[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Opróczniego z orbity śledzą nas kamery satelity.Cokolwiek by się wydarzyło, nic się przed nami nieukryje.Podchodzę do pierwszego sześcianu, gotowy na widowisko, jakim uraczą nas świecącemonolity.Nie dzieje się jednak zupełnie nic.%7ładnego dziwnego dzwięku, żadnych świateł.Białyblok lśni w blasku słońca jak zaklęty.Nie ma na nim odrobiny kurzu, chociaż i tu czasamidociera wiatr, unosząc drobny pył.Podchodzę bliżej, szukając instynktownie wzrokiem jakiegośśladu pozostawionego przez rozumne istoty.Podpisu, pieczęci lub zagadkowych hieroglifów.Jednak gładki blok jest zupełnie anonimowy.- Błyszczy jak froterowany katafalk niejakiego Ryby, który był królem burdeli naMokotowie - ocenia Czapiński.Dołącza do nas Spiss z detektorem promieniowania w dłoni.Stoimy, gapiąc się na bloki i nie wiedząc, co robić dalej.- Hubert, cofnijcie się o kilka metrów.A któryś z robotów niech spróbuje wziąć próbkę zjednego sześcianu - rozlega się w komunikatorze rozkaz Kaya.Cofamy się o pięć metrów.Spiss wyciąga z bocznej szufladki plecaka miniaturowąkonsolę zdalnego kierowania.Robocik podjeżdża do bloku i wysuwa z kadłuba teleskopowykorpus wiertarki z cienką niczym igła strzykawki diamentową sondą.Przytyka ją do ścianybloku, pózniej szybkimi ruchami zatapia igłę raz po raz w ścianie.- Jakby dzgał kostkę topionego sera - szepce Czapiński.- Zostaw - rozkazuję.Robocik cofa się rakiem, chowając do wnętrza korpus wiertarki.- Zero, nic nie zostało w wiertle - zawiadamia zmartwiałym głosem Bruno.Stoimy dalej zastygli w zdumieniu.Nagle czuję klepnięcie w ramię.Przez materiałkombinezonu dociera do mnie stłumiony głos Czapińskiego:- Panie pierwszy, szlag trafił radio.Dmucham w nadajnik przyklejony do wnętrza maski.Nie słyszę jednak jego charakterystycznego szumu.Nie mamy łączności, wyciągam w górę dwapalce i stukam nimi w ucho na znak, że mamy awarię.Kamery satelity i kondora przekażą tengest Kayowi, który zrozumie, o co chodzi.- Patrz pan tam.- Ceszek znowu mnie klepie w ramię, pokazując coś palcem.Wytężam wzrok, w przerwach pomiędzy blokami pobłyskują jakieś lśniące metaliczniepunkty.Na pewno nie było ich tu wcześniej.Podchodzę o dwa kroki bliżej, widzę je terazwyrazniej.Rozstawione mniej więcej co metr, przypominają łebki czterocalowych gwozdziwystające z gruntu mniej niż na centymetr.- Znów mamy łączność - skrzeczy mi w uchu głos Czapińskiego.Wywołuję Kaya, ale okazuje się, że łączność działa tylko pomiędzy Czapińskim, Spissemi mną.Dalej fale elektromagnetyczne się nie wydostają.Zupełnie jakby ktoś uwięził je podszklanym kloszem.Od tej chwili tylko ja odpowiadam za oddział zwiadowczy.Właśniezastanawiam się, czy nie wycofać ludzi do Tukana , gdy urządzenie obcych daje nam pokazswoich możliwości.Jak zwykle bezszelestnie, z jakąś niepojętą precyzją nieznana siła usuwa cały pokład żużlupośrodku pola wyznaczonego przez cztery bloki.Wygląda to tak, jakby ściany powstałegoidealnie okrągłego otworu wypchnęły cały materiał na zewnątrz, nie powodując przy tym nawetnajmniejszego wybrzuszenia terenu poza granicą kwadratu.Wszystko dzieje się w ciągu jednego mgnienia powieką.Dopiero gdy z dna studnidobiega odgłos upadku robota, pod którym nagle zniknął grunt, nasze ciała bezwiednie wykonująpad na ziemię.Przez komunikator słyszę przyspieszone oddechy chłopaków.- Cofamy się - rozkazuję.Tego nie muszę powtarzać.Wiejemy w przyklęku, gnani lękiem, że powstała naglestudnia wywoła zaraz jakiś powietrzny wir, który zassie nas do środka otwartej czeluści.Bieg wkombinezonach z kilkunastokilogramowymi plecakami oraz maskami na ustach nie daje szans narekordowy maraton.Zwalniamy w miejscu ostatniego postoju.Klękamy za małą wydmą, dysząc ciężko.Czapiński nie wytrzymuje i bez rozkazu zrywamaskę z ust.Idziemy jego śladem, ściągając z twarzy przezroczyste lejki oraz kapturyjednoczęściowych kombinezonów.- O rany.Szybciej nie otwierała jadaczki nawet moja krostowata teściowa - sapie Polak,przypalając papierosa.- Kurde.Dobrze, że nas nie podkusiło, żeby wlezć dalej.Mielibyśmy teraz tyłki rozbite ote czarne jaja - jęczy z wrażenia Spiss, wyciągając rękę do paczki Czapińskiego.Przez szum i trzaski dociera głos Kaya:- Postarajcie się to sprawdzić.Tylko ostrożnie.- Dalej słowa stają się niezrozumiałe, a pochwili głos znowu niknie.Kładę się na piasku z lornetką w dłoniach.Przez kilka minut wpatruję się w sześcianyoraz owal ziejącej pomiędzy nimi dziury.Nie dostrzegam jednak żadnych innych sensacji.Otwórnie powiększa się i nie zmniejsza.Robi wrażenie, jakby był tam od zawsze.- Bruno, sprawdz, co z robotem, który tam wpadł - rozkazuję.Pomimo zakłóceń w łączności robocik odpowiada na nasz sygnał.- Nic mu nie jest, tylko leży na grzbiecie.Zaraz go odwrócę.Po kilku manewrach Spiss stawia go na gąsienice i ostrożnie kieruje do przodu.- Układ jezdny też sprawny - melduje.- Mam dane.Zrednica otworu sześć metrów,głębokość osiem.Od ścian do środka na dole biegną cztery jakby pochylnie.Zaraz, tam coś jest!Coś się rusza! Cholera, oślepia kamerę.- Włącz filtry - polecam.- To chyba nie jest żywe.To jakaś świecąca maszyna, wygląda jak rozkręcone wrzeciono.Co chwila zmienia pasmo emisyjne.Kurcze, schodzi do ultrafioletu.Znowu nic nie widzę.Bruno jeszcze kilka razy zmienia filtry w obiektywie kamery robota.Za każdym razemefekt jest taki sam.Po dwu, trzech sekundach kamera przestaje działać.Za którymś razem,najwyrazniej uszkodzony po upadku mechanizm przesłony zacina się.Ekran co kilkadziesiątsekund rozbłyskuje matowym obrazem, ukazując jakieś niewyraznie kształty.To wszystko, comożemy zobaczyć.- Może zjadę po tej pochylni następnym - proponuje Spiss.- Ruszaj - zgadzam się.Jednak pozostałe na powierzchni roboty pozostają nieme i głuche.%7ładen nie odbierasygnału z nadajnika.Spiss manipuluje nerwowo przy konsoli.- Pozaginali przestrzeń jak harmonię ślepego Cygana.Nie wiem, jaki jest kierunek fal -rezygnuje w końcu.Czapiński leży na plecach, wpatrzony w niebo upstrzone rzadkimi chmurkami.- Panie pierwszy, kiedy ci Marsjanie zobaczyli, jak wiejemy, pewnie klepali się ześmiechu po udach.Maszynista za gwizdek, a dziki ze strachu trach.W kieckę z trawy i choduspod lokomotywy.Ja tam pójdę na ochotnika, wezmę, co trzeba, i zejdę do tej dziury.Nie będąjakieś tasiemce robiły ze mnie pacana - postanawia, wypuszczając w górę kłąb dymu.Przez chwilę zastanawiam się nad tym, co powiedział.Doprawdy, w naszej ucieczce byłocoś upokarzającego.- Nie musisz, Ceszek.To może być bardzo niebezpieczne.Może ściągniemy pózniej Tukana i z niskiego pułapu wpuścimy tam sondę na spadochronie.- Panie pierwszy, pan widzi, co się dzieje [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Opróczniego z orbity śledzą nas kamery satelity.Cokolwiek by się wydarzyło, nic się przed nami nieukryje.Podchodzę do pierwszego sześcianu, gotowy na widowisko, jakim uraczą nas świecącemonolity.Nie dzieje się jednak zupełnie nic.%7ładnego dziwnego dzwięku, żadnych świateł.Białyblok lśni w blasku słońca jak zaklęty.Nie ma na nim odrobiny kurzu, chociaż i tu czasamidociera wiatr, unosząc drobny pył.Podchodzę bliżej, szukając instynktownie wzrokiem jakiegośśladu pozostawionego przez rozumne istoty.Podpisu, pieczęci lub zagadkowych hieroglifów.Jednak gładki blok jest zupełnie anonimowy.- Błyszczy jak froterowany katafalk niejakiego Ryby, który był królem burdeli naMokotowie - ocenia Czapiński.Dołącza do nas Spiss z detektorem promieniowania w dłoni.Stoimy, gapiąc się na bloki i nie wiedząc, co robić dalej.- Hubert, cofnijcie się o kilka metrów.A któryś z robotów niech spróbuje wziąć próbkę zjednego sześcianu - rozlega się w komunikatorze rozkaz Kaya.Cofamy się o pięć metrów.Spiss wyciąga z bocznej szufladki plecaka miniaturowąkonsolę zdalnego kierowania.Robocik podjeżdża do bloku i wysuwa z kadłuba teleskopowykorpus wiertarki z cienką niczym igła strzykawki diamentową sondą.Przytyka ją do ścianybloku, pózniej szybkimi ruchami zatapia igłę raz po raz w ścianie.- Jakby dzgał kostkę topionego sera - szepce Czapiński.- Zostaw - rozkazuję.Robocik cofa się rakiem, chowając do wnętrza korpus wiertarki.- Zero, nic nie zostało w wiertle - zawiadamia zmartwiałym głosem Bruno.Stoimy dalej zastygli w zdumieniu.Nagle czuję klepnięcie w ramię.Przez materiałkombinezonu dociera do mnie stłumiony głos Czapińskiego:- Panie pierwszy, szlag trafił radio.Dmucham w nadajnik przyklejony do wnętrza maski.Nie słyszę jednak jego charakterystycznego szumu.Nie mamy łączności, wyciągam w górę dwapalce i stukam nimi w ucho na znak, że mamy awarię.Kamery satelity i kondora przekażą tengest Kayowi, który zrozumie, o co chodzi.- Patrz pan tam.- Ceszek znowu mnie klepie w ramię, pokazując coś palcem.Wytężam wzrok, w przerwach pomiędzy blokami pobłyskują jakieś lśniące metaliczniepunkty.Na pewno nie było ich tu wcześniej.Podchodzę o dwa kroki bliżej, widzę je terazwyrazniej.Rozstawione mniej więcej co metr, przypominają łebki czterocalowych gwozdziwystające z gruntu mniej niż na centymetr.- Znów mamy łączność - skrzeczy mi w uchu głos Czapińskiego.Wywołuję Kaya, ale okazuje się, że łączność działa tylko pomiędzy Czapińskim, Spissemi mną.Dalej fale elektromagnetyczne się nie wydostają.Zupełnie jakby ktoś uwięził je podszklanym kloszem.Od tej chwili tylko ja odpowiadam za oddział zwiadowczy.Właśniezastanawiam się, czy nie wycofać ludzi do Tukana , gdy urządzenie obcych daje nam pokazswoich możliwości.Jak zwykle bezszelestnie, z jakąś niepojętą precyzją nieznana siła usuwa cały pokład żużlupośrodku pola wyznaczonego przez cztery bloki.Wygląda to tak, jakby ściany powstałegoidealnie okrągłego otworu wypchnęły cały materiał na zewnątrz, nie powodując przy tym nawetnajmniejszego wybrzuszenia terenu poza granicą kwadratu.Wszystko dzieje się w ciągu jednego mgnienia powieką.Dopiero gdy z dna studnidobiega odgłos upadku robota, pod którym nagle zniknął grunt, nasze ciała bezwiednie wykonująpad na ziemię.Przez komunikator słyszę przyspieszone oddechy chłopaków.- Cofamy się - rozkazuję.Tego nie muszę powtarzać.Wiejemy w przyklęku, gnani lękiem, że powstała naglestudnia wywoła zaraz jakiś powietrzny wir, który zassie nas do środka otwartej czeluści.Bieg wkombinezonach z kilkunastokilogramowymi plecakami oraz maskami na ustach nie daje szans narekordowy maraton.Zwalniamy w miejscu ostatniego postoju.Klękamy za małą wydmą, dysząc ciężko.Czapiński nie wytrzymuje i bez rozkazu zrywamaskę z ust.Idziemy jego śladem, ściągając z twarzy przezroczyste lejki oraz kapturyjednoczęściowych kombinezonów.- O rany.Szybciej nie otwierała jadaczki nawet moja krostowata teściowa - sapie Polak,przypalając papierosa.- Kurde.Dobrze, że nas nie podkusiło, żeby wlezć dalej.Mielibyśmy teraz tyłki rozbite ote czarne jaja - jęczy z wrażenia Spiss, wyciągając rękę do paczki Czapińskiego.Przez szum i trzaski dociera głos Kaya:- Postarajcie się to sprawdzić.Tylko ostrożnie.- Dalej słowa stają się niezrozumiałe, a pochwili głos znowu niknie.Kładę się na piasku z lornetką w dłoniach.Przez kilka minut wpatruję się w sześcianyoraz owal ziejącej pomiędzy nimi dziury.Nie dostrzegam jednak żadnych innych sensacji.Otwórnie powiększa się i nie zmniejsza.Robi wrażenie, jakby był tam od zawsze.- Bruno, sprawdz, co z robotem, który tam wpadł - rozkazuję.Pomimo zakłóceń w łączności robocik odpowiada na nasz sygnał.- Nic mu nie jest, tylko leży na grzbiecie.Zaraz go odwrócę.Po kilku manewrach Spiss stawia go na gąsienice i ostrożnie kieruje do przodu.- Układ jezdny też sprawny - melduje.- Mam dane.Zrednica otworu sześć metrów,głębokość osiem.Od ścian do środka na dole biegną cztery jakby pochylnie.Zaraz, tam coś jest!Coś się rusza! Cholera, oślepia kamerę.- Włącz filtry - polecam.- To chyba nie jest żywe.To jakaś świecąca maszyna, wygląda jak rozkręcone wrzeciono.Co chwila zmienia pasmo emisyjne.Kurcze, schodzi do ultrafioletu.Znowu nic nie widzę.Bruno jeszcze kilka razy zmienia filtry w obiektywie kamery robota.Za każdym razemefekt jest taki sam.Po dwu, trzech sekundach kamera przestaje działać.Za którymś razem,najwyrazniej uszkodzony po upadku mechanizm przesłony zacina się.Ekran co kilkadziesiątsekund rozbłyskuje matowym obrazem, ukazując jakieś niewyraznie kształty.To wszystko, comożemy zobaczyć.- Może zjadę po tej pochylni następnym - proponuje Spiss.- Ruszaj - zgadzam się.Jednak pozostałe na powierzchni roboty pozostają nieme i głuche.%7ładen nie odbierasygnału z nadajnika.Spiss manipuluje nerwowo przy konsoli.- Pozaginali przestrzeń jak harmonię ślepego Cygana.Nie wiem, jaki jest kierunek fal -rezygnuje w końcu.Czapiński leży na plecach, wpatrzony w niebo upstrzone rzadkimi chmurkami.- Panie pierwszy, kiedy ci Marsjanie zobaczyli, jak wiejemy, pewnie klepali się ześmiechu po udach.Maszynista za gwizdek, a dziki ze strachu trach.W kieckę z trawy i choduspod lokomotywy.Ja tam pójdę na ochotnika, wezmę, co trzeba, i zejdę do tej dziury.Nie będąjakieś tasiemce robiły ze mnie pacana - postanawia, wypuszczając w górę kłąb dymu.Przez chwilę zastanawiam się nad tym, co powiedział.Doprawdy, w naszej ucieczce byłocoś upokarzającego.- Nie musisz, Ceszek.To może być bardzo niebezpieczne.Może ściągniemy pózniej Tukana i z niskiego pułapu wpuścimy tam sondę na spadochronie.- Panie pierwszy, pan widzi, co się dzieje [ Pobierz całość w formacie PDF ]