[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zamiast pójść doNiebytu, który teraz był już naprawdę niczym, udała się w stronę arabskiej wieży.Zbliżającsię do kamiennej ściany wzniesionej na piasku, pierwszy raz poczuła się panią sytuacji.To nie była łatwa droga.Najpierw wszystko wyleciało w powietrze, a w ruinach siebiesamej z trudem zdołała odnalezć resztki, żeby móc iść dalej.Ponieważ życie to ciągły trud, inie miało znaczenia, że była  młoda , jak mawiali wuj z ciotką.%7łycie jest jak żołnierz, którystoi na straży w budce, albo wachmistrz lustrujący morze na okręcie: kiedy traci się siły,ponosi się klęskę.A zmęczenie ogarnęło ją do tego stopnia, że kiedy zdecydowała sięwyjechać pierwszym piątkowym autobusem, czuła, jakby całe podpierające ją rusztowanierunęło gwałtownie w jednej chwili.Chciała, w odróżnieniu od innych szczęśliwych chwil,być martwa.Nie umierać, umrzeć. Ale to było w środę.Teraz, w to czwartkowe popołudnie, głównie dzięki przechadzcedo wieży, widziała wszystko w innych barwach.Stanęła w cieniu i zapatrzyła się w morze.Daleko, na horyzoncie, nie można go byłoodróżnić od nieba, i jedno, i drugie szare, wzburzone.Tina długo wpatrywała się w tennieokreślony punkt.Analizowała swoje życie, zwłaszcza mroczne dzieciństwo: przedwczesną śmierćmatki, której nigdy nie poznała, pierwsze lata z ojcem, po którym pozostały jej jedynieklaustrofobiczne koszmary, oraz jego równie nieoczekiwany koniec.Miała niejasne, alecoraz bardziej niezłomne przekonanie, że za wyjaśnieniami dotyczącymi tych wypadków izbrodniczych czynów, które przedstawiali jej wuj z ciotką, kryją się rodzinne tajemnice,jakich nie udało jej się jeszcze zgłębić.Nie zależało jej na tym jednak: martwa przeszłośćpomagała jej czuć się żywą.Potem pomyślała o Soledad.Robiła to nie po raz pierwszy, ale tym razem byłoinaczej.Widziała ją, siedzącą na skałach falochronu, w towarzystwie wszystkiego, co jąotaczało, i siebie samej.I pozazdrościła jej.Nie dlatego, że chciała być taka jak ona, aledlatego, że wiedziała, że gdyby dziewczyna znalazła się na jej miejscu, na pewno by jej niezazdrościła.Zazdrościła jej braku zazdrości.Co przeszkadzało jej ją naśladować? -zastanawiała się.Dobiegał ją narastający krzyk mew, popołudnie gasło powoli, gęstniał hukuderzających fal.Dziś jest pierwszy dzień mojego życia, pomyślała, siedząc tuż przy wieży,wychylając się ku morzu jak przez okno.Jutro rano pojedzie do Madrytu.Wuj wróci jesienią,teraz pływa gdzieś po Morzu Zródziemnym, poszukując kolejnego zatopionego galeonu.Dziśjest pierwszy dzień mojego życia, pomyślała znowu, patrząc w głąb siebie, skąd uśmiechałasię do niej twarz wuja, ekshumującego okręt w tęczowych barwach, z galionem w postaciandrogenicznej figury przyozdobionej winoroślą, oraz takielunkiem przypominającymchoinkowe girlandy z łakoci.Jesteśmy inni.Pewnie liczni, nieskończenie liczni.Jednak przede wszystkim jesteśmytym jednym, odmiennym od reszty, niezrozumiałym dla naszego powierzchownego Ja.Jedynym prawdziwym  ja , które osiągamy tylko wtedy, kiedy zdarza nam się coś strasznego,kiedy życie pogrąża nas tak, że sięgamy dna.Jak ja, po twojej śmierci.Nie spodziewam się, że strony te zostaną uznane za wielką literaturę, wiem, że niejestem dobrym pisarzem, a to, co piszę na nich dalej, nie jest nawet fikcją, tylko tym, czymnaprawdę jestem.Oto one.Spisałem je w jaskini w górach, dokąd zwykliśmy chodzić,Carmelo, by wspominać nasze dzieciństwo. Wzniosłem się tam, gdzie ty.Z tą tylko różnicą, że ja nadal żyję.Kocham Cię.Nieves Aguilar przypominała sobie ten spisany odręcznie fragment, kiedy próbowałaprzeniknąć panujące ciemności.- Soledad przeczytała te strony i od razu zrozumiała, że jest to dokładnie to, co samachciała napisać.Wyobrażam sobie, jak bardzo musiała się denerwować.Jak bardzo musiałasię bać, kiedy zobaczyła, że jej pragnienie realizuje się w kimś innym, w kimś, kto przeżyłkoszmar.Zadzwoniła do mnie, ale nic nie powiedziała.Bo cóż mogłaby mi powiedzieć? Tylko tyle, żebym przyjechała się z nią spotkać.Zpewnością zamierzała pokazać mi książkę.Ale najpierw chciała zobaczyć jaskinię, która gozainspirowała.Pragnęła podążać jego śladem.Może.Teraz myślę, że gdzieś w głębi serca być może pragnęła, żeby przytrafiło sięjej coś podobnego.Coś strasznego.I tym sposobem zdołałaby, podobnie jak Guerin,napisać prawdę.Wyjechała i nie wróciła.Ale była tu.- Tu nic nie ma - powiedział Quiros.Wiedział, że to nieprawda.Było ciemno, ale nie przesadnie.Na szczęście miał ze sobąkieszonkową latarkę.Szykowny strój kobiety ożył w jej świetle: komplet w kolorze khaki, zielony pasek,czerwona torebka, białe skarpetki.W gruncie rzeczy była to nad wyraz cywilizowana jaskinia.Nawet nie zasługiwała naswoją nazwę: była raczej grotą o wysokim sklepieniu.Na ścianach widniały aerozolowe,obrazliwe słowa i romantyczne daty, wyryte czubkiem noża; przy wejściu walały się pustebutelki po piwie.Jedynym jej atrybutem był widok na bezkresne morze.Jednak deszczpozbawił ich możliwości rozkoszowania się tą spokojną przyjemnością.Spadł gwałtownie,gęstą ulewą, jeszcze kiedy się pięli ścieżką do góry, i zmusił ich do pokonania ostatniegokawałka drogi biegiem.Kapelusz Quirosa zdeformował się od wilgoci.Kobieta zdjęła zwłosów gumkę i roztrzepywała je, usiłując osuszyć.- Nic tu nie ma - powtórzył.- Tego jeszcze nie wiemy.Nie wiemy!Quiros wiedział.Cieszył się, że wziął przynajmniej latarkę.- Proszę spojrzeć - powiedziała.Skierowała się w głąb, schylając się mimowystarczająco wysokiego sklepienia.Quiros, który wcześniej wszedł do środka, żeby upewnić się, że kobieta nie natknie sięna nic dziwnego, oglądał już tę część, ale podszedł i spojrzał. Jaskinia kończyła się, tworząc rodzaj komnaty.Nieves Aguilar wskazywała ręką wkierunku sklepienia, latarka Quirosa omiotła je, wydobywając mineralne refleksy.W załomach ściany wykrzywiały się pod zupełnie nienaturalnym kątem.Deszczdocierał do środka, jakby wydobywał się z wnętrza rezonansowego pudła.- Widział pan? - pytała kobieta - Widział pan?- Tak - odpowiedział Quiros.Ich spojrzenia skrzyżowały się.Kobieta wydawała się oszołomiona, jakby naglezrozumiała, że nie ma tu nic do oglądania.Quiros podejrzewał, że to skutek wyczerpania.Latarka wydobywała z jej niebieskich oczu błyski wściekłości.- Na co pan patrzy?! - Dyszała.- Próbuję ją odnalezć! Chcę zrobić wszystko, comożliwe! Po to przyjechałam do tego miasteczka! Chcę jej pomóc! A pan jak zwykle:spokojny i bezczynny! Zawsze taki spokojny i.milczący! - Jej krzykowi nie towarzyszyłoecho.Był zdławiony, jakby tonął w przelewającym się na zewnątrz morzu.Jej płaczu prawienie było słychać.- I ukrywa pan przede mną fakty, oszukuje mnie!- Proszę się uspokoić.- Nie wiem, na co pan patrzy! Nie wiem, czego pan chce ani co ma dla panaznaczenie! I proszę przestać na mnie świecić!Nagle wytrąciła mu latarkę.Ten płacz w ciemnościach sprawił, że Quiros poczuł się bezbronny.Kobieta byłamałym, trzęsącym się, niekontrolowanym cieniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •