[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przeczytał: Niniejszym zaświadczam, że zdjęcie, na którym ja obejmuję za szyję doktoraPawła Szrota, zostało wykonane bez jego wiedzy, a czuła scena była zainscenizowanawyłącznie przeze mnie.Doktora Szrota nigdy nic ze mną nie łączyło.Powyższe stwierdzamwłasnoręcznym podpisem.Magdalena Zagórzycka.ROZDZIAA VILas się kończył.Stasiak zwolnił i wykonał gwałtowny obrót kierownicą w prawo.Wjechał pomiędzy krzaki i młode drzewa, nacisnął hamulec, zgasił reflektory.Odetchnąłgłęboko, wciągając w płuca chłodne, wilgotne powietrze.Noc była ciemna.Po niedawnej burzy włóczyły się jeszcze po niebie resztkistrzępiastych chmur.Z odległych mokradeł dolatywało melancholijne rechotanie żab.Znadszeroko rozciągniętych łąk powiał wiatr, strącając z liści duże, deszczowe krople.Stasiak wysiadł z wozu, rozprostował kości i zapalił papierosa.Uważnie patrzył wkierunku szosy.Parę razy rzucił szybkie spojrzenie na fosforyzującą tarczę zegarka.Wedługjego obliczeń niebieska skoda powinna była pojawić się lada chwila.Wyjął duży, ciężkipistolet, zarepetował i wsunął go z powrotem do kieszeni płaszcza.Lubił być przygotowanyna każdą ewentualność.Silniejszy podmuch wiatru rozsunął chmury i blask księżyca osrebrzył jasnąpowierzchnię szosy.Stasiak zaczynał się niecierpliwić.Miał przecież ogromne doświadczeniew polowaniu na ludzi, ale za każdym razem ogarniało go gorączkowe podniecenie, któregonie mógł się pozbyć.Pózniej, kiedy już wchodził do akcji, podniecenie to znikało bez śladu.Działał spokojnie, z rozwagą, precyzyjnie.Zgasił papierosa i usiadł za kierownicą. Powinna już być mruknął.I nagle pojawiłsię niepokój.A może w ogóle nie przyjedzie? Może w ostatniej chwili zmieniła trasę? Możeotrzymała nowe instrukcje? Raz jeszcze powtórzył sobie w myśli przebieg rozmowyutrwalonej na taśmie magnetofonowej.Nie było wątpliwości.To była właśnie ta szosa.Czas płynął wolno.Wskazówki zegara posuwały się leniwie.Wiatr ucichł i chmuryznowu zakryły księżyc.W krzakach coś zaszeleściło, tak jakby ktoś skradał się ostrożniewśród gęstwiny.Z oddali doleciało senne naszczekiwanie psa.Stasiak wyjął nowego papierosa, ale go nie zapalał.Pochylony nad kierownicąwsłuchiwał się w odgłosy leśnej nocy.I wreszcie.jest.Naprzód jakby ledwie dosłyszalnebrzęczenie komara.Potem wyrazniej, z każdą sekundą wyrazniej.Tak, już teraz wiedział napewno, że to nie złudzenie.Szum motoru zbliżał się, rósł, zakłócał spokój uśpionych drzew.Błękitna skoda minęła go z dużą szybkością.Około stu kilometrów na godzinę.Stasiak włączył motor i wyprowadził swojego mercedesa na szosę.Nie spieszył się.Wiedział,że tamta maszyna nie ucieknie.Ale w tej chwili pojawił się znowu niepokój.A jeżelizorientowała się, że ktoś jej wypuścił z baku benzynę.To byłoby już zupełnie idiotyczne.Nacisnął gaz.Mocna maszyna gwałtownie skoczyła do przodu.Niepotrzebnie się niepokoił.Nie przejechał nawet trzydziestu kilometrów, gdy nabrzegu szosy spostrzegł pod drzewem błękitną skodę.Maska była podniesiona.Młodadziewczyna bezskutecznie próbowała uruchomić motor.Zahamował i, opuściwszy szybę, spytał:- Co się stało? Może pani trzeba pomóc?Odwróciła się gwałtownie i utkwiła w nieznajomym badawcze spojrzenie.Oczy miałaciemne, roziskrzone zdenerwowaniem.- Nie wiem co się stało.Przed chwilą motor pracował zupełnie prawidłowo.- Zaraz zobaczymy.Stasiak wysiadł ze swojego wozu i zaczął z udanym zainteresowaniem oglądać motorskody.- Nie wiem.Przyznam się pani, że nic nie rozumiem.Powinno działać, a nie działa.Nocóż.nie jestem mechanikiem.- Co ja teraz zrobię?- Ma pani dwa wyjścia z tej przykrej sytuacji.Albo przenocuje pani w swoim wozie irano będzie pani próbowała sprowadzić jakąś pomoc, albo skorzysta pani z mojegozaproszenia i pojedzie pani ze mną.A propos, dokąd pani jedzie?- Do Wrocławia.- O, to się świetnie składa, bo ja także jadę do Wrocławia.No cóż [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Przeczytał: Niniejszym zaświadczam, że zdjęcie, na którym ja obejmuję za szyję doktoraPawła Szrota, zostało wykonane bez jego wiedzy, a czuła scena była zainscenizowanawyłącznie przeze mnie.Doktora Szrota nigdy nic ze mną nie łączyło.Powyższe stwierdzamwłasnoręcznym podpisem.Magdalena Zagórzycka.ROZDZIAA VILas się kończył.Stasiak zwolnił i wykonał gwałtowny obrót kierownicą w prawo.Wjechał pomiędzy krzaki i młode drzewa, nacisnął hamulec, zgasił reflektory.Odetchnąłgłęboko, wciągając w płuca chłodne, wilgotne powietrze.Noc była ciemna.Po niedawnej burzy włóczyły się jeszcze po niebie resztkistrzępiastych chmur.Z odległych mokradeł dolatywało melancholijne rechotanie żab.Znadszeroko rozciągniętych łąk powiał wiatr, strącając z liści duże, deszczowe krople.Stasiak wysiadł z wozu, rozprostował kości i zapalił papierosa.Uważnie patrzył wkierunku szosy.Parę razy rzucił szybkie spojrzenie na fosforyzującą tarczę zegarka.Wedługjego obliczeń niebieska skoda powinna była pojawić się lada chwila.Wyjął duży, ciężkipistolet, zarepetował i wsunął go z powrotem do kieszeni płaszcza.Lubił być przygotowanyna każdą ewentualność.Silniejszy podmuch wiatru rozsunął chmury i blask księżyca osrebrzył jasnąpowierzchnię szosy.Stasiak zaczynał się niecierpliwić.Miał przecież ogromne doświadczeniew polowaniu na ludzi, ale za każdym razem ogarniało go gorączkowe podniecenie, któregonie mógł się pozbyć.Pózniej, kiedy już wchodził do akcji, podniecenie to znikało bez śladu.Działał spokojnie, z rozwagą, precyzyjnie.Zgasił papierosa i usiadł za kierownicą. Powinna już być mruknął.I nagle pojawiłsię niepokój.A może w ogóle nie przyjedzie? Może w ostatniej chwili zmieniła trasę? Możeotrzymała nowe instrukcje? Raz jeszcze powtórzył sobie w myśli przebieg rozmowyutrwalonej na taśmie magnetofonowej.Nie było wątpliwości.To była właśnie ta szosa.Czas płynął wolno.Wskazówki zegara posuwały się leniwie.Wiatr ucichł i chmuryznowu zakryły księżyc.W krzakach coś zaszeleściło, tak jakby ktoś skradał się ostrożniewśród gęstwiny.Z oddali doleciało senne naszczekiwanie psa.Stasiak wyjął nowego papierosa, ale go nie zapalał.Pochylony nad kierownicąwsłuchiwał się w odgłosy leśnej nocy.I wreszcie.jest.Naprzód jakby ledwie dosłyszalnebrzęczenie komara.Potem wyrazniej, z każdą sekundą wyrazniej.Tak, już teraz wiedział napewno, że to nie złudzenie.Szum motoru zbliżał się, rósł, zakłócał spokój uśpionych drzew.Błękitna skoda minęła go z dużą szybkością.Około stu kilometrów na godzinę.Stasiak włączył motor i wyprowadził swojego mercedesa na szosę.Nie spieszył się.Wiedział,że tamta maszyna nie ucieknie.Ale w tej chwili pojawił się znowu niepokój.A jeżelizorientowała się, że ktoś jej wypuścił z baku benzynę.To byłoby już zupełnie idiotyczne.Nacisnął gaz.Mocna maszyna gwałtownie skoczyła do przodu.Niepotrzebnie się niepokoił.Nie przejechał nawet trzydziestu kilometrów, gdy nabrzegu szosy spostrzegł pod drzewem błękitną skodę.Maska była podniesiona.Młodadziewczyna bezskutecznie próbowała uruchomić motor.Zahamował i, opuściwszy szybę, spytał:- Co się stało? Może pani trzeba pomóc?Odwróciła się gwałtownie i utkwiła w nieznajomym badawcze spojrzenie.Oczy miałaciemne, roziskrzone zdenerwowaniem.- Nie wiem co się stało.Przed chwilą motor pracował zupełnie prawidłowo.- Zaraz zobaczymy.Stasiak wysiadł ze swojego wozu i zaczął z udanym zainteresowaniem oglądać motorskody.- Nie wiem.Przyznam się pani, że nic nie rozumiem.Powinno działać, a nie działa.Nocóż.nie jestem mechanikiem.- Co ja teraz zrobię?- Ma pani dwa wyjścia z tej przykrej sytuacji.Albo przenocuje pani w swoim wozie irano będzie pani próbowała sprowadzić jakąś pomoc, albo skorzysta pani z mojegozaproszenia i pojedzie pani ze mną.A propos, dokąd pani jedzie?- Do Wrocławia.- O, to się świetnie składa, bo ja także jadę do Wrocławia.No cóż [ Pobierz całość w formacie PDF ]