[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wyciągnął ręce.- Chodz tu i daj mi buziaka,ślicznotko!Co za prostak, pomyślała.Ale właśnie za wady i słabostki kochała gonajbardziej.Te ostatnie zmarnowały jej życie, jego obietnice, skrucha.Pozwoliła mu się objąć.Zapalił kolejnego papierosa; położyli się i paliligo na spółkę, spoglądając na drzewa.Pustułka gdzieś znikła, nie wie-dzieli, czy wypatrzyła mysz, czy rzuciła się w pogoń za inną ofiarą.Błękitnieba stał się jakby rozwodniony.Był wrzesień, koniec września, a nie lato: po chwili Viv zadrżała,przejęta nagłym chłodem.Reggie potarł jej ramiona i zaraz potem usie-dli, dopili resztkę ginu, a wreszcie wstali i otrzepali ubrania.Odwinąłmankiety spodni, aby wytrząsnąć z nich trawę.Poprosił ją o chustkę, poczym wytarł z ust resztki pudru i szminki.Odszedł kawałek i odwróciw-szy się plecami, opróżnił pęcherz.Gdy wrócił, przykazała mu, aby nie patrzył, i sama poszukała ustron-nego miejsca.Zakasała sukienkę, zsunęła majtki i przykucnęła.- Uważaj na pokrzywy! - rzucił w przestrzeń; nie widział, dokądposzła.Patrzyła, jak nachyla się do bocznego lusterka i przeczesujewłosy.Patrzyła, jak opłukuje kubki w strumieniu.Następnie przeniosławzrok na swoją rękę.Nitki spermy zaschły na skórze; kiedy potarłaje palcami, skruszyły się na wiórki, odpadły i znikły w ściółce.Musiał być w domu około siódmej, tymczasem dochodziło już wpółdo piątej.Ponownie weszli na mostek i postali chwilę, spoglądając nawodę.Wrócili do zrujnowanego młyna; Reggie podniósł kawałek szkła iwyrył w gipsie ich inicjały obok innych i sprośnych tekstów.RN, VP iserce przebite strzałą.Potem wyrzucił szkło i popatrzył na zegarek.- Chyba na nas już czas.Poszli do samochodu.Viv wytrzepała chodnik, a Reggie złożył go ischował do bagażnika wraz z kubkami.Pozostawili za sobą kwadratzgniecionej trawy.Viv zrobiło się przykro: poszła tam i próbowała unieśćzdzbła butem.Samochód przez cały czas stał na słońcu.Kiedy wsiadała do środka,mało nie oparzyła nogi na rozgrzanej skórze siedzenia.Reggie usiadłobok i rozłożywszy chustkę, umieścił ją pod kolanami Viv.Następnie pochylił się i pocałował ją w udo.Dotknęła jego głowy:ciemnych, natłuszczonych kędziorów, z przebłyskującymi gdzieniegdziepłatami skóry.Ponownie spojrzała na zieloną polanę.59 - Szkoda, że nie możemy tu zostać - odezwała się cicho.Opuścił głowę, aż spoczęła na kolanach Viv.- Szkoda - odpowiedział stłumionym głosem.Obrócił głowę, abyspojrzeć na dziewczynę.- Wiesz.wiesz, jak bardzo bym tego pragnął,prawda? Wiesz, że gdybym tylko mógł.tobym.Kiwnęła głową.Wszystko już zostało powiedziane.Poleżał tak przezchwilę z głową na kolanach Viv, po czym znów pocałował ją w udo iusiadł prosto.Przekręcił kluczyk w stacyjce.Ryk silnika brutalnie rozer-wał ciszę, która tak onieśmieliła ich na początku.Zawrócił i powoli wjechał na wyboistą drogę.Dotarli do szosy, bezsłowa minęli chatę w kolorze sera i dotoczyli się do trasy prowadzącej doLondynu.Ruch uliczny zgęstniał, wycieczkowicze ściągali z powrotemdo stolicy.Zewsząd dobiegał hałaśliwy warkot silników.Słońce świeciłona wprost nich, rażąc w oczy.Czasem gubili je, skręcając i wjeżdżającmiędzy drzewa, po czym ukazywało się ponownie, większe niż poprzed-nio, różowe, obrzmiałe, zawieszone nisko na niebie.Słońce, upał, a może gin sprawiły, że Viv poczuła się senna.Oparłagłowę na ramieniu Reggiego i przymknęła oczy.Potarł policzkiem o jejwłosy, pochylając się, żeby ją pocałować.Leniwie odśpiewali staroświec-kie piosenki:  Nie mogę ci dać nic prócz miłości i  %7łegnaj, kosie.Pościel łóżko, strzepnij koc,dziś przybędę pózno w noc,żegnaj, kosie, żegnaj!Kiedy dotarli na przedmieścia Londynu, Viv ziewnęła i niechętniewyprostowała się na fotelu.Wyjęła puderniczkę, upudrowała twarz ipoprawiła szminkę.Tłok na drodze stał się niemożliwy.Reggie wybrałinną trasę, przez Poplar i Shadwell, ale tam też nie było lepiej.Wreszcieutknęli w korku przy Tower Hill.Zobaczyła, jak zerknął na zegarek.- Wysiądę tutaj - powiedziała.- Jeszcze chwilę - odparł.Nie znosił ustępować drogi innym kie-rowcom.- Gdyby ten bałwan przed nami raczył.Chryste! Tacy gościejak on.Wreszcie ruszyli naprzód.Na Fleet Street stanęli w kolejnym korku,ciągnącym się aż do Strandu.Reggie chciał przemknąć bokiem, ale wbocznych ulicach tłoczyli się kierowcy, którzy wpadli na ten sam pomysł.Nerwowo bębnił palcami w kierownicę.- A niech to jasny szlag! - Ponownie łypnął na zegarek.60 Równie podenerwowana Viv siedziała jak na szpilkach, kuląc się nafotelu w obawie, że ktoś ją zobaczy.Bez przerwy wracała myślami dopolany: do młyna, strumienia, mostu i panującej tam ciszy.To nie Pic-cadilly.Reggie wysprzątał samochód, starannie wymiatając ze środkazdzbła traw i listki z żywopłotów.Przepłoszył motyla, który zadrżał iodfrunął.Odwróciła głowę i popatrzyła na podświetlone witryny, na bom-bonierki pełne sztucznych czekoladek i owoców kandyzowanych, naflakony perfum i alkohol.Butelka opatrzona etykietą  Nights of Parmakryła zapewne tę samą, podbarwioną ciecz co  Irish Malt.Samochódniemrawo pełzł do przodu.Podjechali do kina Tivoli.Na zewnątrz stałakolejka po bilety; Viv omiotła zazdrosnym spojrzeniem dziewczęta i ichadoratorów, żony z mężami.Barwne neony migotały upiornie w zapada-jącym mroku.Viv złowiła wzrokiem szereg odrębnych szczegółów: błyskkolczyka, lśniący hełm wypomadowanych włosów, okruch kryształumiędzy płytami chodnika.Naraz Reggie zahamował i nacisnął klakson.Ktoś wpadł na ulicę tużprzed maską i ruszył dalej jak gdyby nigdy nic.Reggie wyrzucił ręce dogóry w dramatycznym geście.- Zlepy jesteś czy co? Jezu Chryste! - Z miną pełną odrazy odpro-wadził wzrokiem sylwetkę ryzykanta, po czym wyraz jego twarzy uległraptownej zmianie.Zapewne dostrzegł coś w odchodzącej postaci.Wy-buchnął śmiechem.- Mój błąd - powiedział, trącając Viv łokciem.- Co tyna to? Przecież to baba.Viv odwróciła głowę i zobaczyła Kay, w marynarce i spodniach.Wy-ciągała właśnie papierosa i wystudiowanym, leniwym gestem postukałanim lekko o papierośnicę, a następnie umieściła go w ustach.- Co się, u licha, stało? - zapytał Reggie ze zdziwieniem.Viv krzyknęła.Poczuła, jakby ktoś uderzył ją jak obuchem.Uniosłaręce, aby zasłonić twarz i jeszcze bardziej skuliła się na siedzeniu.- Jedz - rozkazała.- Szybko!Wytrzeszczył na nią oczy.- Co się stało?- Proszę cię, odjedz stąd.Proszę!- Niby jak? Czyś ty oszalała?Przed nimi roiło się od samochodów.Viv wiła się jak w męczarniach.Spojrzała przez ramię w kierunku Fleet Street.- Jedz tędy, dobrze? - rzuciła rozpaczliwie.- Którędy?- Z powrotem tą samą drogą.61 - Tą samą drogą? Czy ty.? - Ale Viv chwyciła za kierownicę.- JezusMaria! - burknął, odpychając jej rękę.- No dobrze.Dobrze! - Obejrzaw-szy się do tyłu, zaczął zawracać.Kierowca za nim z furią nacisnął klak-son.Ludzie zmierzający w kierunku Ludgate Circus popatrzyli na Reg-giego jak na wariata.Spocony szarpał dzwignię zmiany biegów, przekli-nając na czym świat stoi.Wreszcie powoli wyprowadził samochód naprostą.Viv siedziała z opuszczoną głową, podniosła ją tylko raz.Kay stanęław kolejce przed kinem: podniosła zapalniczkę i płomień oświetlił nachwilę jej palce oraz twarz. Sza, Vivien.Mimo upływu czasu wspo-mnienie cięło jak brzytwa: uścisk ręki, bliskość ust. Vivien, sza [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •