[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie chcieliśmy zo-stawiać jej samej po spektaklu.To była dobra pora nato, by pogadać, dowiedzieć się, jak jej minął dzień,zbliżyć się na nowo.Jeśli akurat żadne z nas niemogło po nią jechać, wtedy wolno jej było wrócićsamej.Ale przecież mówiłam Dulcie, że tego wie-czoru się pojawię.Patrzyłam na telefon, połyskujący w ciemnościniebiesko i zielono.Zadzwoń na 911.Powiedz im, cosię stało.Nie, mogę zrobić coś lepszego.Wybrałamnumer komórki Noaha.Odezwał się szybko, wy-słuchał mnie, po czym poprosił o nazwę firmyprzewozowej.- Poczekaj, Morgan.Słyszałam, jak rozmawia z drugiego telefonu,a kiedy skończył, powiedział do mnie:- Jeszcze chwileczkę, dzwonimy do kierowcy.Nie dość, że byłam spanikowana, to jeszcze po-czułam się jak idiotka.Dlaczego nie przyszło mi dogłowy, żeby skontaktować się z tą firmą? Dlaczego.- Morgan, wszystko w porządku.Samochód od-wiózł ją do domu.Nie mogłam wykrztusić słowa.Ulga była przeog-romna.Wreszcie podziękowałam Noahowi, obieca-łam mu, że zadzwonię pózniej, a następnie wy-stukałam swój domowy numer.Tym razem, kiedy włączyła się automatycznasekretarka, wpadłam w złość.Dulcie unika mnie,w ten sposób uzewnętrznia swoje emocje związanez castingiem do serialu.- Oddzwoń do mnie.Natychmiast.196Jaskrawe neony i mrugające światła przytłumiłśnieg.Samochody posuwały się naprzód tak powoli,jakby ich kierowcy nie byli pewni, co dzieje się zaprzednią szybą.Miasto otuliła cisza.Zamiecie Man-hattan wyciszyły.Włożyłam rękawiczki i z telefonem w dłoni ruszy-łam na zachód, z nadzieją, że być może złapiętaksówkę albo autobus.Na rogu bezdomny kulił się w bramie ciemnego,zabitego deskami teatru.Prawie cały neon był przy-sypany śniegiem, ale wiatr zdmuchnął białą pie-rzynkę z jednej różowej nogi w czerwonym panto-flu.Innego wieczoru zatrzymałabym się i próbowa-ła przekonać tego człowieka, żeby udał się doschroniska, ale teraz musiałam szybko dostać się dodomu.Minęłam pięć przecznic bez żadnej wiadomościod mojej córki.Wchodząc do przedsionka zatłoczo-nej i dobrze oświetlonej japońskiej restauracji, otrze-pałam śnieg z włosów i wybrałam numer naszegodozorcy.- Dobry wieczór, pani doktor.Mam nadzieję, żewraca pani już do domu.Pogoda jest obrzydliwa.- Tak, wracam.Posłuchaj, Gus, dzwoniłam doDulcie, ale ona nie odpowiada.Dawno przyjechałado domu?- Nie widziałem jej, pani doktor.- A jak długo tam jesteś?- Mam zmianę od szóstej.- Ale kierowca twierdzi, że podrzucił ją do domu.Gus coś mówił, ale go nie zrozumiałam.Skoń-czyłam rozmowę i szybko zadzwoniłam do mojegobyłego męża.197Noah powiedział, że moja córka pojechała dodomu.Dulcie ma dwa domy.Cholera.Jak mogłam być taka głupia?- Mitch, to ja.Czy Dulcie jest u ciebie?- Tak.Nie uprzedziła cię, że dzisiaj będzieu mnie?- Nie.- Wiedziałam, że krzyczę do słuchawki.Właściciele restauracji gapili się na mnie.- Wyszłaz teatru bez słowa.Nie wyobrażasz sobie, co prze-żyłam, obdzwoniłam wszystkich, w tym policję.Cojest, do diabła? Chodzi o ten cholerny serial tele-wizyjny?- Myślę, że dobrze byłoby, gdybyś tu przyje-chała.- Najpierw powiedz mi, czy nic jej nie jest.- Nie jest chora ani ranna.Wszystko w porządku.Ale może lepiej, żebyś.- Będę najszybciej, jak to możliwe.Nie ma tak-sówek.Idę na piechotę - odparłam i się rozłączyłam.Młody mężczyzna i kobieta stali na ulicy, poprostu stali, dwie twarze uniesione do nieba, oczaro-wane i zdumione burzą śnieżną, z niedowierzaniempatrząc na opadające na nich płatki śniegu.Ja też byłam szczerze zdumiona burzą, ale tą,która rozpętała się w mojej rodzinie.198ROZDZIAA CZTERDZIESTY DRUGI- To niemożliwe - powiedział Alan Leightmando swojego dozorcy przez domofon.- Przepraszam, panie sędzio, ale widzę ich od-znaki.- Okej, Jimmy, przyślij ich na górę.Stał w holu, czekając, aż winda zatrzyma się najego piętrze.Był sędzią Sądu Najwyższego NowegoJorku.Policja traktowała go z szacunkiem.Nie powin-na nachodzić go w domu o jedenastej w nocy, i to bezzapowiedzi.Ale najwyrazniej tak się właśnie stało.Patrząc na podświetlone numery pięter, śledziłpodróż detektywów i usiłował sobie wyobrazić, cosprowadza ich o tak póznej porze.Pewnie ktoś, kogo wsadził za kratki, został wypu-szczony na wolność.Wysłucha ich, pokiwa głową,zapewni detektywów, że jest nie tylko ostrożny, aleteż dobrze strzeżony, zarówno w swoim luksusowymapartamencie na Piątej Alei, jak w biurze w centrummiasta.W Nowym Jorku po jedenastym września dbasię o bezpieczeństwo miejskich urzędników.Winda zatrzymała się i wysiedli z niej dwajmężczyzni.Ich płaszcze wciąż były pokryte śnie-giem.Alan skinął im głową, kiedy wycierali resztkibrei z butów.Rozpoznał obu mężczyzn, przywitał sięz nimi, a potem zaprosił ich do środka.Lubił obserwować reakcję osób wkraczających poraz pierwszy do jego apartamentu.Chociaż zajmowałwysokie stanowisko, to pensja jego żony umożliwiałaim mieszkanie w chmurach.Wszyscy goście byli podwrażeniem okien sięgających od podłogi do sufitu,199wychodzących na Central Park.W nocy widokz okien zaskakiwał, uwodził, pociągał.Iskrzące sięświatła tysięcy apartamentów po drugiej stronie par-ku, na West Side, wyglądały jak gwiazdy.Leightman zaprowadził detektywów do swojegogabinetu i poprosił ich, by usiedli.Jordain i Perez zajęli miejsca na kanapie, sędziausiadł na krześle naprzeciwko.Dzielił ich niski stolikz gazetami i oprawnymi w skórę książkami.- Czy któryś z panów ma ochotę na drinka? Możekawę albo cygaro?- Chętnie napiłbym się kawy - odparł Perez,zacierając ręce, by je ogrzać.Leightman skinął głową i przeniósł wzrok naJordaina.- A pan, detektywie?- Poproszę, jeśli to nie kłopot.- %7ładen kłopot.Mam tylko nadzieję, że waszawizyta nie pociągnie za sobą żadnych kłopotów.- Zaśmiał się.- To niewykluczone, panie sędzio.200ROZDZIAA CZTERDZIESTY TRZECICzekając na powrót Leightmana z kawą, Jordainrozejrzał się po pokoju i zwrócił uwagę na pięknąbibliotekę z orzecha, zajmującą dwie ściany.- Jak myślisz, ile tu jest książek? - spytał Perez,podążając wzrokiem za jego spojrzeniem.- Więcej, niż zdołasz przeczytać, mój przyja-cielu.Perez zerknął na niego z ukosa.- Okej, nie doceniam cię [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Nie chcieliśmy zo-stawiać jej samej po spektaklu.To była dobra pora nato, by pogadać, dowiedzieć się, jak jej minął dzień,zbliżyć się na nowo.Jeśli akurat żadne z nas niemogło po nią jechać, wtedy wolno jej było wrócićsamej.Ale przecież mówiłam Dulcie, że tego wie-czoru się pojawię.Patrzyłam na telefon, połyskujący w ciemnościniebiesko i zielono.Zadzwoń na 911.Powiedz im, cosię stało.Nie, mogę zrobić coś lepszego.Wybrałamnumer komórki Noaha.Odezwał się szybko, wy-słuchał mnie, po czym poprosił o nazwę firmyprzewozowej.- Poczekaj, Morgan.Słyszałam, jak rozmawia z drugiego telefonu,a kiedy skończył, powiedział do mnie:- Jeszcze chwileczkę, dzwonimy do kierowcy.Nie dość, że byłam spanikowana, to jeszcze po-czułam się jak idiotka.Dlaczego nie przyszło mi dogłowy, żeby skontaktować się z tą firmą? Dlaczego.- Morgan, wszystko w porządku.Samochód od-wiózł ją do domu.Nie mogłam wykrztusić słowa.Ulga była przeog-romna.Wreszcie podziękowałam Noahowi, obieca-łam mu, że zadzwonię pózniej, a następnie wy-stukałam swój domowy numer.Tym razem, kiedy włączyła się automatycznasekretarka, wpadłam w złość.Dulcie unika mnie,w ten sposób uzewnętrznia swoje emocje związanez castingiem do serialu.- Oddzwoń do mnie.Natychmiast.196Jaskrawe neony i mrugające światła przytłumiłśnieg.Samochody posuwały się naprzód tak powoli,jakby ich kierowcy nie byli pewni, co dzieje się zaprzednią szybą.Miasto otuliła cisza.Zamiecie Man-hattan wyciszyły.Włożyłam rękawiczki i z telefonem w dłoni ruszy-łam na zachód, z nadzieją, że być może złapiętaksówkę albo autobus.Na rogu bezdomny kulił się w bramie ciemnego,zabitego deskami teatru.Prawie cały neon był przy-sypany śniegiem, ale wiatr zdmuchnął białą pie-rzynkę z jednej różowej nogi w czerwonym panto-flu.Innego wieczoru zatrzymałabym się i próbowa-ła przekonać tego człowieka, żeby udał się doschroniska, ale teraz musiałam szybko dostać się dodomu.Minęłam pięć przecznic bez żadnej wiadomościod mojej córki.Wchodząc do przedsionka zatłoczo-nej i dobrze oświetlonej japońskiej restauracji, otrze-pałam śnieg z włosów i wybrałam numer naszegodozorcy.- Dobry wieczór, pani doktor.Mam nadzieję, żewraca pani już do domu.Pogoda jest obrzydliwa.- Tak, wracam.Posłuchaj, Gus, dzwoniłam doDulcie, ale ona nie odpowiada.Dawno przyjechałado domu?- Nie widziałem jej, pani doktor.- A jak długo tam jesteś?- Mam zmianę od szóstej.- Ale kierowca twierdzi, że podrzucił ją do domu.Gus coś mówił, ale go nie zrozumiałam.Skoń-czyłam rozmowę i szybko zadzwoniłam do mojegobyłego męża.197Noah powiedział, że moja córka pojechała dodomu.Dulcie ma dwa domy.Cholera.Jak mogłam być taka głupia?- Mitch, to ja.Czy Dulcie jest u ciebie?- Tak.Nie uprzedziła cię, że dzisiaj będzieu mnie?- Nie.- Wiedziałam, że krzyczę do słuchawki.Właściciele restauracji gapili się na mnie.- Wyszłaz teatru bez słowa.Nie wyobrażasz sobie, co prze-żyłam, obdzwoniłam wszystkich, w tym policję.Cojest, do diabła? Chodzi o ten cholerny serial tele-wizyjny?- Myślę, że dobrze byłoby, gdybyś tu przyje-chała.- Najpierw powiedz mi, czy nic jej nie jest.- Nie jest chora ani ranna.Wszystko w porządku.Ale może lepiej, żebyś.- Będę najszybciej, jak to możliwe.Nie ma tak-sówek.Idę na piechotę - odparłam i się rozłączyłam.Młody mężczyzna i kobieta stali na ulicy, poprostu stali, dwie twarze uniesione do nieba, oczaro-wane i zdumione burzą śnieżną, z niedowierzaniempatrząc na opadające na nich płatki śniegu.Ja też byłam szczerze zdumiona burzą, ale tą,która rozpętała się w mojej rodzinie.198ROZDZIAA CZTERDZIESTY DRUGI- To niemożliwe - powiedział Alan Leightmando swojego dozorcy przez domofon.- Przepraszam, panie sędzio, ale widzę ich od-znaki.- Okej, Jimmy, przyślij ich na górę.Stał w holu, czekając, aż winda zatrzyma się najego piętrze.Był sędzią Sądu Najwyższego NowegoJorku.Policja traktowała go z szacunkiem.Nie powin-na nachodzić go w domu o jedenastej w nocy, i to bezzapowiedzi.Ale najwyrazniej tak się właśnie stało.Patrząc na podświetlone numery pięter, śledziłpodróż detektywów i usiłował sobie wyobrazić, cosprowadza ich o tak póznej porze.Pewnie ktoś, kogo wsadził za kratki, został wypu-szczony na wolność.Wysłucha ich, pokiwa głową,zapewni detektywów, że jest nie tylko ostrożny, aleteż dobrze strzeżony, zarówno w swoim luksusowymapartamencie na Piątej Alei, jak w biurze w centrummiasta.W Nowym Jorku po jedenastym września dbasię o bezpieczeństwo miejskich urzędników.Winda zatrzymała się i wysiedli z niej dwajmężczyzni.Ich płaszcze wciąż były pokryte śnie-giem.Alan skinął im głową, kiedy wycierali resztkibrei z butów.Rozpoznał obu mężczyzn, przywitał sięz nimi, a potem zaprosił ich do środka.Lubił obserwować reakcję osób wkraczających poraz pierwszy do jego apartamentu.Chociaż zajmowałwysokie stanowisko, to pensja jego żony umożliwiałaim mieszkanie w chmurach.Wszyscy goście byli podwrażeniem okien sięgających od podłogi do sufitu,199wychodzących na Central Park.W nocy widokz okien zaskakiwał, uwodził, pociągał.Iskrzące sięświatła tysięcy apartamentów po drugiej stronie par-ku, na West Side, wyglądały jak gwiazdy.Leightman zaprowadził detektywów do swojegogabinetu i poprosił ich, by usiedli.Jordain i Perez zajęli miejsca na kanapie, sędziausiadł na krześle naprzeciwko.Dzielił ich niski stolikz gazetami i oprawnymi w skórę książkami.- Czy któryś z panów ma ochotę na drinka? Możekawę albo cygaro?- Chętnie napiłbym się kawy - odparł Perez,zacierając ręce, by je ogrzać.Leightman skinął głową i przeniósł wzrok naJordaina.- A pan, detektywie?- Poproszę, jeśli to nie kłopot.- %7ładen kłopot.Mam tylko nadzieję, że waszawizyta nie pociągnie za sobą żadnych kłopotów.- Zaśmiał się.- To niewykluczone, panie sędzio.200ROZDZIAA CZTERDZIESTY TRZECICzekając na powrót Leightmana z kawą, Jordainrozejrzał się po pokoju i zwrócił uwagę na pięknąbibliotekę z orzecha, zajmującą dwie ściany.- Jak myślisz, ile tu jest książek? - spytał Perez,podążając wzrokiem za jego spojrzeniem.- Więcej, niż zdołasz przeczytać, mój przyja-cielu.Perez zerknął na niego z ukosa.- Okej, nie doceniam cię [ Pobierz całość w formacie PDF ]