[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale to nie jest głębokie podniecenie, raczej modna podróbkaprawdziwego.Lubię być w związku, lubię stabilizację, mieć partnera przyboku.Nieważne, że mamy problemy, jesteśmy razem i to wystarcza.Więcejniż wystarcza.Może i Roman Falconi jest w miłości odpowiednikiemChucka Cohena, fałszywką prawdziwej sławnej marki, ale jest mój.Jadę do niego i pewnie będę się z nim kochała, chociaż to nie będzie miałotakiego znaczenia, jakie miałoby przed miesiącem, może nawet tygodniem.Wtedy budowaliśmy związek na solidnych fundamentach.Teraz pojawiły sięwątpliwości i muszę na nowo odnalezć to, co widziałam na początku.Mamtylko nadzieję, że kiedy mnie pocałuje, uczucie powróci wielką falą.Możebędziemy mogli zacząć od nowa, a mnie uda się znalezć sposób na ułożeniesobie relacji z tym mężczyzną i jego pracą.- Kiedyś razem pojedziemy na Capri - obiecuje Roman.Na szczęście ruchgęstnieje i musi patrzeć na drogę.Chcę mu wierzyć, choć jednocześnie zdajęsobie sprawę, że mówi tak, bo ma nadzieję, że dzięki temu skupię się naprzyszłości i przestanę zastanawiać się nad terazniejszością, w której naszeproblemy mają się doskonale.- Byłoby cudownie - mówię.I wcale nie kłamię.Naprawdę byłobycudownie.Nazajutrz rano budzę się w łóżku Romana, przykryta po uszy ciepłąkołdrą.Spałam smacznie, wyczerpana jazdą do Rzymu i lotem do NowegoJorku.Rozglądam się i kolo drzwi widzę swoją torbę z bucikami Bella Rosa.Wstaję i idę do kuchni.Na blacie czekają na mnie dzbanek z kawą, bajgel iliścik: Poszedłem do pracy.Jestem bardzo szczęśliwy, że wróciłaś dodomu".Nalewam kawy do filiżanki.Siadam i patrzę na oświetlony słońcem loft,ale teraz nie wydaje mi się męski i romantyczny jak przed wyjazdem doWłoch, tylko niewykończony, goły, pozbawiony niezbędnych sprzętów.Tymczasowy.Rozdział czternastySkrzyżowanie Pięćdziesiątej �smej Ulicy i Piątej AleiDzisiaj jest ostateczny termin oddania projektu na konkurs Bergdorfa.Wysiadam z metra na Columbus Circle, tuląc pudełko z Bella Rosą jaknoworodka.Spójrzmy prawdzie w oczy, jedni dają życie dzieciom, ja dajężycie butom.W plecaku mam projekt sukni Rag & Bone.Dla zabawy sfotografowałambuty, zmniejszyłam do odpowiedniej skali i nakleiłam na stopy modelki.Dołączyłam akwarelę przedstawiającą pierwszą ich wersję, fotografię ześlubu babci, która mnie zainspirowała, oraz zdjęcie, na którym stoimy zCostanzem w promieniach słońca na Capri, bo chciałam uczcić go jakorealizatora swojej wizji.Przez boczne obrotowe drzwi wchodzę do środka.Mijam dział torebek,kierując się do windy.Rozglądam się po klientkach i mam ochotę krzyknąć: Módlcie się za mnie!", ale podejrzewam, że jedyne duchowe doświadczenietych pań to medytacja zen w trakcie mikrodermabrazji twarzy.Nie wierzę,żeby zapalały świece świętemu Kryspinowi, prosząc o duchowe wskazówki.Wysiadam na ósmym piętrze, a tam w poczekalni, która w czasie mojejpierwszej wizyty była cicha i spokojna, teraz panuje tłok i gwar jak naperonie metra przy CzterdziestejDrugiej, tylko że tutaj nikt nie czeka na pociąg.Wszyscy czekają na RheddLewis.Wygląda na to, że ważne firmy obuwnicze postawiły na pierwszewrażenie.Donald Pliner zawiesił ślubne pantofle na czubku doniczkowejpalmy; posłaniec od Christiana Louboutina trzyma tacę z ciastkami, naktórych stoi but wypełniony cukierkami; dwumetrowa modelka w strojupanny młodej ma buty Prądy.Specjalista od reklamy niesie plakat - ogromnepowiększenie buta od Giuseppe'a Zanottiego z francuskim hasłemwypisanym w poprzek zdjęcia.Czółenka z lakierowanej skóry, fasoncharakterystyczny dla Alicii Flynn Cotter, wiszą w miniaturowym stoisku zhot dogami udekorowanymi jak ślubna karoca.Prawdziwy dom wariatów.Przepycham się przez tłum do recepcji.- Ja do Rhedd Lewis - mówię.- Przyniosła pani buty? - pyta dziewczyna, nie przestając stukać wklawisze.- Czy mogę rozmawiać z jej asystentką?- Wychodzi na spotkanie z Craigiem Fissem - odpowiada recepcjonistka zewzrokiem utkwionym w ekran.- A ja pracuję tu tymczasowo.Może panizostawić projekt razem z innymi.Serce mi się ściska, kiedy patrzę na stos przesyłek: pudełka, jednedostarczone osobiście, inne przez kurierów, rzucone są w kąt jak odpadki wdrodze na śmietnik.Nie mogę zostawić tu Bella Rosy, nie zrobię tego.W progu pojawia się asystentka Rhedd.Z wymuszonym uśmiechem patrzyna tłum.Przepycham się do niej.Nagle czuję się jak dziewczynka, którejnigdy nie wybierają do podchodów.Ale dotarłam za daleko, żeby terazokazywać nieśmiałość.- Pamięta mnie pani? - pytam.Nie pamięta.- Jestem Valentine Roncalli z Angelini Shoe Company.Oto mój projekt.-Wyciągam do niej pudełko.Nie ruszam się, póki machinalnie po niego niesięga.Wpycha pudełko i kopertę z dodatkami pod pachę, jakby to byławczorajsza gazeta.- Zwietnie, dziękuję - mówi, patrząc ponad moją głową na modelkę.- To ja dziękuję za możliwość.- zaczynam, ale gwar przybiera na sile,kiedy pozostali się orientują, że rozmawiam z asystentką Rhedd Lewis.Najwyrazniej na tę chwilę czekali, napierają więc bezładnie i krzykamipróbują zwrócić jej uwagę.Toruję sobie drogę do windy.Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie tę chwilę.Myślałam, że oddamprojekt samej Rhedd Lewis, która otworzy pudełko i zemdleje z zachwytu;wyobrażałam sobie zebranie jej pracowników, na którym jedna z niższych,ale utalentowanych asystentek wstaje i mówi: Musimy dać szansę temuKopciuszkowi z branży", na co Rhedd Lewis wzrusza się do łez, ostateczniewraca jej rozsądek i wybiera Angelini Shoes, a nie modnych iwyrafinowanych projektantów.Tyle scen odgrywałam w wyobrazni, a terazoczami duszy widzę nasze buty na stosie pomiędzy innymi.Wyobrażamsobie, że zaginęły.%7łe przegrywają.My przegrywamy.Szybkim krokiem wracam na stację metra.Twarz mi płonie zzakłopotania.Powiem tylko, że nikt nie mógłby czuć się mniejszy niż ja,maleńka jak karzełek przy wieżowcach środkowego Manhattanu.Zostałampotraktowana jak stary bucior! Co sobie pomyślą na widok zdjęcia babci wprzeładowanej ozdobami ślubnej sukni albo tej głupiej fotki przedstawiającejmnie i Costanza przed warsztatem? W swoim projekcie nie kładłam naciskuna doskonałe włoskie rzemiosło, wybrałam prostotę i żarliwość, a powyżejCzternastej Ulicy to oznacza fałsz.Dlaczego miałoby ich obchodzić, żekontynuuję stuletnią tradycję? To samo dotyczy hot dogów Nathana izamków błyskawicznych Durcona.Zasługuję na przegraną.Ale buty.One zasługują na szansę.Przez moment rozważam powrót doBergdorfa, przepchanie się przez tłum, pokonanie asystentki, wkroczenieprosto do biura Rhedd Lewis i wygłoszenie poruszającej mowyprzekonującej, dlaczego mały warsztat powinien wygrać.Zamiast tegowsiadam do metra i jadę do domu, do Angelini Shoe Company.*June próbuje mnie rozweselić, opowiadając długą historię o swoim wujku,który przez cale życie co tydzień kupował los na loterię, bo był przekonany,że wygra.Na łożu śmierci wysłał syna, by zrobił to za niego.Wuj umarł, ana los padła wygrana, pięć tysięcy dolców.Morał: muszę umrzeć, żeby naszebuty pojawiły się w witrynach Bergdorfa, chociaż nie wierzę, że takieintencje miała June, kiedy zaczęła opowiadać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Ale to nie jest głębokie podniecenie, raczej modna podróbkaprawdziwego.Lubię być w związku, lubię stabilizację, mieć partnera przyboku.Nieważne, że mamy problemy, jesteśmy razem i to wystarcza.Więcejniż wystarcza.Może i Roman Falconi jest w miłości odpowiednikiemChucka Cohena, fałszywką prawdziwej sławnej marki, ale jest mój.Jadę do niego i pewnie będę się z nim kochała, chociaż to nie będzie miałotakiego znaczenia, jakie miałoby przed miesiącem, może nawet tygodniem.Wtedy budowaliśmy związek na solidnych fundamentach.Teraz pojawiły sięwątpliwości i muszę na nowo odnalezć to, co widziałam na początku.Mamtylko nadzieję, że kiedy mnie pocałuje, uczucie powróci wielką falą.Możebędziemy mogli zacząć od nowa, a mnie uda się znalezć sposób na ułożeniesobie relacji z tym mężczyzną i jego pracą.- Kiedyś razem pojedziemy na Capri - obiecuje Roman.Na szczęście ruchgęstnieje i musi patrzeć na drogę.Chcę mu wierzyć, choć jednocześnie zdajęsobie sprawę, że mówi tak, bo ma nadzieję, że dzięki temu skupię się naprzyszłości i przestanę zastanawiać się nad terazniejszością, w której naszeproblemy mają się doskonale.- Byłoby cudownie - mówię.I wcale nie kłamię.Naprawdę byłobycudownie.Nazajutrz rano budzę się w łóżku Romana, przykryta po uszy ciepłąkołdrą.Spałam smacznie, wyczerpana jazdą do Rzymu i lotem do NowegoJorku.Rozglądam się i kolo drzwi widzę swoją torbę z bucikami Bella Rosa.Wstaję i idę do kuchni.Na blacie czekają na mnie dzbanek z kawą, bajgel iliścik: Poszedłem do pracy.Jestem bardzo szczęśliwy, że wróciłaś dodomu".Nalewam kawy do filiżanki.Siadam i patrzę na oświetlony słońcem loft,ale teraz nie wydaje mi się męski i romantyczny jak przed wyjazdem doWłoch, tylko niewykończony, goły, pozbawiony niezbędnych sprzętów.Tymczasowy.Rozdział czternastySkrzyżowanie Pięćdziesiątej �smej Ulicy i Piątej AleiDzisiaj jest ostateczny termin oddania projektu na konkurs Bergdorfa.Wysiadam z metra na Columbus Circle, tuląc pudełko z Bella Rosą jaknoworodka.Spójrzmy prawdzie w oczy, jedni dają życie dzieciom, ja dajężycie butom.W plecaku mam projekt sukni Rag & Bone.Dla zabawy sfotografowałambuty, zmniejszyłam do odpowiedniej skali i nakleiłam na stopy modelki.Dołączyłam akwarelę przedstawiającą pierwszą ich wersję, fotografię ześlubu babci, która mnie zainspirowała, oraz zdjęcie, na którym stoimy zCostanzem w promieniach słońca na Capri, bo chciałam uczcić go jakorealizatora swojej wizji.Przez boczne obrotowe drzwi wchodzę do środka.Mijam dział torebek,kierując się do windy.Rozglądam się po klientkach i mam ochotę krzyknąć: Módlcie się za mnie!", ale podejrzewam, że jedyne duchowe doświadczenietych pań to medytacja zen w trakcie mikrodermabrazji twarzy.Nie wierzę,żeby zapalały świece świętemu Kryspinowi, prosząc o duchowe wskazówki.Wysiadam na ósmym piętrze, a tam w poczekalni, która w czasie mojejpierwszej wizyty była cicha i spokojna, teraz panuje tłok i gwar jak naperonie metra przy CzterdziestejDrugiej, tylko że tutaj nikt nie czeka na pociąg.Wszyscy czekają na RheddLewis.Wygląda na to, że ważne firmy obuwnicze postawiły na pierwszewrażenie.Donald Pliner zawiesił ślubne pantofle na czubku doniczkowejpalmy; posłaniec od Christiana Louboutina trzyma tacę z ciastkami, naktórych stoi but wypełniony cukierkami; dwumetrowa modelka w strojupanny młodej ma buty Prądy.Specjalista od reklamy niesie plakat - ogromnepowiększenie buta od Giuseppe'a Zanottiego z francuskim hasłemwypisanym w poprzek zdjęcia.Czółenka z lakierowanej skóry, fasoncharakterystyczny dla Alicii Flynn Cotter, wiszą w miniaturowym stoisku zhot dogami udekorowanymi jak ślubna karoca.Prawdziwy dom wariatów.Przepycham się przez tłum do recepcji.- Ja do Rhedd Lewis - mówię.- Przyniosła pani buty? - pyta dziewczyna, nie przestając stukać wklawisze.- Czy mogę rozmawiać z jej asystentką?- Wychodzi na spotkanie z Craigiem Fissem - odpowiada recepcjonistka zewzrokiem utkwionym w ekran.- A ja pracuję tu tymczasowo.Może panizostawić projekt razem z innymi.Serce mi się ściska, kiedy patrzę na stos przesyłek: pudełka, jednedostarczone osobiście, inne przez kurierów, rzucone są w kąt jak odpadki wdrodze na śmietnik.Nie mogę zostawić tu Bella Rosy, nie zrobię tego.W progu pojawia się asystentka Rhedd.Z wymuszonym uśmiechem patrzyna tłum.Przepycham się do niej.Nagle czuję się jak dziewczynka, którejnigdy nie wybierają do podchodów.Ale dotarłam za daleko, żeby terazokazywać nieśmiałość.- Pamięta mnie pani? - pytam.Nie pamięta.- Jestem Valentine Roncalli z Angelini Shoe Company.Oto mój projekt.-Wyciągam do niej pudełko.Nie ruszam się, póki machinalnie po niego niesięga.Wpycha pudełko i kopertę z dodatkami pod pachę, jakby to byławczorajsza gazeta.- Zwietnie, dziękuję - mówi, patrząc ponad moją głową na modelkę.- To ja dziękuję za możliwość.- zaczynam, ale gwar przybiera na sile,kiedy pozostali się orientują, że rozmawiam z asystentką Rhedd Lewis.Najwyrazniej na tę chwilę czekali, napierają więc bezładnie i krzykamipróbują zwrócić jej uwagę.Toruję sobie drogę do windy.Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie tę chwilę.Myślałam, że oddamprojekt samej Rhedd Lewis, która otworzy pudełko i zemdleje z zachwytu;wyobrażałam sobie zebranie jej pracowników, na którym jedna z niższych,ale utalentowanych asystentek wstaje i mówi: Musimy dać szansę temuKopciuszkowi z branży", na co Rhedd Lewis wzrusza się do łez, ostateczniewraca jej rozsądek i wybiera Angelini Shoes, a nie modnych iwyrafinowanych projektantów.Tyle scen odgrywałam w wyobrazni, a terazoczami duszy widzę nasze buty na stosie pomiędzy innymi.Wyobrażamsobie, że zaginęły.%7łe przegrywają.My przegrywamy.Szybkim krokiem wracam na stację metra.Twarz mi płonie zzakłopotania.Powiem tylko, że nikt nie mógłby czuć się mniejszy niż ja,maleńka jak karzełek przy wieżowcach środkowego Manhattanu.Zostałampotraktowana jak stary bucior! Co sobie pomyślą na widok zdjęcia babci wprzeładowanej ozdobami ślubnej sukni albo tej głupiej fotki przedstawiającejmnie i Costanza przed warsztatem? W swoim projekcie nie kładłam naciskuna doskonałe włoskie rzemiosło, wybrałam prostotę i żarliwość, a powyżejCzternastej Ulicy to oznacza fałsz.Dlaczego miałoby ich obchodzić, żekontynuuję stuletnią tradycję? To samo dotyczy hot dogów Nathana izamków błyskawicznych Durcona.Zasługuję na przegraną.Ale buty.One zasługują na szansę.Przez moment rozważam powrót doBergdorfa, przepchanie się przez tłum, pokonanie asystentki, wkroczenieprosto do biura Rhedd Lewis i wygłoszenie poruszającej mowyprzekonującej, dlaczego mały warsztat powinien wygrać.Zamiast tegowsiadam do metra i jadę do domu, do Angelini Shoe Company.*June próbuje mnie rozweselić, opowiadając długą historię o swoim wujku,który przez cale życie co tydzień kupował los na loterię, bo był przekonany,że wygra.Na łożu śmierci wysłał syna, by zrobił to za niego.Wuj umarł, ana los padła wygrana, pięć tysięcy dolców.Morał: muszę umrzeć, żeby naszebuty pojawiły się w witrynach Bergdorfa, chociaż nie wierzę, że takieintencje miała June, kiedy zaczęła opowiadać [ Pobierz całość w formacie PDF ]