[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oczywiście nic nigdy nie przyszło.Zaczęłam więc odpoczątku: komórka (nie ma takiego numeru), szpitali klinika (oficjalny komunikat), e-mail (nic) wszystkona próżno.Straciłam już wówczas nadzieję, że spotkam go naulicy albo gdzieś w dalszym sąsiedztwie.Wyprowadziłsię z domu, przynajmniej tymczasowo.To był jedynywniosek, jaki mogłam wyciągnąć, po tym jak przez parętygodni przechodziłam obok kilka razy dziennie nietylko w drodze do pracy, ale też póznym wieczorem, pozapadnięciu zmroku, kiedy wbrew zdrowemurozsądkowi nie mogłam oprzeć się pragnieniu, by pójśćpod dom z numerem jedenastym.Za każdym razem oknabyły ciemne i nic się nie zmieniało.Zasłonyw gabinecie, zaciągnięte kiedyś, żeby ukryć mojąobecność, nadal nie zostały odsłonięte.Czasamipodchodziłam do drzwi i przyciskałam dzwonek(którego dzwięk przenikał całe moje ciało jak biciedzwonu), ale nikt nie otwierał i szybko odchodziłam,bojąc się, że zauważy mnie ktoś z sąsiadów albożałobników, przychodzących o różnych porach.Bywałoich wielu, często nastolatków stojących parami albogrupkami, w których dziewczyny płakały, nie starającsię powstrzymać; było też wiele kwiatów w różnychstadiach rozkładu, karteczek z krótszymi lub dłuższymiprzesłaniami, których nie miałam siły czytać, nawetrysunków przywiązanych wstążkami do ogrodzenia.Jakimś cudem, po części dzięki nasłuchiwaniuodgłosów z sąsiedztwa, udawało mi się unikać spotkaniaz Sarą i Marcusem.Raz jednak spotkałam na ulicy NinęMeeks.Szłyśmy naprzeciwko siebie tym samymchodnikiem; zawczasu usunęłam się na bok i niepodniosłam oczu.Rzecz jasna ktoś, kto nie czułby sięwinny, zatrzymałby najlepszą przyjaciółkę Sylviei złożył jej kondolencje ale ja czułam się winna.To japowtórzyłam słowa wszystkie chwyty dozwolonew ostatniej rozmowie z ofiarą wypadku i teraz niewiedziałam już, czy było to przedrzeznianie, czymówiłam serio.Jakiś okropny zbieg okolicznościsprawił, że minęłyśmy się z Niną akurat przed domemSylvie z więdnącymi bukietami kwiatów podogrodzeniem.Nie odezwała się do mnie, ale gdyby tozrobiła, zapewne powiedziałaby: To twoja wina.Nieważne, co stwierdzi dochodzenie to ty jesteśprzyczyną śmierci.Przyczyną trzech śmierci.Ta świadomość mnieprzytłaczała, nie mogłam dojść do ładu z myśląo rozmiarach tragedii.Dwóch chłopaków, jedenosiemnastoletni, drugi jeszcze w szkole, na tyle młody,że jego matka błagała, by ojciec pozostał z nim dopełnoletniości.Synowie, spadkobiercy, radość i duma,zrenice oka tym wszystkim byli dla Arthura, a ja takmało o nich wiedziałam, bo stłumiłam swoją ciekawośćalbo w ogóle jej nie czułam.Z fotografii, którewidziałam w ich domu, zapamiętałam, że byli podobnido matki, obaj z blond włosami i niebieskimi oczami.Arthur opowiadał mi, że Alexander był bardziej śmiały,a Hugo raczej zamknięty w sobie.Obaj dobrze się uczylii zamierzali studiować na dobrych uniwersytetach.Aleco poza tym? Czy byli lubiani? Czy mieli dziewczyny?Jakie mieli zainteresowania i pasje? Czy przedwypadkiem zdawali sobie sprawę z zagrożenia, czyspali, obudzeni rano przez matkę i zagonieni do auta,żeby ruszyć w podróż, która miała zakończyć ichwakacje, ale nie życie? Ilu przyjaciół, kolegów z klasyi nauczycieli płakało po ich śmierci, po tej strasznejstracie młodego życia? Zapewne byli liczniejsi od tych,których widywałam teraz przed domem Woodhallów.W szkołach pewnie ogłoszono żałobę, a na wakacjewszystkich uczniów padł cień.Kiedy klasa Hugo zbierzesię jesienią na rozpoczęciu roku szkolnego, wszyscybędą rozmawiać tylko o jednym; uczniowie otrzymająpomoc psychologiczną i usłyszą, że nie powinni myśleć: To mogłem być ja.A co z klasą Alexandra,absolwentami, którzy poszli na uniwersytety albo robilisobie roczną przerwę, przeznaczając ją na podróże? Cóżto za gorzkie zakończenie edukacji i zła wróżba naprzyszłość.Jaka była moja wina? Co najmniej część a byćmoże wszystko wydarzyła się przez mnie.Oprócz Gwen z biura koronera jedyną osobą, któraskontaktowała się ze mną w sprawie wypadku, był TobyWoodhall, który parę tygodni po naszym spotkaniuprzesłał mi SMS-a.Pisał, że rodzina dziękuje mi zapomoc okazaną Arthurowi po wypadku i że Arthur radzisobie tak dobrze, jak to możliwe.Zawiedziona tymoficjalnym językiem i brakiem jakiegoś zakodowanegoprzesłania oddzwoniłam na jego numer.Kiedy jednakwłączyła się poczta głosowa, nie wiedziałam, copowiedzieć.Proszę mu przekazać, że go kocham i tęsknię za nim.Proszę mu przekazać, że jest całym moim życiem.%7łeżałuję słów, które wypowiedziałam do Sylvie.%7łałuję, żenie powiedziałam&Nie, lepiej było nic nie mówić.***Chociaż milczenie Arthura w tym okresie możnabyło rozumieć tylko w jeden sposób jako całkowiteodrzucenie nie przestawałam dzwonić do jego biurai w końcu udało mi się dowiedzieć czegoś nowego:powrócił do pracy w szpitalu St Barnabas.Szybkosprawdziłam, w jakie dni przyjmuje pacjentóww szpitalnej poradni; odkryłam, że moja przerwa nalunch przypada akurat w trakcie godzin przyjęć,i poszłam na oddział.Zdziwiłam się, że właściwie każdy z ulicy możewejść na oddział okulistyczny bez żadnego sprawdzania,ale zapewne kierownictwo szpitala założyło, że niktprzy zdrowych zmysłach nie chciałby tam przesiadywaćbez konkretnego powodu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Oczywiście nic nigdy nie przyszło.Zaczęłam więc odpoczątku: komórka (nie ma takiego numeru), szpitali klinika (oficjalny komunikat), e-mail (nic) wszystkona próżno.Straciłam już wówczas nadzieję, że spotkam go naulicy albo gdzieś w dalszym sąsiedztwie.Wyprowadziłsię z domu, przynajmniej tymczasowo.To był jedynywniosek, jaki mogłam wyciągnąć, po tym jak przez parętygodni przechodziłam obok kilka razy dziennie nietylko w drodze do pracy, ale też póznym wieczorem, pozapadnięciu zmroku, kiedy wbrew zdrowemurozsądkowi nie mogłam oprzeć się pragnieniu, by pójśćpod dom z numerem jedenastym.Za każdym razem oknabyły ciemne i nic się nie zmieniało.Zasłonyw gabinecie, zaciągnięte kiedyś, żeby ukryć mojąobecność, nadal nie zostały odsłonięte.Czasamipodchodziłam do drzwi i przyciskałam dzwonek(którego dzwięk przenikał całe moje ciało jak biciedzwonu), ale nikt nie otwierał i szybko odchodziłam,bojąc się, że zauważy mnie ktoś z sąsiadów albożałobników, przychodzących o różnych porach.Bywałoich wielu, często nastolatków stojących parami albogrupkami, w których dziewczyny płakały, nie starającsię powstrzymać; było też wiele kwiatów w różnychstadiach rozkładu, karteczek z krótszymi lub dłuższymiprzesłaniami, których nie miałam siły czytać, nawetrysunków przywiązanych wstążkami do ogrodzenia.Jakimś cudem, po części dzięki nasłuchiwaniuodgłosów z sąsiedztwa, udawało mi się unikać spotkaniaz Sarą i Marcusem.Raz jednak spotkałam na ulicy NinęMeeks.Szłyśmy naprzeciwko siebie tym samymchodnikiem; zawczasu usunęłam się na bok i niepodniosłam oczu.Rzecz jasna ktoś, kto nie czułby sięwinny, zatrzymałby najlepszą przyjaciółkę Sylviei złożył jej kondolencje ale ja czułam się winna.To japowtórzyłam słowa wszystkie chwyty dozwolonew ostatniej rozmowie z ofiarą wypadku i teraz niewiedziałam już, czy było to przedrzeznianie, czymówiłam serio.Jakiś okropny zbieg okolicznościsprawił, że minęłyśmy się z Niną akurat przed domemSylvie z więdnącymi bukietami kwiatów podogrodzeniem.Nie odezwała się do mnie, ale gdyby tozrobiła, zapewne powiedziałaby: To twoja wina.Nieważne, co stwierdzi dochodzenie to ty jesteśprzyczyną śmierci.Przyczyną trzech śmierci.Ta świadomość mnieprzytłaczała, nie mogłam dojść do ładu z myśląo rozmiarach tragedii.Dwóch chłopaków, jedenosiemnastoletni, drugi jeszcze w szkole, na tyle młody,że jego matka błagała, by ojciec pozostał z nim dopełnoletniości.Synowie, spadkobiercy, radość i duma,zrenice oka tym wszystkim byli dla Arthura, a ja takmało o nich wiedziałam, bo stłumiłam swoją ciekawośćalbo w ogóle jej nie czułam.Z fotografii, którewidziałam w ich domu, zapamiętałam, że byli podobnido matki, obaj z blond włosami i niebieskimi oczami.Arthur opowiadał mi, że Alexander był bardziej śmiały,a Hugo raczej zamknięty w sobie.Obaj dobrze się uczylii zamierzali studiować na dobrych uniwersytetach.Aleco poza tym? Czy byli lubiani? Czy mieli dziewczyny?Jakie mieli zainteresowania i pasje? Czy przedwypadkiem zdawali sobie sprawę z zagrożenia, czyspali, obudzeni rano przez matkę i zagonieni do auta,żeby ruszyć w podróż, która miała zakończyć ichwakacje, ale nie życie? Ilu przyjaciół, kolegów z klasyi nauczycieli płakało po ich śmierci, po tej strasznejstracie młodego życia? Zapewne byli liczniejsi od tych,których widywałam teraz przed domem Woodhallów.W szkołach pewnie ogłoszono żałobę, a na wakacjewszystkich uczniów padł cień.Kiedy klasa Hugo zbierzesię jesienią na rozpoczęciu roku szkolnego, wszyscybędą rozmawiać tylko o jednym; uczniowie otrzymająpomoc psychologiczną i usłyszą, że nie powinni myśleć: To mogłem być ja.A co z klasą Alexandra,absolwentami, którzy poszli na uniwersytety albo robilisobie roczną przerwę, przeznaczając ją na podróże? Cóżto za gorzkie zakończenie edukacji i zła wróżba naprzyszłość.Jaka była moja wina? Co najmniej część a byćmoże wszystko wydarzyła się przez mnie.Oprócz Gwen z biura koronera jedyną osobą, któraskontaktowała się ze mną w sprawie wypadku, był TobyWoodhall, który parę tygodni po naszym spotkaniuprzesłał mi SMS-a.Pisał, że rodzina dziękuje mi zapomoc okazaną Arthurowi po wypadku i że Arthur radzisobie tak dobrze, jak to możliwe.Zawiedziona tymoficjalnym językiem i brakiem jakiegoś zakodowanegoprzesłania oddzwoniłam na jego numer.Kiedy jednakwłączyła się poczta głosowa, nie wiedziałam, copowiedzieć.Proszę mu przekazać, że go kocham i tęsknię za nim.Proszę mu przekazać, że jest całym moim życiem.%7łeżałuję słów, które wypowiedziałam do Sylvie.%7łałuję, żenie powiedziałam&Nie, lepiej było nic nie mówić.***Chociaż milczenie Arthura w tym okresie możnabyło rozumieć tylko w jeden sposób jako całkowiteodrzucenie nie przestawałam dzwonić do jego biurai w końcu udało mi się dowiedzieć czegoś nowego:powrócił do pracy w szpitalu St Barnabas.Szybkosprawdziłam, w jakie dni przyjmuje pacjentóww szpitalnej poradni; odkryłam, że moja przerwa nalunch przypada akurat w trakcie godzin przyjęć,i poszłam na oddział.Zdziwiłam się, że właściwie każdy z ulicy możewejść na oddział okulistyczny bez żadnego sprawdzania,ale zapewne kierownictwo szpitala założyło, że niktprzy zdrowych zmysłach nie chciałby tam przesiadywaćbez konkretnego powodu [ Pobierz całość w formacie PDF ]