[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spał wdomu.- Ustaliliście czas zgonu?- Mniej więcej.Dziesiąta, jedenasta wieczorem.Burke znowu spojrzał na ciało.- Już to widziałem.Mills się roześmiał.- Co, zwłoki?- Te zwłoki.- Spadaj, Burke.Jesteś przemęczony.- Nie, tu jest coś.- Zamyślił się i rozejrzał popokoju.Jego uwagę przykuł drobiazg na biurku.Wskazał go palcem.- Co to jest?- Pojemnik na ciastka w kształcie KubusiaPuchatka.Morderca ustawił go w stojaku narośliny, przy ciele.- Mills pokręcił głową, -Mamydo czynienia z niezłym świrem.Burk podszedł bliżej.Nie dotykał słoja.Nie musiał.Benton James wygładził pierwszą stronęporannego wydania Przeglądu Tennesse" ipodziwiał swoje dzieło.Nagłówek głosił: Paniśmierci w opałach".Jego tekst znalazł się napierwszej stronie, tuż pod tytułem gazety.Redakcja świeciła pustkami i tak miało być aż dopopołudnia.Gdyby miał trochę oleju w głowie, samjeszcze by spał.Nie mógł się jednak powstrzymać.Musiał przyjść tu z samego rana i się nacieszyć.Przecież spędził nad tym tekstem pół nocy.Larson,redaktor nocnej zmiany, chciał ściągnąć reporteraod spraw kryminalnych, ale Benton był na miejscu.I widział wszystko na własne oczy.Benton rozkoszował się swoją rola arbitra dobregosmaku w Nash-ville, ale smutna prawda była taka,że nie było zbyt wiele sztuki do kry-tykowania.Operę wystawiano tu raz do roku.Czasem trafił się koncert symfoniczny,przedstawienie amatorskiego teatru albo trupyobjazdowej.Galerii sztuki było jak na lekarstwo.Miał co robić, ale brakowało mu poczucia, żesztuka, którą się zajmuje, ma znaczenie. Z drugiej strony, mój drogi - szeptał głos w jegogłowie - gdzie może znaczyć więcej niż tutaj, gdziejest jej tak mało?"Diabeł również nie dawał za wygraną: Owszem, ale czy nie byłoby cudownie rozwinąćskrzydła?"Benton wygładził wąsy i stłumił śmiech, gdy czytałswój wczorajszy tekst.Zwiatowej sławy artystka,zaatakowana we własnym mieście.Protesty.Przemoc.Boże, ale gratka! Może, jeśli los się doniego uśmiechnie, tematem zainteresują sięgazety o zasięgu ogólnokrajowym.Możeprzedrukują to w New York Timesie".I wtedy roześmiał się na głos.Jego śmiech niósłsię echem po pustym newsroomie.Jest dobry, naBoga, jest naprawdę dobry.Włączył komputer i zalogował się.Czekając, ażmaszyna się włączy, zadumał się nad tytułem.Redaktor nocnej zmiany chciał dać coś prostego,jak Atak na artystką, ale Benton namówił go nabardziej skandalizująey tytuł.Rozmyślając o ich wczorajszej dyskusji, sprawdziłpocztę elektroniczną.Przebiegł wzrokiem listę:nieważne, nieważne, pózniej, nieważne.Nagleznieruchomiał.Temat ostatniej wiadomościbrzmiał: Coś ciekawego.Nadawcą byłMAPulley@hrblock.com.Kim do licha jestMAPulley? Chciał wykasować wiadomość, aleciekawość zwyciężyła.Otworzył ją.Zawierała tylko zdjęcie.Czekał, aż się załaduje, aledo razu ją rozpoznał.Była to fotografia GillianGray, którą wczoraj zalano krwią.Phi! I po co muto?Gdy zamykał wiadomość, coś przykuło jegouwagę.Ponownie otworzył zdjęcie.Jęknął głośno.Martwa dziewczyna na zdjęciu wcale nie byładziewczyną.I z pewnością nie była to Gillian Gray.Rozdział 15Po awanturze w muzeum Gillian myliła się, sądząc,że będzie spała do południa.Gdy się obudziła,słońce stało jeszcze nisko na błękitnym niebie, aaparat fotograficzny przyciągał ją z magnetycznąsiłą.Ubrała się pospiesznie, porwała torbę zesprzętem i założyła aparat na szyję.Miała go od siedemnastego roku życia.Był to jejpierwszy aparat.Teraz zupełny zabytek, miał jużdwadzieścia lat, gdy dał go jej nauczyciel plastyki.Nigdy nie zapomni pierwszego spojrzenia przezwizjer.Tego, jak obejmował wycinek świata,bliższy niż wszystko pozostałe, a zarazem dalszy,bo dzielił go od niej obiektyw.Wyznaczał granicę,za którą czuła się bezpieczna.Za którą mogłapodzielić świat na nieskończenie wiele kawałków.Mogła kreślić własne granice, tworzyć prywatneświaty, w których to ona i tylko ona sprawowałakontrolę.Powietrze na zewnątrz pachniało świeżością.Poszła na północny kraniec posiadłości, gdziepotężne drzewa otaczały niewielką łączkę.Zazwyczaj nie interesowały ją krajobrazy, aleuwiodło ją poranne światło.Kadrując zdjęcie,zastanawiała się, jak wyglądałyby zwłoki wśródtych kwiatów.Drobna, chuda dziewczynka,zwisająca z drzewa.Bosa, ze związanymi rękami iprzetrąconym karkiem.Zagubiona w wizjach, tych realnych i tychfantastycznych, nie słyszała Jak podszedł.- Zdaje się, że mówiłem, że masz beze mnienigdzie nie wychodzić.Męski głos zakłócił ciszę polany.Odwróciła się izobaczyła Raya Pearce'a.Zapomniała już, jaki jestwielki, jakie ma szerokie ramiona.Wydawał sięniemal toporny na tle miękkich pąków i liści [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Spał wdomu.- Ustaliliście czas zgonu?- Mniej więcej.Dziesiąta, jedenasta wieczorem.Burke znowu spojrzał na ciało.- Już to widziałem.Mills się roześmiał.- Co, zwłoki?- Te zwłoki.- Spadaj, Burke.Jesteś przemęczony.- Nie, tu jest coś.- Zamyślił się i rozejrzał popokoju.Jego uwagę przykuł drobiazg na biurku.Wskazał go palcem.- Co to jest?- Pojemnik na ciastka w kształcie KubusiaPuchatka.Morderca ustawił go w stojaku narośliny, przy ciele.- Mills pokręcił głową, -Mamydo czynienia z niezłym świrem.Burk podszedł bliżej.Nie dotykał słoja.Nie musiał.Benton James wygładził pierwszą stronęporannego wydania Przeglądu Tennesse" ipodziwiał swoje dzieło.Nagłówek głosił: Paniśmierci w opałach".Jego tekst znalazł się napierwszej stronie, tuż pod tytułem gazety.Redakcja świeciła pustkami i tak miało być aż dopopołudnia.Gdyby miał trochę oleju w głowie, samjeszcze by spał.Nie mógł się jednak powstrzymać.Musiał przyjść tu z samego rana i się nacieszyć.Przecież spędził nad tym tekstem pół nocy.Larson,redaktor nocnej zmiany, chciał ściągnąć reporteraod spraw kryminalnych, ale Benton był na miejscu.I widział wszystko na własne oczy.Benton rozkoszował się swoją rola arbitra dobregosmaku w Nash-ville, ale smutna prawda była taka,że nie było zbyt wiele sztuki do kry-tykowania.Operę wystawiano tu raz do roku.Czasem trafił się koncert symfoniczny,przedstawienie amatorskiego teatru albo trupyobjazdowej.Galerii sztuki było jak na lekarstwo.Miał co robić, ale brakowało mu poczucia, żesztuka, którą się zajmuje, ma znaczenie. Z drugiej strony, mój drogi - szeptał głos w jegogłowie - gdzie może znaczyć więcej niż tutaj, gdziejest jej tak mało?"Diabeł również nie dawał za wygraną: Owszem, ale czy nie byłoby cudownie rozwinąćskrzydła?"Benton wygładził wąsy i stłumił śmiech, gdy czytałswój wczorajszy tekst.Zwiatowej sławy artystka,zaatakowana we własnym mieście.Protesty.Przemoc.Boże, ale gratka! Może, jeśli los się doniego uśmiechnie, tematem zainteresują sięgazety o zasięgu ogólnokrajowym.Możeprzedrukują to w New York Timesie".I wtedy roześmiał się na głos.Jego śmiech niósłsię echem po pustym newsroomie.Jest dobry, naBoga, jest naprawdę dobry.Włączył komputer i zalogował się.Czekając, ażmaszyna się włączy, zadumał się nad tytułem.Redaktor nocnej zmiany chciał dać coś prostego,jak Atak na artystką, ale Benton namówił go nabardziej skandalizująey tytuł.Rozmyślając o ich wczorajszej dyskusji, sprawdziłpocztę elektroniczną.Przebiegł wzrokiem listę:nieważne, nieważne, pózniej, nieważne.Nagleznieruchomiał.Temat ostatniej wiadomościbrzmiał: Coś ciekawego.Nadawcą byłMAPulley@hrblock.com.Kim do licha jestMAPulley? Chciał wykasować wiadomość, aleciekawość zwyciężyła.Otworzył ją.Zawierała tylko zdjęcie.Czekał, aż się załaduje, aledo razu ją rozpoznał.Była to fotografia GillianGray, którą wczoraj zalano krwią.Phi! I po co muto?Gdy zamykał wiadomość, coś przykuło jegouwagę.Ponownie otworzył zdjęcie.Jęknął głośno.Martwa dziewczyna na zdjęciu wcale nie byładziewczyną.I z pewnością nie była to Gillian Gray.Rozdział 15Po awanturze w muzeum Gillian myliła się, sądząc,że będzie spała do południa.Gdy się obudziła,słońce stało jeszcze nisko na błękitnym niebie, aaparat fotograficzny przyciągał ją z magnetycznąsiłą.Ubrała się pospiesznie, porwała torbę zesprzętem i założyła aparat na szyję.Miała go od siedemnastego roku życia.Był to jejpierwszy aparat.Teraz zupełny zabytek, miał jużdwadzieścia lat, gdy dał go jej nauczyciel plastyki.Nigdy nie zapomni pierwszego spojrzenia przezwizjer.Tego, jak obejmował wycinek świata,bliższy niż wszystko pozostałe, a zarazem dalszy,bo dzielił go od niej obiektyw.Wyznaczał granicę,za którą czuła się bezpieczna.Za którą mogłapodzielić świat na nieskończenie wiele kawałków.Mogła kreślić własne granice, tworzyć prywatneświaty, w których to ona i tylko ona sprawowałakontrolę.Powietrze na zewnątrz pachniało świeżością.Poszła na północny kraniec posiadłości, gdziepotężne drzewa otaczały niewielką łączkę.Zazwyczaj nie interesowały ją krajobrazy, aleuwiodło ją poranne światło.Kadrując zdjęcie,zastanawiała się, jak wyglądałyby zwłoki wśródtych kwiatów.Drobna, chuda dziewczynka,zwisająca z drzewa.Bosa, ze związanymi rękami iprzetrąconym karkiem.Zagubiona w wizjach, tych realnych i tychfantastycznych, nie słyszała Jak podszedł.- Zdaje się, że mówiłem, że masz beze mnienigdzie nie wychodzić.Męski głos zakłócił ciszę polany.Odwróciła się izobaczyła Raya Pearce'a.Zapomniała już, jaki jestwielki, jakie ma szerokie ramiona.Wydawał sięniemal toporny na tle miękkich pąków i liści [ Pobierz całość w formacie PDF ]