[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Miał przy sobie znak rozpoznawczy.Zresztą to byłoumówione.- Rozmawiał pan z nim?- Nie zamieniliśmy ani słowa.-Jak on wyglądał? - Wysoki, szczupły, w ciemnym płaszczu.- Młody? Stary? Jakie pan odniósł wrażenie?- Raczej młody.Miał szybkie, bardzo zwinne ruchy.- Dokumenty wozu były na pańskie nazwisko - zauważyłGórniak.- Mogła tego zamaskowanego człowieka zatrzymaćmilicja i co wtedy?Canetti machnął pogardliwie ręką.- To najmniejszy kłopot.Na pewno miał dokumenty naswoje nazwisko, a numery rejestracyjne zmienił błyskawicznie.Górniak przyglądał się bardzo uważnie swojemu rozmówcy.Zupełnie nie mógł się zorientować, co tu jest grane.Nie byłoczywiście skłonny wierzyć stuprocentowo we wszystko to, cousłyszał.Ale z drugiej strony.- To, co pan przed chwilą zeznał, zostało zarejestrowane nataśmie - powiedział po chwili milczenia.- Z tego moglibyśmysporządzić oficjalny protokół.Czy pan byłby skłonny podpisaćtaki protokół?- Oczywiście.- Doskonale.Zajmiemy się tym.I jeszcze chciałbym wyjaśnićpewną sprawę.Jak to było z tymi dwoma samochodami Volvow pańskim garażu.Najpierw były dwa wozy, a potem sięokazało, że jest tylko jeden.Canetti skinął głową.- Bo tak było w istocie.Ten drugi wóz, który odjechał, zostałnafaszerowany heroiną.Zapewne już od dawna kursuje terazpo ulicach Paryża albo Rzymu.- Wtedy z Gdańska jechał pan także wozem Volvo, ale to niebył ten wóz, który pan kupił na giełdzie samochodowej.-Nie.Ktoś mi go pożyczył na tę jedną noc.- Kto? Jak się nazywa?Canetti zrobił jakiś nieokreślony ruch ręką.- Nie mam pojęcia.W tej branży, w której działałem, niewymienia się nazwisk.- Czy mógłby pan coś bliższego powiedzieć na tematpańskich współpracowników, pańskich mocodawców?-Nie.- Nie chce pan czy pan nie może?-I jedno, i drugie.- W porządku.- Górniak nie nalegał.Wiedział, że to mijałobysię z celem.- Wobec tego może teraz zajmiemy sięzredagowaniem pańskich zeznań.-Jestem gotów.Górniak usiadł przy maszynie i uruchomił magnetofon.Niechciał tej roboty zlecać maszynistce.Kiedy wszystko już było gotowe, Canetti przeczytał ipodpisał.- %7ładnych zastrzeżeń? - spytał Górniak.- %7ładnych.- Może chciałby pan jeszcze coś dodać?- Nie mam nic do dodania.- Wobec tego może pan już jechać do domu.Sądzę, że wnajbliższym czasie wezwie pana prokurator.TwarzKorsykanina wyrażała niekłamane zdumienie.- Nie aresztuje mnie pan?-Jeszcze nie - uśmiechnął się Górniak.- Dlaczegóż to pan siętak śpieszy?Canetti był wyraznie zakłopotany.- Sądziłem, że po tym, co zeznałem, odeśle mnie pan dowięzienia, a przynajmniej do tymczasowego aresztu.Górniak pokręcił głową.- Nie tak łatwo dostać się do więzienia.Być może niejedenmiał ochotę posiedzieć sobie w ciepłej celi i korzystać zpaństwowego wiktu.Nie, proszę pana, do więzienia tak zarazsię nie idzie.Musimy pewne rzeczy sprawdzić, ustalić.Aprzede wszystkim musi być wyrok sądu.Korsykanin nie ukrywał swego rozczarowania.- Myślałem.Górniak spojrzał na niego uważnie.- Czy pan się czegoś boi? Jeżeli tak, to damy panu ochronę.Korsykanin energicznie potrząsnął głową.- Dziękuję, sam potrafię się bronić.- Niech się pan zastanowi - nalegał Górniak.- Jeżeli towszystko prawda, co pan tu przed chwilą zeznał, i jeżeli naraziłsię pan tym swoim wspólnikom, to może grozić panu poważneniebezpieczeństwo.- Potrafię się obronić - powtórzył Canetti.-Jak pan uważa.W każdym razie proszę być z nami w stałymkontakcie.Nasz numer telefonu pan zna.- Oczywiście.Canetti wstał, ukłonił się i wyszedł.Górniak spojrzał naMichalaka.- No i co o tym myślisz? Porucznik wzruszył ramionami.- A bo ja wiem.To wszystko robi na mnie dosyć niesamowitewrażenie.Albo facet prowadzi jakąś niesłychanieskomplikowaną grę, albo rzeczywiście jest w strachu ikoniecznie chciał, żebyś go zapudlił.Trudno zgadnąć.- Czy uważasz, że powinniśmy przydzielić mu kogoś, żeby gopilnował?- Chyba nie.Po pierwsze, nie mamy żadnej pewności, czyfacet nie łże, a po drugie, jakbyśmy tak chcieli obstawiaćwszystkich, co się tam czegoś czy kogoś boją, to niewystarczyłoby nam ludzi do tej roboty.Górniak w zamyśleniu pokiwał głową.-Tak.Dziwna historia, bardzo dziwna historia.Nigdy bym sięnie spodziewał, że Canetti złoży takie zeznanie.Cały czas robiłna mnie wrażenie człowieka bezwzględnego, zdecydowanegona wszystko.- Zmyłkowy Korsykanin - powiedział Michalak.Górniakjeszcze raz uważnie przeczytał protokół z zeznania.- Bo jeżeli to jakaś patologia.Jeżeli cała ta sprawa jestwytworem chorej wyobrazni.- Canetti ani przez chwilę nie zrobił na mnie wrażeniawariata - zaoponował porucznik.- Jeżeli jednak naraził sięczłonkom mafii, to nie chciałbym być w jego skórze.- Muszę naradzić się z naszym kierownictwem, a takżeporozmawiać z prokuratorem - zdecydował Górniak.-Uważam,że należy wziąć tego dziwnego Korsykanina pod obserwację, ajednocześnie, w miarę możności, zapewnić mu bezpieczeństwo.Upłynęło parę dni.Canetti nie odbierał telefonu ani niezareagował na wezwanie prokuratora.SierżantKozłowski, który miał za zadanie obserwować willę Canet-tich, codziennie składał identyczny raport.-I nikogo nie zauważyliście? - pytał Górniak.- Nikogo.Nikt nie wychodził ani nie wchodził, nikt nieprzyjeżdżał.Dom jak niezamieszkany.-I ani razu nie widzieliście ani Canettiego, ani jego żony?- Ani razu. Co, u diabła, mogło się z nimi stać?" - rozmyślał Górniak.Wreszcie postanowił zabrać się osobiście do wyjaśnienia tejsprawy.- Pojedziesz ze mną do Milanówka?-Jeżeli jesteś spragniony mojego towarzystwa, to pojadę -odparł Michalak.Tym razem również przyjęła ich pani Kamińska.- Mój mąż jest bardzo zajęty - wyjaśniła.- Przyjechała jakaśkomisja z Warszawy i prosił, żebym ja z panami porozmawiała.Oczywiście jeżeli to będzie konieczne, to go poproszę.- Na razie porozmawiamy sobie z panią - powiedziałGórniak.- Czy pani córka jest u państwa?Skinęła głową.- Tak.Leży chora, ma wysoką temperaturę.Lekarz niewyklucza zapalenia płuc.Przepisał jakiś antybiotyk.- A państwa zięć, pan Canetti?- O, jego to już bardzo dawno nie widzieliśmy.Posprzeczalisię i Iza przeniosła się na jakiś czas do nas.- Czy można wiedzieć, o co się posprzeczali?- Tego nie wiem.Nie chciała mi powiedzieć.Powtarzałatylko, że Carlo jest niemożliwy i że w końcu chyba się z nimrozejdzie.-I nie wie pani, co się dzieje z panem Canettim?- Nie mam pojęcia.Chyba jest w domu, na Naruszewicza.- Właśnie że tam go nie ma i nie możemy natrafić na jegoślad.- To może gdzieś wyjechał.- Właśnie.Czy mogłaby pani spytać córki, czyjej mążwybierał się w jakąś podróż?- Dobrze, spróbuję, jeżeli Iza nie śpi.Po tych antybiotykachjest jakaś taka senna, a może to gorączka.Wstała iwewnętrznymi schodami poszła na pierwsze piętro.Po chwiliwróciła.- Spytałam.Iza twierdzi, że Carlo nigdzie się nie wybierał,przynajmniej nic jej na ten temat nie mówił.On zresztą lubibyć taki tajemniczy.Nigdy nikogo nie informuje o swoichplanach.Zdarzało się, że nagle gdzieś znikał, wyjeżdżał i nawetIzie nie mówił, dokąd jedzie.To ją ogromnie denerwowało.- Wcale się nie dziwię - powiedział z przekonaniem Górniak.- Miałbym do pani taką prośbę.Pani córka zapewne ma kluczeod mieszkania na Naruszewicza.- Oczywiście.- Chcielibyśmy pożyczyć od niej te klucze.- A to w jakim celu? - zdziwiła się pani Kamińska.- Widzi pani [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.- Miał przy sobie znak rozpoznawczy.Zresztą to byłoumówione.- Rozmawiał pan z nim?- Nie zamieniliśmy ani słowa.-Jak on wyglądał? - Wysoki, szczupły, w ciemnym płaszczu.- Młody? Stary? Jakie pan odniósł wrażenie?- Raczej młody.Miał szybkie, bardzo zwinne ruchy.- Dokumenty wozu były na pańskie nazwisko - zauważyłGórniak.- Mogła tego zamaskowanego człowieka zatrzymaćmilicja i co wtedy?Canetti machnął pogardliwie ręką.- To najmniejszy kłopot.Na pewno miał dokumenty naswoje nazwisko, a numery rejestracyjne zmienił błyskawicznie.Górniak przyglądał się bardzo uważnie swojemu rozmówcy.Zupełnie nie mógł się zorientować, co tu jest grane.Nie byłoczywiście skłonny wierzyć stuprocentowo we wszystko to, cousłyszał.Ale z drugiej strony.- To, co pan przed chwilą zeznał, zostało zarejestrowane nataśmie - powiedział po chwili milczenia.- Z tego moglibyśmysporządzić oficjalny protokół.Czy pan byłby skłonny podpisaćtaki protokół?- Oczywiście.- Doskonale.Zajmiemy się tym.I jeszcze chciałbym wyjaśnićpewną sprawę.Jak to było z tymi dwoma samochodami Volvow pańskim garażu.Najpierw były dwa wozy, a potem sięokazało, że jest tylko jeden.Canetti skinął głową.- Bo tak było w istocie.Ten drugi wóz, który odjechał, zostałnafaszerowany heroiną.Zapewne już od dawna kursuje terazpo ulicach Paryża albo Rzymu.- Wtedy z Gdańska jechał pan także wozem Volvo, ale to niebył ten wóz, który pan kupił na giełdzie samochodowej.-Nie.Ktoś mi go pożyczył na tę jedną noc.- Kto? Jak się nazywa?Canetti zrobił jakiś nieokreślony ruch ręką.- Nie mam pojęcia.W tej branży, w której działałem, niewymienia się nazwisk.- Czy mógłby pan coś bliższego powiedzieć na tematpańskich współpracowników, pańskich mocodawców?-Nie.- Nie chce pan czy pan nie może?-I jedno, i drugie.- W porządku.- Górniak nie nalegał.Wiedział, że to mijałobysię z celem.- Wobec tego może teraz zajmiemy sięzredagowaniem pańskich zeznań.-Jestem gotów.Górniak usiadł przy maszynie i uruchomił magnetofon.Niechciał tej roboty zlecać maszynistce.Kiedy wszystko już było gotowe, Canetti przeczytał ipodpisał.- %7ładnych zastrzeżeń? - spytał Górniak.- %7ładnych.- Może chciałby pan jeszcze coś dodać?- Nie mam nic do dodania.- Wobec tego może pan już jechać do domu.Sądzę, że wnajbliższym czasie wezwie pana prokurator.TwarzKorsykanina wyrażała niekłamane zdumienie.- Nie aresztuje mnie pan?-Jeszcze nie - uśmiechnął się Górniak.- Dlaczegóż to pan siętak śpieszy?Canetti był wyraznie zakłopotany.- Sądziłem, że po tym, co zeznałem, odeśle mnie pan dowięzienia, a przynajmniej do tymczasowego aresztu.Górniak pokręcił głową.- Nie tak łatwo dostać się do więzienia.Być może niejedenmiał ochotę posiedzieć sobie w ciepłej celi i korzystać zpaństwowego wiktu.Nie, proszę pana, do więzienia tak zarazsię nie idzie.Musimy pewne rzeczy sprawdzić, ustalić.Aprzede wszystkim musi być wyrok sądu.Korsykanin nie ukrywał swego rozczarowania.- Myślałem.Górniak spojrzał na niego uważnie.- Czy pan się czegoś boi? Jeżeli tak, to damy panu ochronę.Korsykanin energicznie potrząsnął głową.- Dziękuję, sam potrafię się bronić.- Niech się pan zastanowi - nalegał Górniak.- Jeżeli towszystko prawda, co pan tu przed chwilą zeznał, i jeżeli naraziłsię pan tym swoim wspólnikom, to może grozić panu poważneniebezpieczeństwo.- Potrafię się obronić - powtórzył Canetti.-Jak pan uważa.W każdym razie proszę być z nami w stałymkontakcie.Nasz numer telefonu pan zna.- Oczywiście.Canetti wstał, ukłonił się i wyszedł.Górniak spojrzał naMichalaka.- No i co o tym myślisz? Porucznik wzruszył ramionami.- A bo ja wiem.To wszystko robi na mnie dosyć niesamowitewrażenie.Albo facet prowadzi jakąś niesłychanieskomplikowaną grę, albo rzeczywiście jest w strachu ikoniecznie chciał, żebyś go zapudlił.Trudno zgadnąć.- Czy uważasz, że powinniśmy przydzielić mu kogoś, żeby gopilnował?- Chyba nie.Po pierwsze, nie mamy żadnej pewności, czyfacet nie łże, a po drugie, jakbyśmy tak chcieli obstawiaćwszystkich, co się tam czegoś czy kogoś boją, to niewystarczyłoby nam ludzi do tej roboty.Górniak w zamyśleniu pokiwał głową.-Tak.Dziwna historia, bardzo dziwna historia.Nigdy bym sięnie spodziewał, że Canetti złoży takie zeznanie.Cały czas robiłna mnie wrażenie człowieka bezwzględnego, zdecydowanegona wszystko.- Zmyłkowy Korsykanin - powiedział Michalak.Górniakjeszcze raz uważnie przeczytał protokół z zeznania.- Bo jeżeli to jakaś patologia.Jeżeli cała ta sprawa jestwytworem chorej wyobrazni.- Canetti ani przez chwilę nie zrobił na mnie wrażeniawariata - zaoponował porucznik.- Jeżeli jednak naraził sięczłonkom mafii, to nie chciałbym być w jego skórze.- Muszę naradzić się z naszym kierownictwem, a takżeporozmawiać z prokuratorem - zdecydował Górniak.-Uważam,że należy wziąć tego dziwnego Korsykanina pod obserwację, ajednocześnie, w miarę możności, zapewnić mu bezpieczeństwo.Upłynęło parę dni.Canetti nie odbierał telefonu ani niezareagował na wezwanie prokuratora.SierżantKozłowski, który miał za zadanie obserwować willę Canet-tich, codziennie składał identyczny raport.-I nikogo nie zauważyliście? - pytał Górniak.- Nikogo.Nikt nie wychodził ani nie wchodził, nikt nieprzyjeżdżał.Dom jak niezamieszkany.-I ani razu nie widzieliście ani Canettiego, ani jego żony?- Ani razu. Co, u diabła, mogło się z nimi stać?" - rozmyślał Górniak.Wreszcie postanowił zabrać się osobiście do wyjaśnienia tejsprawy.- Pojedziesz ze mną do Milanówka?-Jeżeli jesteś spragniony mojego towarzystwa, to pojadę -odparł Michalak.Tym razem również przyjęła ich pani Kamińska.- Mój mąż jest bardzo zajęty - wyjaśniła.- Przyjechała jakaśkomisja z Warszawy i prosił, żebym ja z panami porozmawiała.Oczywiście jeżeli to będzie konieczne, to go poproszę.- Na razie porozmawiamy sobie z panią - powiedziałGórniak.- Czy pani córka jest u państwa?Skinęła głową.- Tak.Leży chora, ma wysoką temperaturę.Lekarz niewyklucza zapalenia płuc.Przepisał jakiś antybiotyk.- A państwa zięć, pan Canetti?- O, jego to już bardzo dawno nie widzieliśmy.Posprzeczalisię i Iza przeniosła się na jakiś czas do nas.- Czy można wiedzieć, o co się posprzeczali?- Tego nie wiem.Nie chciała mi powiedzieć.Powtarzałatylko, że Carlo jest niemożliwy i że w końcu chyba się z nimrozejdzie.-I nie wie pani, co się dzieje z panem Canettim?- Nie mam pojęcia.Chyba jest w domu, na Naruszewicza.- Właśnie że tam go nie ma i nie możemy natrafić na jegoślad.- To może gdzieś wyjechał.- Właśnie.Czy mogłaby pani spytać córki, czyjej mążwybierał się w jakąś podróż?- Dobrze, spróbuję, jeżeli Iza nie śpi.Po tych antybiotykachjest jakaś taka senna, a może to gorączka.Wstała iwewnętrznymi schodami poszła na pierwsze piętro.Po chwiliwróciła.- Spytałam.Iza twierdzi, że Carlo nigdzie się nie wybierał,przynajmniej nic jej na ten temat nie mówił.On zresztą lubibyć taki tajemniczy.Nigdy nikogo nie informuje o swoichplanach.Zdarzało się, że nagle gdzieś znikał, wyjeżdżał i nawetIzie nie mówił, dokąd jedzie.To ją ogromnie denerwowało.- Wcale się nie dziwię - powiedział z przekonaniem Górniak.- Miałbym do pani taką prośbę.Pani córka zapewne ma kluczeod mieszkania na Naruszewicza.- Oczywiście.- Chcielibyśmy pożyczyć od niej te klucze.- A to w jakim celu? - zdziwiła się pani Kamińska.- Widzi pani [ Pobierz całość w formacie PDF ]