[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jechałem właśnie, żeby się z tobą zobaczyć na tym moście, o którym mówiłaś.Zatrzymałem się w  Evergreen na jednego i daję głowę, że taki jeden wsypał mi jakieśprochy.no wiecie, coś mi wsypał do piwa.Mówię wam, ale mnie wzięło! No i pojechałem,żeby się z tobą zobaczyć, ale już zacząłem totalnie odlatywać.Zajechałem przed  Tucker sBurgers , myślałem, żeby zwymiotować, albo chociaż napić się wody, albo pójść do ubikacji.I zasnąłem w męskiej toalecie, mówię wam! Chyba spałem przez całą noc.Zbudziłem się dziśrano, wychodzę, a wozu nie ma.Nie miałem o niczym pojęcia, dopiero potem przeczytałem wgazecie.Pewnie dalej szukają ciała w rzece.- Kaseph i jego Sieć pewnie wyznaczyli cenę za nasze głowy, to jasne - powiedziałaSusan - ale.Zdaje mi się, jakby ktoś nam pomagał.Kevin, mnie przytrafiło się coś bardzopodobnego: uciekłam z rancha Kasepha na piechotę, a udało mi się tylko dlatego, że całaobstawa ruszyła w pogoń za kimś, kto próbował uciec w wielkiej ciężarówie z meblami.Samipowiedzcie, kto przy zdrowych zmysłach porwałby się na coś takiego i to akurat wnajodpowiedniejszym momencie!- A ja dalej nie wiem, kim była ta Betsy - dodała Bernice.Susan już od jakiegoś czasumyślała nad pewną hipotezą.- Chyba powinniśmy wziąć pod uwagę Boga. - B o g a?- I aniołów - dodała.W jednej chwili przypomniała sobie szczegóły swojej ucieczki istwierdziła: - Posłuchajcie, ktoś w tamtym pokoju był.Wiem to na pewno.- Ej, a może to anioł ukradł mi wóz! - zawołał Kevin.- Wiecie, a w tej Betsy było coś takiego.- przypomniała sobie Bernice.- Po prostupłakałam.Nigdy jeszcze czegoś takiego nie przeżyłam.Susan dotknęła jej dłoni.- Wiecie co, wygląda na to, że wszyscy wciąż natrafiamy na to co ś, miejmy oczyotwarte cały czas.Samochód pędził ciemnymi szosami.Nieco okrężną drogą zmierzał do niewielkiegouzdrowiska Orting.***Marshall i Hank czuli się już jak towarzysze broni, jakby znali się od lat.- Podoba mi się twoja wiara - powiedział Marshall.- Wcale się nie dziwię, że tak imzależało, żeby cię wysadzić z tego kościoła.Zaśmiał się.- No! Pewnie czujesz się jak pod Alamo! Jedyny, który stoi jak twierdza międzyDiabłem a resztą miasta.Hank uśmiechnął się pod nosem.- Jestem kimś, naprawdę.A poza tym nie jestem sam.Tam na zewnątrz są święci,Marshall, ludzie, którzy się za nas modlą.Wcześniej czy pózniej coś pęknie.Bóg tak łatwoSzatanowi tego miasta nie odda!Marshall wymierzył palec w Hanka, a nawet potrząsnął lekko dłonią: - No widzisz?Taka wiara mi się podoba.Dobra, prosta, zrozumiała.- potrząsnął głową.- Ech! Kiedy jaostatni raz coś takiego słyszałem?Hank starał się ważyć słowa, ale w tej chwili zdał sobie sprawę, że nadszedł czas, byto powiedzieć.- Marshall, skoro już mamy chwilę szczerości, to co byś powiedział, gdybyśmyporozmawiali o tobie? Być może Bóg umieścił nas razem w tej celi jeszcze z jakiegoś innegopowodu?Marshall nie miał zamiaru się bronić.Uśmiechnął się, był gotów słuchać.- To co, będziemy rozmawiać o losie mojej nieśmiertelnej duszy? Hank odwzajemniłuśmiech.- O, właśnie. Rozmawiali o grzechu - niszczącej skłonności człowieka, by odchodzić od Boga i iśćswoją drogą, zawsze na własną zgubę.I tak wrócili do problemu rodziny Marshalla.Było jużjasne, że liczne postawy i zachowania wynikały bezpośrednio z pierwotnej ludzkiej samowolii buntu przeciw Bogu.Marshall potakiwał, przekonał się, że zobaczył swoje sprawy w zupełnie nowymświetle.- Słuchaj! Moja rodzina w takim razie w ogóle nie znała Boga.To były tylko pewnegesty.Nic dziwnego, że Sandy nie dawała sobie tego wmówić!Potem Hank opowiadał o Jezusie.Wyjaśniał Marshallowi, że ów Człowiek, któregoimię wypowiada się z byle powodu, którym nieraz nawet się pogardza, jest kimś więcej niżtylko religijnym symbolem, wyniosłą, nietykalną postacią z witraża.Jest kimś prawdziwym,żywym, bardzo konkretnym, jest Synem Bożym i może stać się Panem i Zbawcą każdego, ktoGo0 to szczerze poprosi.- Kto by przypuszczał, że kiedyś będę leżał na pryczy w takim miejscu1 słuchał takich rzeczy - odezwał się nagle Marshall.- Dotykasz moichnajboleśniejszych ran, wiesz o tym?- No a jak sądzisz? - zapytał Hank.- W czym tkwi zródło tego bólu? Marshallwestchnął głęboko i zastanawiał się przez chwilę.- Chybaw tym, że jestem świadomy twoich racji, co oznacza, że swoich już nie mam.- Ale Jezus i tak cię kocha.Wie, co ci jest, przecież za to umarł.- Aha.no tak!Rozdział 35W motelu w Orting panowała miła, spokojna, domowa atmosfera, podobnie jak wcałym miasteczku, położonym nad rzeką Judd na skraju lasów państwowych.Była to przystańdla miłośników sportu, wybudowana w przyjemnym myśliwsko-wędkarskim, podróżniczym stylu.Susan nie chciała prowokować dodatkowych problemów, ani zwracać na siebie uwagi,zapłaciła więc za dwa dodatkowe miejsca na najbliższą noc.Weszli do pokoju i zaciągnęlizasłony.Wszyscy na początku skorzystali z łazienki, a Bernice zabawiła tam nieco dłużej.Odnowa starannie zabandażowała klatkę piersiową, umyła twarz.Obejrzała siebie w lustrzebardzo delikatnie dotykając ran.Aż jęknęłała z bólu.Gorzej już na pewno być nie może.Tymczasem Susan rzuciła na łóżko swoją wielką walizę i otworzyła wieko.Kiedy Bernice wyszła z łazienki, Susan wyjęła jakiś niewielki zeszyt i wręczyła go jej.- Od tego się wszystko zaczęło - powiedziała.- Dziennik twojej siostry.Bernice niewiedziała, co powiedzieć.%7ładen diament nie miałby dla niejwiększej wartości.Patrzyła na niewielki, oprawiony na niebiesko dziennik, ostatnieogniwo łączące ją z nieżyjącą siostrą, i nie mogła uwierzyć, że to prawda.- Gdzie.jak go zdobyłaś?- Juleen Langstrat postarała się, żeby nikt go nie zobaczył.Wykradła go z pokoju Pat iprzekazała Kasephowi, któremu z kolei ja wykradłam.Wiesz, zostałam dziewczyną Kasepha,jego Służebnicą, jak to nazywał.Miałam z nim nieustanny kontakt, ufał mi.Pewnego dnia,kiedy sprzątałam jego pokój, zupełnie przypadkowo ten dziennik wpadł mi w ręce.Od razugo poznałam, bo prawie co wieczór w akademiku widziałam, jak Pat w nim pisze.Wykradłamgo, przeczytałam, otworzyły mi się oczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •