prędkością przeniósł wzrok z drewnianej matrycyna nią, że aż podskoczyła.- Naprawdę bardzo interesujące.Zeskoczyła z ławy; lepiej jeżeli będzie stała na własnych nogach.- Nie potrzebuję menedżera.- Ależ tak, Margaret Mary, potrzebuje pani.Cholernie go panipotrzebuje.- Dużo pan wie, czego potrzebuję - mruknęła i zaczęła przechadzać sięwielkimi krokami.- Jakaś dublińska hiena w galantnych trzewikach!Powiedział, że dwa razy tyle; myślami powróciła do jego poprzednichsłów.Dwa razy więcej niż wymieniła.A przecież jest matka, którą trzeba sięopiekować, i rachunki do spłacenia i, Słodki Jezu, ceny chemikaliów sąNora Roberts 32zabójcze.- Potrzebny jest mi tylko spokój i cisza.I wolna przestrzeń.- Odwróciłasię od niego nagłym ruchem.Już sama jego obecność w studiu przytłaczała ją.- Przestrzeń.Nie potrzebuję nikogo takiego jak pan, nikogo, kto się pojawia imówi, że na następny tydzień potrzebne mu będą trzy wazony albodwadzieścia przycisków do papieru, albo pół tuzina kieliszków na różowychnóżkach.To nie jest taśma produkcyjna, panie Sweeney, ja jestem artystką.Spokojnym, opanowanym ruchem wyjął z kieszeni notes i złote pióro, izaczął pisać.- Co pan tam robi?- Notuję, że nie życzy pani sobie zamówień na wazony, przyciski ikieliszki z różowymi nóżkami.Jej wargi drgnęły w uśmiechu.Natychmiast jednak się opanowała.- Nie przyjmę żadnych zamówień, po prostu żadnych.Aypnął na nią oczami.- Chyba się nie rozumiemy.Posiadam jedną czy dwie fabryki, pannoConcannon, i wiem jaka jest różnica między taśmą produkcyjną a sztuką.Taksię zdarzyło, iż w życiu miałem do czynienia i z jednym, i z drugim.- To się panu chwali.- Wzruszyła najpierw ramionami, a następnieoparła ręce na biodrach.- Moje gratulacje.Do czego więc byłabym panupotrzebna?- Do niczego.- Odłożył na bok pióro i notes.- Ale chcę panią mieć.Zadarła hardo podbródek.- Ale ja pana nie chcę [ Pobierz całość w formacie PDF ]