[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wypadła z niej kartka.Kopia fotografii.Widok, który gopodekscytował.Wbicie łopaty.Roześmiane twarze.Cholera.Policja może się zorientować, że na własną rękę próbował skontaktować się z pory-waczem.Czy powinien powiedzieć o dzisiejszym telefonie?Mógł przecież to przemilczeć, prawda? Musiał tylko działać rozsądnie, myśleć strategicznie,tak jak porywacz.I did it my way!Policja nie przejmowała się jego pocztą.A może jednak? Wszystko było już pootwierane.Oprócz tej koperty.W jaki sposób dotarła na jego biurko?Udo Jost odnosił wrażenie, że porywacz miał nie tylko ciekawą historię, lecz był także inteli-gentny i wyrafinowany.Był kimś, kto wie, co robi, i komu chodziło nie tyle o pieniądze, ile o cośinnego.Rzeczy, których nie robi się dla pieniędzy, czynią wolnym.Jakiekolwiek były to cele, Jost wiedział jedno: nieznajomy zamierzał zrujnować rodzinęWinklerów.Nie finansowo, lecz pod względem emocjonalnym i społecznym.Chciał zniszczyćjej opinię.Przewlec przez bagno historii.Zobaczyć, jak nurzają się w błocie.To, że w ten sposóbzałatwi również ich firmę, było tylko kwestią czasu.Znowu odwrócił zdjęcie.Wiedział, co znajdzie.Odszukał w szufladzie lupę.Znał historię, którą chciał opowiedzieć ten człowiek.Miał prostą koncepcję, która wciąż sięsprawdzała.Udowodni, że jest właściwą osobą kontaktową.Gdy znalazł na zdjęciu to, czego szukał, poczuł nagle, że czym prędzej musi się wysikać. 16Kiedy Miriam otworzyła drzwi mieszkania, żeby sięgnąć po gazetę, zauważyła, że eskalacjawojny prasowej powiodła się.Na niebieskiej wycieraczce leżały pocięte wiadomości.Nie po pro-stu rozerwane, jak to czasem bywa, kiedy papier przemoknie od deszczu lub śniegu.Nie, ktośpotraktował gazetę nożyczkami i potem ułożył pod drzwiami.Gdy Miriam bliżej przyjrzała siędziurze, rozpoznała kształt swastyki, nagłówka można się było już tylko domyślać.Rzeznik zKrakowa.Historia dościga Winklerów, frankfurcką rodziną przedsiębiorców.Prokurator MiriamSinger oskarża: Czy Oskar Winkler był przyjacielem kata Polski?W pierwszym odruchu uznała, że nie chce mieć z tym nic wspólnego.Zaraz potem pomy-ślała, że powinna zadzwonić do Henriego Lieblera.Zmieniła jednak zdanie.Prasa żyła mitami.Ten artykuł nie brzmiał inaczej niż ballada o seryjnym zabójcy, a Hans Frank, generalny guberna-tor okupowanych ziem polskich, nie był przecież de facto nikim innym.Seryjny zabójca, któregoniemiecki sędzia skazałby co najwyżej na pięciokrotne dożywocie.Z tego wyroku przemawiałabezsilność wymiaru sprawiedliwości.To wyrok, którego nigdy nie zdoła się wymierzyć.Podob-nie jak wyroku wiecznego potępienia.Ono jednak przynajmniej brzmiało jak klątwa.Miriam miała już na sobie płaszcz, gdy jeszcze szybko włączyła telewizor.Również tu HansFrank, skazany na śmierć przez powieszenie za zbrodnie przeciw ludzkości.Nazwisko Winkler raz po raz umiejętnie wplatano w komentarz.Padło określenie speku-lanci wojenni.Prasa jednak nie wiedziała więcej niż ona.Media stawiały te same pytania idawały te same odpowiedzi, czyli żadne.Sara zadzwoniła, gdy Miriam była już w drodze do pracy.Najwyrazniej czytała porannągazetę, bo w jej głosie pobrzmiewała niecodzienna rezerwa. Od jutra oznajmiła pewnym głosem skończą się nasze troski.On przyzwyczai się do tejkobiety.Wszyscy, z którymi rozmawiałam, bez wyjątku dobrze wyrażali się o polskich opiekun-kach.Są pracowite, czyste, niewymagające.Sposób, w jaki Sara to powiedziała, zabrzmiał jak opis rasy psów.Polski pies opiekun łagodny, lubiący dzieci i posłuszny.Miriam zapragnęła, żeby istniało jakieś inne rozwiązanie.Nie miała jednak czasu, by się tym zająć.Frederika nie było już dwie noce.A oni nadal niemieli choćby najmniejszego śladu.Dotarłszy do sądu, zobaczyła, że Henri Liebler już czeka przed jej gabinetem.Gdy na parkie-cie rozległo się stukanie jej skórzanych podeszew, odwrócił się i uśmiechnął na powitanie.Wszedł za nią do biura.Owionęła ją delikatna fala ciepła.Ledwie wyczuwalna. Zadzwoniłem dziś rano do Krakowa powiedział, z ramionami podciągniętymi do góry irękoma wbitymi głęboko w kieszenie czarnej skórzanej kurtki.Miriam zdjęła płaszcz i powiesiła go na kaloryferze. Udało się panu kogoś zastać? Tak. Wręczył jej kilka stron faksu. Pożar wybuchł na godzinę przed uroczystościąotwarcia.Plastikową folię podpalono benzyną. Wskazała mu krzesło. Niech pan siada.Ktoś ucierpiał?Usiadł. Wygląda na to, że nie.Szybko przejrzała raport, który napisano w przedpotopowym stylu na maszynie.Ledwie byław stanie go odczytać. Czy ten projekt wzbudzał jakieś kontrowersje? Z raportu wynika, że centrum handlowe pierwotnie planowano w samym centrum Kazimie-rza.To dawna dzielnica żydowska. Wiem skinęła głową Miriam. Kręcono tam Listę Schindlera. Właśnie. Skąd ma pan te informacje? Przysłał mi je kolega z Krakowa. Matecki? Tak.Jego biuro znajduje się na Kazimierzu.To jego rewir. Co tam przedtem było? spytała Miriam. Co ma pani na myśli? Co znajdowało się w tym miejscu? Stał tam już kiedyś jakiś dom handlowy? Czy możedziałka była pusta? Matecki twierdzi, że musiano zburzyć całe ciągi kamienic. W byłej dzielnicy żydowskiej? I nikt nie protestował? Nie mam pojęcia. To niech pan zapyta Mateckiego. Okej.Przez chwilę obydwoje milczeli.Ta cisza nie wprawiała Miriam w zakłopotanie.Wręcz prze-ciwnie. Grono podejrzanych wciąż rośnie, zamiast się kurczyć zauważyła po kilku sekundach. Jak najbardziej!Znowu milczenie. Zajmie się pan dokumentami ubezpieczeniowymi, których Denise nie mogła znalezć w fir-mie?Skinął parokrotnie głową.Miriam nie potrafiła jednak zinterpretować wyrazu jego twarzy. Tym zadaniem powinni byli się zająć ludzie od zabezpieczania śladów! Powinna była panikazać opieczętować to biuro. Niech pan tam dziś wyśle ekipę techniczną. Dobrze, pani prokurator. I niech pan daruje sobie tę ironię.Podniósł się i stanął przy jej biurku.Sprawiał wrażenie, jakby chciał coś powiedzieć. Coś jeszcze? Spotykamy się za godzinę w prezydium.Mamy raport biegłego. Jakiego biegłego? Tego, którego pani powołała. Ja? Tak, pani.Tego Szwajcara. Jakiego Szwajcara? W sprawie opinii na temat maszyny do pisania.Podał jej kartkę, na której widniał jej podpis i o której już zapomniała.Odłożyła ją na bok,nawet się nie przyglądając. Jeszcze jeden ślad.Jeszcze jedna opinia.To do niczego nie prowadzi.Musimy w końcuznalezć kogoś, kto ma powód, żeby się mścić na Winklerach.Nie interesuje mnie, na jakiejmaszynie porywacz napisał swoją wiadomość. Hej powiedział Liebler nigdy nie jest tak, że istnieje tylko jeden ślad.Wie pani prze-cież, że niejedna droga prowadzi do Rzymu i być może też do Frederika.Rozumiem, że jest paniniecierpliwa, ale proszę mi wierzyć, znajdziemy go. Zbyt łatwo składa pan obietnice. Których z reguły dotrzymuję.Przez chwilę Miriam sądziła, że wezmie ją za rękę, ale on zamiast tego na pożegnanie stuk-nął palcem wskazującym w skroń i powiedział: Za godzinę w prezydium [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Wypadła z niej kartka.Kopia fotografii.Widok, który gopodekscytował.Wbicie łopaty.Roześmiane twarze.Cholera.Policja może się zorientować, że na własną rękę próbował skontaktować się z pory-waczem.Czy powinien powiedzieć o dzisiejszym telefonie?Mógł przecież to przemilczeć, prawda? Musiał tylko działać rozsądnie, myśleć strategicznie,tak jak porywacz.I did it my way!Policja nie przejmowała się jego pocztą.A może jednak? Wszystko było już pootwierane.Oprócz tej koperty.W jaki sposób dotarła na jego biurko?Udo Jost odnosił wrażenie, że porywacz miał nie tylko ciekawą historię, lecz był także inteli-gentny i wyrafinowany.Był kimś, kto wie, co robi, i komu chodziło nie tyle o pieniądze, ile o cośinnego.Rzeczy, których nie robi się dla pieniędzy, czynią wolnym.Jakiekolwiek były to cele, Jost wiedział jedno: nieznajomy zamierzał zrujnować rodzinęWinklerów.Nie finansowo, lecz pod względem emocjonalnym i społecznym.Chciał zniszczyćjej opinię.Przewlec przez bagno historii.Zobaczyć, jak nurzają się w błocie.To, że w ten sposóbzałatwi również ich firmę, było tylko kwestią czasu.Znowu odwrócił zdjęcie.Wiedział, co znajdzie.Odszukał w szufladzie lupę.Znał historię, którą chciał opowiedzieć ten człowiek.Miał prostą koncepcję, która wciąż sięsprawdzała.Udowodni, że jest właściwą osobą kontaktową.Gdy znalazł na zdjęciu to, czego szukał, poczuł nagle, że czym prędzej musi się wysikać. 16Kiedy Miriam otworzyła drzwi mieszkania, żeby sięgnąć po gazetę, zauważyła, że eskalacjawojny prasowej powiodła się.Na niebieskiej wycieraczce leżały pocięte wiadomości.Nie po pro-stu rozerwane, jak to czasem bywa, kiedy papier przemoknie od deszczu lub śniegu.Nie, ktośpotraktował gazetę nożyczkami i potem ułożył pod drzwiami.Gdy Miriam bliżej przyjrzała siędziurze, rozpoznała kształt swastyki, nagłówka można się było już tylko domyślać.Rzeznik zKrakowa.Historia dościga Winklerów, frankfurcką rodziną przedsiębiorców.Prokurator MiriamSinger oskarża: Czy Oskar Winkler był przyjacielem kata Polski?W pierwszym odruchu uznała, że nie chce mieć z tym nic wspólnego.Zaraz potem pomy-ślała, że powinna zadzwonić do Henriego Lieblera.Zmieniła jednak zdanie.Prasa żyła mitami.Ten artykuł nie brzmiał inaczej niż ballada o seryjnym zabójcy, a Hans Frank, generalny guberna-tor okupowanych ziem polskich, nie był przecież de facto nikim innym.Seryjny zabójca, któregoniemiecki sędzia skazałby co najwyżej na pięciokrotne dożywocie.Z tego wyroku przemawiałabezsilność wymiaru sprawiedliwości.To wyrok, którego nigdy nie zdoła się wymierzyć.Podob-nie jak wyroku wiecznego potępienia.Ono jednak przynajmniej brzmiało jak klątwa.Miriam miała już na sobie płaszcz, gdy jeszcze szybko włączyła telewizor.Również tu HansFrank, skazany na śmierć przez powieszenie za zbrodnie przeciw ludzkości.Nazwisko Winkler raz po raz umiejętnie wplatano w komentarz.Padło określenie speku-lanci wojenni.Prasa jednak nie wiedziała więcej niż ona.Media stawiały te same pytania idawały te same odpowiedzi, czyli żadne.Sara zadzwoniła, gdy Miriam była już w drodze do pracy.Najwyrazniej czytała porannągazetę, bo w jej głosie pobrzmiewała niecodzienna rezerwa. Od jutra oznajmiła pewnym głosem skończą się nasze troski.On przyzwyczai się do tejkobiety.Wszyscy, z którymi rozmawiałam, bez wyjątku dobrze wyrażali się o polskich opiekun-kach.Są pracowite, czyste, niewymagające.Sposób, w jaki Sara to powiedziała, zabrzmiał jak opis rasy psów.Polski pies opiekun łagodny, lubiący dzieci i posłuszny.Miriam zapragnęła, żeby istniało jakieś inne rozwiązanie.Nie miała jednak czasu, by się tym zająć.Frederika nie było już dwie noce.A oni nadal niemieli choćby najmniejszego śladu.Dotarłszy do sądu, zobaczyła, że Henri Liebler już czeka przed jej gabinetem.Gdy na parkie-cie rozległo się stukanie jej skórzanych podeszew, odwrócił się i uśmiechnął na powitanie.Wszedł za nią do biura.Owionęła ją delikatna fala ciepła.Ledwie wyczuwalna. Zadzwoniłem dziś rano do Krakowa powiedział, z ramionami podciągniętymi do góry irękoma wbitymi głęboko w kieszenie czarnej skórzanej kurtki.Miriam zdjęła płaszcz i powiesiła go na kaloryferze. Udało się panu kogoś zastać? Tak. Wręczył jej kilka stron faksu. Pożar wybuchł na godzinę przed uroczystościąotwarcia.Plastikową folię podpalono benzyną. Wskazała mu krzesło. Niech pan siada.Ktoś ucierpiał?Usiadł. Wygląda na to, że nie.Szybko przejrzała raport, który napisano w przedpotopowym stylu na maszynie.Ledwie byław stanie go odczytać. Czy ten projekt wzbudzał jakieś kontrowersje? Z raportu wynika, że centrum handlowe pierwotnie planowano w samym centrum Kazimie-rza.To dawna dzielnica żydowska. Wiem skinęła głową Miriam. Kręcono tam Listę Schindlera. Właśnie. Skąd ma pan te informacje? Przysłał mi je kolega z Krakowa. Matecki? Tak.Jego biuro znajduje się na Kazimierzu.To jego rewir. Co tam przedtem było? spytała Miriam. Co ma pani na myśli? Co znajdowało się w tym miejscu? Stał tam już kiedyś jakiś dom handlowy? Czy możedziałka była pusta? Matecki twierdzi, że musiano zburzyć całe ciągi kamienic. W byłej dzielnicy żydowskiej? I nikt nie protestował? Nie mam pojęcia. To niech pan zapyta Mateckiego. Okej.Przez chwilę obydwoje milczeli.Ta cisza nie wprawiała Miriam w zakłopotanie.Wręcz prze-ciwnie. Grono podejrzanych wciąż rośnie, zamiast się kurczyć zauważyła po kilku sekundach. Jak najbardziej!Znowu milczenie. Zajmie się pan dokumentami ubezpieczeniowymi, których Denise nie mogła znalezć w fir-mie?Skinął parokrotnie głową.Miriam nie potrafiła jednak zinterpretować wyrazu jego twarzy. Tym zadaniem powinni byli się zająć ludzie od zabezpieczania śladów! Powinna była panikazać opieczętować to biuro. Niech pan tam dziś wyśle ekipę techniczną. Dobrze, pani prokurator. I niech pan daruje sobie tę ironię.Podniósł się i stanął przy jej biurku.Sprawiał wrażenie, jakby chciał coś powiedzieć. Coś jeszcze? Spotykamy się za godzinę w prezydium.Mamy raport biegłego. Jakiego biegłego? Tego, którego pani powołała. Ja? Tak, pani.Tego Szwajcara. Jakiego Szwajcara? W sprawie opinii na temat maszyny do pisania.Podał jej kartkę, na której widniał jej podpis i o której już zapomniała.Odłożyła ją na bok,nawet się nie przyglądając. Jeszcze jeden ślad.Jeszcze jedna opinia.To do niczego nie prowadzi.Musimy w końcuznalezć kogoś, kto ma powód, żeby się mścić na Winklerach.Nie interesuje mnie, na jakiejmaszynie porywacz napisał swoją wiadomość. Hej powiedział Liebler nigdy nie jest tak, że istnieje tylko jeden ślad.Wie pani prze-cież, że niejedna droga prowadzi do Rzymu i być może też do Frederika.Rozumiem, że jest paniniecierpliwa, ale proszę mi wierzyć, znajdziemy go. Zbyt łatwo składa pan obietnice. Których z reguły dotrzymuję.Przez chwilę Miriam sądziła, że wezmie ją za rękę, ale on zamiast tego na pożegnanie stuk-nął palcem wskazującym w skroń i powiedział: Za godzinę w prezydium [ Pobierz całość w formacie PDF ]