[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dla niego lekarstwo: bilet na kolej do domu,a za tydzień tam będzie zdrów jak ryba.Patrzała nań uważnie i on z niej oczu nie spuszczał,oczu poważnych badacza i mędrca, i dodał z lekkim,smutnym uśmiechem: I pani na to cierpi.Poczerwieniała i uśmiechnęła się z przymusem. Profesor gorszy niż spowiednik, bo odgadujecierpienia.Dziękuję bardzo za radę i natychmiastchłopaka odsyłam po zdrowie.Przepraszam za takąnapaść na podwórzu.Jestem Sanicka.Znamy się zeschodów bardzo dobrze.Podała mu rękę, którą nieśmiało wziął w swąolbrzymią łapę i delikatnie uścisnął&126Potem poszli razem ku bramie, on milczący, bobardzo był towarzysko nieokrzesany, ona pociągniętadoń wielką sympatią, jakby go znała lata.Mówiła muo Staśku, potem o tym mnóstwie nędzy i biedymiejskiej, którą poznała za pośrednictwemRamszycowej. To panie razem pracują rzekł. To dobrze.Pani Ramszycowa prawdziwy, porządny człowiek.Zeszłego roku pracowaliśmy razem; teraz tam jestkolega Rajewski.Dobrze paniom pomaga? O, bardzo staranny odparła krótko.Tu Downar coś sobie przypomniał i stanął. Ale a toż ja miałem iść do jakiejś szewcowej,Moje uszanowanie pani. A ja muszę choremu oznajmić radosną wieśćprzypomniała ona także i rozeszli się.Stasiek przyjął ją niespokojnym spojrzeniem. Proszę jaśnie pani, pewnie ten nowy doktorkazał mnie do szpitala odwiezć. Wcale nie, kazał cię do domu odesłać, bo citutejsze powietrze nie służy.Cóż, rad z tego jesteś?Chłopak usiadł na posłaniu; oczy mu pojaśniały. Do dom? powtórzył. Olaboga, dziwo, żerad bym, ale się wstydam i boję.Ośmieją mnie ludzie,a ekonom spierze, a panu dziedzicowi jako oczypokażę? Takem się rwał, upierał jechać, a ot ikwartału nie wysłużyłem. Ale masz ochotę wracać?127 Jako że nie? Od tego smrodu i ciasnoty, iterkotu do naszych pól! Niech się jaśnie pani spyta ottej kasztanki.Ino jej spytam: Lośka chciałabyś dodom? To głowę odwróci i rży, i targa uzdzienicę! Ktoby nie chciał! Teraz u nas już pożęli i zwiezli, pachnierola pod oziminy, okrutnie głos po łanie idzie.Ino wkonie i śpiewaj! O Jezu!Podrywało go z posłania, policzki nabiegały krwią. Wrócisz, Staśku, wrócisz! Czemuś mi pierwejnie powiedział, że ci tu zle? Dawno bym cię odesłała. Wstyd mi było przed ludzmi i przed jasną panią.Mocowałem się, myślę, jaśnie pani jednako się nudzii cni, a przecie nie wraca.Uśmiechnęła się, a on ośmielony mówił dalej: Jak tu ludzie żyć mogą, to ja cale nie rozumiem.Toć tu zaduch, chleb i woda śmierdzi, w głowie sięprzewraca od hałasu, toć tu trawa rosnąć nie chce,drzewina schnie, pies nawet nie szczeka, a koń jakparsknie, to ino ze wstrętu od tego kurzu i dymu.Kamieni nakładli, nastawiali, jakby kryminał!Ludziska też blade, brudne, niewesołe.Jak sobienawet podpije, to ino klnie.Jużci prawda, co minieboszczka matka mówiła, że Pan Jezus zrobił wieś idwór, a czarny kamieni nazwłóczył i pobudowałmiasto i w nim mieszka.Dlatego ino kamieniom tuswojsko, a wszystko, co Boże, to tu w niewoli inosiedzi.Bo i prawda: ptaszek w klatce, pies w kagańcu,koń w uprzęży, drzewo za kratką, woda w rurze,128zboże w worku, kwiatek w garnuszku, Wół w rzezni,po woli nic tu nie jest.Poszedłem do kościoła, pacierz mówię, a tu mi ktośdwa złote z kieszeni ściągnął.Takci się modlą,psiawiary! Zaprowadził mnie Walenty w niedzielę dobawarii, to mnie sprali jakieś pijaki za to, żem imfundować nie chciał, i przekpili sobie, żem chłopgłupi! A oni sami podłe narody, co nawet Bożego polana oczy nie widzieli i ze zdroju wody się nigdy nienapiją!Rozsierdził się okrutnie, aż się sam opamiętał ipocałował jej rękę. Niech mi jaśnie pani wybaczy! Mów śmiało, chłopcze.%7łal mi cię będzie, alesię cieszę, że wrócisz, pozdrowiejesz.Dam ci do panadziedzica list, żeby cię dobrze przyjęli.Tylko się terazstaraj prędko moc odzyskać, bo cię chorego niewyprawię.Skinęła mu głową dobrotliwie i poszła.To wszystko, co on czuł, i ona czuła i idączamyślona przez podwórze, rozważała, czy też oswoisię kiedy, nawyknie, przestanie tęsknić za łanem iborem, ciszą pól, zapachem łąk i gajów, za pracą iwczasem wsi ukochanej.Rozstroiła ją rozmowa, żal jej było chłopaka, który,był jej wspomnieniem straconego życia i czasu,zazdrościła mu, ze może wrócić.Potrzebowaławysiłku woli, by nie marzyć bezczynnie.129Zmusiła siebie i myśl i wzięła się do zwykłychzajęć.Q dwunastej, jak zwykle, poszła doRamszycowej.Zastała ją już ubraną do wyjścia,wyprawiającą do ogrodu Botanicznego Angielkę zmałą.Wolant stał przed pałacykiem.Wsiadłszy Ramszycowa dała jej spis nędzarzy iwzięła lejce do rąk.Mówiły zwykle po francusku, bo Ramszycowa zlewładała polskim. Mostowa 7, Mariensztad 3, Solec 15 recytowała Kazia. Dziś i połowy nie załatwimy, bo mamy sesjęubogich matek i wizytę biskupa w ochronie.Wykłóciłam się dzisiaj okropnie z Ramszycem.Wyobraz sobie, śmiał mi zabraniać roboty; powiada,że podobno na Powiślu jest cholera.Może i wSamarkandzie, powiadam, zresztą myję się co dzień,surowych ogórków wodą nie popijam, a roboty nieporzucę, nawet żeby była dżuma! %7łeby milczał, nicbym nie dodała, ale że mi powiedział, że mamobowiązek się oszczędzać, więc wpadłam w ferwor.Przypuśćmy powiadam że umrę na cholerę,dziury w niebie nie będzie, a ty wezmiesz drugą, któraci lepiej będzie dogadzała.Zajmie się strojami,plotkami i reprezentacją, godną twoich milionów.Mnie już nie przerobisz. Po co mu było robić przykrość? upominałaKazia. On jest taki dobry i kochający.130 %7łeby był zły i nie kochał, dawno bym gorzuciła! zaśmiała się Ramszycowa. Ale muprzecie nie mogę pozwolić gadać sobie obelgi.Mamprzez tchórzostwo i egoizm roboty zaprzestać? Ontego zrozumieć nie może, że nagromadzeniemilionów w jednych rękach jest grzechem, i żebymprzez sekundę opuściła swe zadanie, i zapomniała onędzy, toby nas dotknęła klątwa Boża! Tiens c estvotte mari! To on tutaj ma biuro.Wstrzymała trochękonie, ażeby nie wyprzedzać powozu, w którymsiedział Andrzej i pani Celina.Wracali widocznie zespaceru w Aazienkach.Cień przeszedł po twarzy Kazi, a wtem Andrzej sięobejrzał i skrzyżowały się ich spojrzenia.Odwróciłgłowę, i coś powiedział do stangreta.Powóz ruszył szybko i skręcił na Wilczą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Dla niego lekarstwo: bilet na kolej do domu,a za tydzień tam będzie zdrów jak ryba.Patrzała nań uważnie i on z niej oczu nie spuszczał,oczu poważnych badacza i mędrca, i dodał z lekkim,smutnym uśmiechem: I pani na to cierpi.Poczerwieniała i uśmiechnęła się z przymusem. Profesor gorszy niż spowiednik, bo odgadujecierpienia.Dziękuję bardzo za radę i natychmiastchłopaka odsyłam po zdrowie.Przepraszam za takąnapaść na podwórzu.Jestem Sanicka.Znamy się zeschodów bardzo dobrze.Podała mu rękę, którą nieśmiało wziął w swąolbrzymią łapę i delikatnie uścisnął&126Potem poszli razem ku bramie, on milczący, bobardzo był towarzysko nieokrzesany, ona pociągniętadoń wielką sympatią, jakby go znała lata.Mówiła muo Staśku, potem o tym mnóstwie nędzy i biedymiejskiej, którą poznała za pośrednictwemRamszycowej. To panie razem pracują rzekł. To dobrze.Pani Ramszycowa prawdziwy, porządny człowiek.Zeszłego roku pracowaliśmy razem; teraz tam jestkolega Rajewski.Dobrze paniom pomaga? O, bardzo staranny odparła krótko.Tu Downar coś sobie przypomniał i stanął. Ale a toż ja miałem iść do jakiejś szewcowej,Moje uszanowanie pani. A ja muszę choremu oznajmić radosną wieśćprzypomniała ona także i rozeszli się.Stasiek przyjął ją niespokojnym spojrzeniem. Proszę jaśnie pani, pewnie ten nowy doktorkazał mnie do szpitala odwiezć. Wcale nie, kazał cię do domu odesłać, bo citutejsze powietrze nie służy.Cóż, rad z tego jesteś?Chłopak usiadł na posłaniu; oczy mu pojaśniały. Do dom? powtórzył. Olaboga, dziwo, żerad bym, ale się wstydam i boję.Ośmieją mnie ludzie,a ekonom spierze, a panu dziedzicowi jako oczypokażę? Takem się rwał, upierał jechać, a ot ikwartału nie wysłużyłem. Ale masz ochotę wracać?127 Jako że nie? Od tego smrodu i ciasnoty, iterkotu do naszych pól! Niech się jaśnie pani spyta ottej kasztanki.Ino jej spytam: Lośka chciałabyś dodom? To głowę odwróci i rży, i targa uzdzienicę! Ktoby nie chciał! Teraz u nas już pożęli i zwiezli, pachnierola pod oziminy, okrutnie głos po łanie idzie.Ino wkonie i śpiewaj! O Jezu!Podrywało go z posłania, policzki nabiegały krwią. Wrócisz, Staśku, wrócisz! Czemuś mi pierwejnie powiedział, że ci tu zle? Dawno bym cię odesłała. Wstyd mi było przed ludzmi i przed jasną panią.Mocowałem się, myślę, jaśnie pani jednako się nudzii cni, a przecie nie wraca.Uśmiechnęła się, a on ośmielony mówił dalej: Jak tu ludzie żyć mogą, to ja cale nie rozumiem.Toć tu zaduch, chleb i woda śmierdzi, w głowie sięprzewraca od hałasu, toć tu trawa rosnąć nie chce,drzewina schnie, pies nawet nie szczeka, a koń jakparsknie, to ino ze wstrętu od tego kurzu i dymu.Kamieni nakładli, nastawiali, jakby kryminał!Ludziska też blade, brudne, niewesołe.Jak sobienawet podpije, to ino klnie.Jużci prawda, co minieboszczka matka mówiła, że Pan Jezus zrobił wieś idwór, a czarny kamieni nazwłóczył i pobudowałmiasto i w nim mieszka.Dlatego ino kamieniom tuswojsko, a wszystko, co Boże, to tu w niewoli inosiedzi.Bo i prawda: ptaszek w klatce, pies w kagańcu,koń w uprzęży, drzewo za kratką, woda w rurze,128zboże w worku, kwiatek w garnuszku, Wół w rzezni,po woli nic tu nie jest.Poszedłem do kościoła, pacierz mówię, a tu mi ktośdwa złote z kieszeni ściągnął.Takci się modlą,psiawiary! Zaprowadził mnie Walenty w niedzielę dobawarii, to mnie sprali jakieś pijaki za to, żem imfundować nie chciał, i przekpili sobie, żem chłopgłupi! A oni sami podłe narody, co nawet Bożego polana oczy nie widzieli i ze zdroju wody się nigdy nienapiją!Rozsierdził się okrutnie, aż się sam opamiętał ipocałował jej rękę. Niech mi jaśnie pani wybaczy! Mów śmiało, chłopcze.%7łal mi cię będzie, alesię cieszę, że wrócisz, pozdrowiejesz.Dam ci do panadziedzica list, żeby cię dobrze przyjęli.Tylko się terazstaraj prędko moc odzyskać, bo cię chorego niewyprawię.Skinęła mu głową dobrotliwie i poszła.To wszystko, co on czuł, i ona czuła i idączamyślona przez podwórze, rozważała, czy też oswoisię kiedy, nawyknie, przestanie tęsknić za łanem iborem, ciszą pól, zapachem łąk i gajów, za pracą iwczasem wsi ukochanej.Rozstroiła ją rozmowa, żal jej było chłopaka, który,był jej wspomnieniem straconego życia i czasu,zazdrościła mu, ze może wrócić.Potrzebowaławysiłku woli, by nie marzyć bezczynnie.129Zmusiła siebie i myśl i wzięła się do zwykłychzajęć.Q dwunastej, jak zwykle, poszła doRamszycowej.Zastała ją już ubraną do wyjścia,wyprawiającą do ogrodu Botanicznego Angielkę zmałą.Wolant stał przed pałacykiem.Wsiadłszy Ramszycowa dała jej spis nędzarzy iwzięła lejce do rąk.Mówiły zwykle po francusku, bo Ramszycowa zlewładała polskim. Mostowa 7, Mariensztad 3, Solec 15 recytowała Kazia. Dziś i połowy nie załatwimy, bo mamy sesjęubogich matek i wizytę biskupa w ochronie.Wykłóciłam się dzisiaj okropnie z Ramszycem.Wyobraz sobie, śmiał mi zabraniać roboty; powiada,że podobno na Powiślu jest cholera.Może i wSamarkandzie, powiadam, zresztą myję się co dzień,surowych ogórków wodą nie popijam, a roboty nieporzucę, nawet żeby była dżuma! %7łeby milczał, nicbym nie dodała, ale że mi powiedział, że mamobowiązek się oszczędzać, więc wpadłam w ferwor.Przypuśćmy powiadam że umrę na cholerę,dziury w niebie nie będzie, a ty wezmiesz drugą, któraci lepiej będzie dogadzała.Zajmie się strojami,plotkami i reprezentacją, godną twoich milionów.Mnie już nie przerobisz. Po co mu było robić przykrość? upominałaKazia. On jest taki dobry i kochający.130 %7łeby był zły i nie kochał, dawno bym gorzuciła! zaśmiała się Ramszycowa. Ale muprzecie nie mogę pozwolić gadać sobie obelgi.Mamprzez tchórzostwo i egoizm roboty zaprzestać? Ontego zrozumieć nie może, że nagromadzeniemilionów w jednych rękach jest grzechem, i żebymprzez sekundę opuściła swe zadanie, i zapomniała onędzy, toby nas dotknęła klątwa Boża! Tiens c estvotte mari! To on tutaj ma biuro.Wstrzymała trochękonie, ażeby nie wyprzedzać powozu, w którymsiedział Andrzej i pani Celina.Wracali widocznie zespaceru w Aazienkach.Cień przeszedł po twarzy Kazi, a wtem Andrzej sięobejrzał i skrzyżowały się ich spojrzenia.Odwróciłgłowę, i coś powiedział do stangreta.Powóz ruszył szybko i skręcił na Wilczą [ Pobierz całość w formacie PDF ]