[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– IstnyLeonardo Di.– Z komiczną miną krzyżuje na piersiach ramiona.–Myślę, że co nieco uda mi się z niego uszczknąć.–Jesteś okropna – śmieję się.–Zawsze byłam, zawsze będę – uśmiecha się do mnie.Chwilę misię przygląda.– A ty? Lepiej się dzisiaj czujesz?Jenny i Sam były naprawdę fantastyczne w tym tygodniu.Pewnie to bardzo z mojej strony nieprofesjonalne, że od razu pierwszego dnia opowiedziałam im wszystko o Jacku, dziewczynom jednak wcale to nie przeszkadzało.Wręcz przeciwnie, robiły, co tylko się da, żebym nie popadała w przygnębienie.Andy nazywa nas czarownicami i za każdym razem, gdy wracamy z przerwy na papierosa, wrzeszczy jak oszalały: „Kryjcie się, chłopaki! Tylko patrzeć, jak wampoobcinająjaja!" My odpowiadamy demonicznym wrzaskiem i świetnie się bawimy, zwłaszcza od czasu, gdy Andy wpadł Sam w oko.Wyjmuję z aparatu film i patrzę na Jenny.–Wczoraj wieczorem podrzucił mi list.Wykrzywia się.–I?–Spaliłam go.Nie czytając.– Moja dziewczynka-uśmiecha się i przybija ze mną piątkę.–Wiedziałam, że nie jesteś głupia.W twoim wieku nie ma sensu łamać sobie serca, zwłaszcza że można się tak świetnie zabawić.–Nie martw się, biorę przykład z ciebie – mówię.– Jutro wychodzę.–Super-kiwa z aprobatą głową.-Tylko pamiętaj: lepsza śmierć niż kompromis.Za to ją podziwiam.Nie daje sobie wciskać żadnego kitu.Robi, na co ma ochotę, i nie ulega wpływom.Ma już chyba ze trzydzieści lat, ale nigdy nie słyszałam, żeby rozpaczała z powodu braku faceta czy wpadała w panikę przez tykający nieubłaganie biologiczny zegar.A jeśli ona się nie denerwuje, ja tym bardziej nie mam powodu.Ja też mogę być jak Jenny.Albo nawet lepsza.I to o niebo.W biurze panuje radosna, bo piątkowa atmosfera.Po raz pierwszy od powrotu z Grecji czuję, że znowu jestem sobą, i nie zostaję w tyle we wzajemnych przygaduszkach i żarcikach.O wpół do dwunastej Jules wzywa mnie do siebie.Długo omawiamy przygotowane przez mnie projekty, które wyraźnie mu się podobają.Zdradza mi swoje plany związane z Friers, z których część zbieżna jest z moimi pomysłami, co bardzo dodaje mi wiary w siebie.Moje akcje zdecydowanie rosną.–Chodźmy coś zjeść – proponuje na koniec Jules.– Umieram zgłodu.Już mam przyjąć zaproszenie, gdy dzwoni jego żona.Zaczynam zbierać swoje rzeczy.–Nie mogę – mówi Jules do telefonu.– Zabieram moją sekretarkęna lunch.Zobaczymy się później.Kocham cię.Dlaczego mnie nie może się trafić ktoś taki jak on? Dlaczego nie mogę znaleźć faceta uczciwego i przyzwoitego, który nie boi się swoich uczuć? Przecież gdzieś tacy muszą być, czego Jules jest chodzącym dowodem.Tylko gdzie?W związkach małżeńskich.Oto gdzie.Podobne myśli towarzyszą mi jeszcze, gdy zajmujemy miejsca w modnej restauracji na Soho.Zjawia się maître d'hôtel, żeby osobiście obsłużyć Julesa.–Witam pana.Co mam podać do picia? – pyta.Jules uśmiecha się do mnie.– Myślę, Tom, że szampana.– Co to za okazja? – chcę wiedzieć.– Przeżyliśmy nasz pierwszy tydzień.Kiedy zjawia się szampan, Jules rozsiada się wygodnie.–Jak leci?–Wspaniale – odpowiadam.– Jestem autentycznie zachwycona.Jules rozkłada sobie na kolanach serwetkę.–Daj spokój, Amy.Obserwowa ł em cię przez cały czas.Ze zdziwienia otwieram usta.–Wszystko jest w porządku – ciągnie.– Nie podpuszczam cię.Pracujesz wspaniale.Po prostu martwię się o ciebie, to wszystko.Nie wierzę własnym uszom.Ilekroć był w pobliżu, ze wszystkich sił starałam się wyglądać na najszczęśliwszą na świecie.–To aż tak w ida ć?–Niestety.Nigdy nie wiadomo, może uda mi się jakośpomóc, w końcu też jestem człowiekiem – mówi, do przesady podkreślając swój amerykański akcent.Potrząsam głową.Jest moim szefem, nie terapeutą.Poza tym jest facetem.Cóż on może wiedzieć?–E, nie chcę cię zanudzić – tłumaczę.–Spróbuj.Cóż, skoro i tak już wie, należy mu się przynajmniej wyjaśnienie.Biorę głęboki oddech, chwilę patrzę na niego i wreszcie opowiadam mu wszystko o Jacku, naszych wakacjach i o tym, jak się od tego czasu czuję [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.– IstnyLeonardo Di.– Z komiczną miną krzyżuje na piersiach ramiona.–Myślę, że co nieco uda mi się z niego uszczknąć.–Jesteś okropna – śmieję się.–Zawsze byłam, zawsze będę – uśmiecha się do mnie.Chwilę misię przygląda.– A ty? Lepiej się dzisiaj czujesz?Jenny i Sam były naprawdę fantastyczne w tym tygodniu.Pewnie to bardzo z mojej strony nieprofesjonalne, że od razu pierwszego dnia opowiedziałam im wszystko o Jacku, dziewczynom jednak wcale to nie przeszkadzało.Wręcz przeciwnie, robiły, co tylko się da, żebym nie popadała w przygnębienie.Andy nazywa nas czarownicami i za każdym razem, gdy wracamy z przerwy na papierosa, wrzeszczy jak oszalały: „Kryjcie się, chłopaki! Tylko patrzeć, jak wampoobcinająjaja!" My odpowiadamy demonicznym wrzaskiem i świetnie się bawimy, zwłaszcza od czasu, gdy Andy wpadł Sam w oko.Wyjmuję z aparatu film i patrzę na Jenny.–Wczoraj wieczorem podrzucił mi list.Wykrzywia się.–I?–Spaliłam go.Nie czytając.– Moja dziewczynka-uśmiecha się i przybija ze mną piątkę.–Wiedziałam, że nie jesteś głupia.W twoim wieku nie ma sensu łamać sobie serca, zwłaszcza że można się tak świetnie zabawić.–Nie martw się, biorę przykład z ciebie – mówię.– Jutro wychodzę.–Super-kiwa z aprobatą głową.-Tylko pamiętaj: lepsza śmierć niż kompromis.Za to ją podziwiam.Nie daje sobie wciskać żadnego kitu.Robi, na co ma ochotę, i nie ulega wpływom.Ma już chyba ze trzydzieści lat, ale nigdy nie słyszałam, żeby rozpaczała z powodu braku faceta czy wpadała w panikę przez tykający nieubłaganie biologiczny zegar.A jeśli ona się nie denerwuje, ja tym bardziej nie mam powodu.Ja też mogę być jak Jenny.Albo nawet lepsza.I to o niebo.W biurze panuje radosna, bo piątkowa atmosfera.Po raz pierwszy od powrotu z Grecji czuję, że znowu jestem sobą, i nie zostaję w tyle we wzajemnych przygaduszkach i żarcikach.O wpół do dwunastej Jules wzywa mnie do siebie.Długo omawiamy przygotowane przez mnie projekty, które wyraźnie mu się podobają.Zdradza mi swoje plany związane z Friers, z których część zbieżna jest z moimi pomysłami, co bardzo dodaje mi wiary w siebie.Moje akcje zdecydowanie rosną.–Chodźmy coś zjeść – proponuje na koniec Jules.– Umieram zgłodu.Już mam przyjąć zaproszenie, gdy dzwoni jego żona.Zaczynam zbierać swoje rzeczy.–Nie mogę – mówi Jules do telefonu.– Zabieram moją sekretarkęna lunch.Zobaczymy się później.Kocham cię.Dlaczego mnie nie może się trafić ktoś taki jak on? Dlaczego nie mogę znaleźć faceta uczciwego i przyzwoitego, który nie boi się swoich uczuć? Przecież gdzieś tacy muszą być, czego Jules jest chodzącym dowodem.Tylko gdzie?W związkach małżeńskich.Oto gdzie.Podobne myśli towarzyszą mi jeszcze, gdy zajmujemy miejsca w modnej restauracji na Soho.Zjawia się maître d'hôtel, żeby osobiście obsłużyć Julesa.–Witam pana.Co mam podać do picia? – pyta.Jules uśmiecha się do mnie.– Myślę, Tom, że szampana.– Co to za okazja? – chcę wiedzieć.– Przeżyliśmy nasz pierwszy tydzień.Kiedy zjawia się szampan, Jules rozsiada się wygodnie.–Jak leci?–Wspaniale – odpowiadam.– Jestem autentycznie zachwycona.Jules rozkłada sobie na kolanach serwetkę.–Daj spokój, Amy.Obserwowa ł em cię przez cały czas.Ze zdziwienia otwieram usta.–Wszystko jest w porządku – ciągnie.– Nie podpuszczam cię.Pracujesz wspaniale.Po prostu martwię się o ciebie, to wszystko.Nie wierzę własnym uszom.Ilekroć był w pobliżu, ze wszystkich sił starałam się wyglądać na najszczęśliwszą na świecie.–To aż tak w ida ć?–Niestety.Nigdy nie wiadomo, może uda mi się jakośpomóc, w końcu też jestem człowiekiem – mówi, do przesady podkreślając swój amerykański akcent.Potrząsam głową.Jest moim szefem, nie terapeutą.Poza tym jest facetem.Cóż on może wiedzieć?–E, nie chcę cię zanudzić – tłumaczę.–Spróbuj.Cóż, skoro i tak już wie, należy mu się przynajmniej wyjaśnienie.Biorę głęboki oddech, chwilę patrzę na niego i wreszcie opowiadam mu wszystko o Jacku, naszych wakacjach i o tym, jak się od tego czasu czuję [ Pobierz całość w formacie PDF ]