[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wlodówce jest mięso.Znajdz je.Posadził ją na krześle, a sam podszedł do lodówki.- O tym mówisz? - spytał, wyjmując paczkę steków.- Tak.Położywszy mięso na stole, zerknął na Boba, który wciąż leżałbez ruchu na podłodze.Nagle wpadł na pewien pomysł.Z szufladywydobył duży nóż, którym obciął sznur od tostera i od elektrycznegootwieracza do konserw.Następnie wsunął nóż za pasek u spodni iklęknął obok nieprzytomnego bandziora.Przekręciwszy go na brzuch,związał mu ręce na plecach oraz nogi w kostkach.Po chwili wahaniazaczął przeszukiwać mu kieszenie; z jednej wyciągnął kluczyki.- Twoje? - zwrócił się do Maisy.- Tak, od samochodu.Innych nie ma? Sprawdził pozostałekieszenie.- Nie.Kluczyki od pikapa albo są w stacyjce, albo je drań gdzieśukrył.Dzwignął się z podłogi i, tak jak wcześniej, wziął Maisy na ręce.Ona chwyciła mięso.- Idz wolno, Zach.Bestia.Zanim skończyła mówić, pies wyskoczył spod ganku i szczerząckły, ruszył im naprzeciw.Zach zastygł bez ruchu.- Rufus, pieseczku.Cześć, malutki - rzekła Maisy.- Mam coś dlaciebie.No chodz tutaj, dam ci coś dobrego.164AnulaouslaandcsPies przestał warczeć; przystanął, zastrzygł uszami i przekręcił wbok łeb, jakby próbował zrozumieć mowę ludzką.- Zobacz, Rufus, co ci przyniosłam.- Odwinęła folię, wyjęłakawałek mięsa i pomachała nim przed sobą.- Widzisz? I co, ślinka cileci?Pies zbliżał się wolno, merdając ogonem.Kiedy dzieliło go odnich z półtora metra, Maisy rzuciła-ochłap.Psisko złapało go wpowietrzu.- Samochód - szepnęła do Zacha.- Musimy się dostać dosamochodu.Zach ruszył posłusznie.Rufus za nim, tyle że już nie warczał.Pochwili Zach postawił Maisy na ziemi.- Dobrze się czujesz?Zamknęła oczy; wcale się dobrze nie czuła.Nie potrafiła ustać owłasnych siłach.%7łeby nie upaść, musiała się oprzeć o karoserię.- Nic mi nie będzie - odparła.- Sprawdz samochód, a ja zajmęuwagę potwora.Skinąwszy głową, Zach otworzył drzwi od strony kierowcy,pociągnął za dzwigienkę, po czym zajrzał pod maskę.Następniepołożył się na ziemi i sprawdził podwozie.- Na moje oko, pani doktor, pełno tu jakichś podejrzanych kabli.- Co? - Maisy zastygła z kawałkiem mięsa w palcach.- Wygląda na to, że twój przyjaciel Bob nie zamierzał pozwolićci stąd odjechać.Zwiadomość tego, że mogła zginąć, przejęła ją grozą.165Anulaouslaandcs- Boże.- Tu obok stoi jego pikap.Pies skoczył, wyrywając kobiecie mięso z palców i o mało przyokazji nie odgryzając ręki.Zach tymczasem zajrzał do pikapa.- W stacyjce nie ma kluczyków.A na kierownicy tkwi wajcha.Wyobrażasz sobie? Wajcha przeciw złodziejom.- Poczekaj, nie zamykaj drzwi.Kawałek mięsa poszybował łukiem i wylądował na przednimsiedzeniu.Ułamek sekundy pózniej w ślad za mięsem rzucił się Rufus.Zach zatrzasnął drzwi, wydobył zza paska nóż i przedziurawiłwszystkie cztery opony, po czym wetknął nóż z powrotem na miejsce,podszedł do Maisy i ponownie zgarnął ją w ramiona.- Mogę sama iść - zaprotestowała.- Masz rozciętą głowę, zrenice wielkie jak ćwierć-dolarówki izataczasz się.Którędy do stodoły?Wskazała za siebie.166AnulaouslaandcsROZDZIAA JEDENASTYNigdy w życiu nikogo nie pobił do nieprzytomności, a tymbardziej nikomu nie wbił noża w brzuch.Był zdumiony, a zarazemprzerażony tym, do czego może doprowadzić człowieka wściekłość ibezsilność.Niewiele przecież brakowało, aby zatłukł drania na śmierć.Pewnie gdyby nie cicha prośba w głosie Maisy, aby się opamiętał, takby się to skończyło.Nagle zdjął go strach.A może Bob nie żyje? Może cios zadanynożem okazał się śmiertelny? Na samą myśl zrobiło się Zachowisłabo.Ale nie, to niemożliwe.Na pewno żyje.Dotychczas nie zdarzyło się, aby do tego stopnia stracił nad sobąkontrolę.Lecz kiedy zobaczył, jak bandyta atakuje Maisy - najpierwpróbując ją zgwałcić, potem waląc ją pięścią w twarz - obudził się wnim jakiś pierwotny instynkt.Nawet nie podejrzewał, że coś takiego wnim drzemie.Była ranna, nie tak sprawna jak przedtem.Teraz muszą polegaćna nim, na jego sile, inteligencji, sprycie.Miał nadzieję, że jej niezawiedzie, że zdoła ich oboje uratować.Postawił Maisy przy ścianie, by mogła się o nią oprzeć, isłuchając jej poleceń wypowiadanych słabym, zbolałym głosemotworzył tylne drzwi stodoły prowadzące na pastwisko.Następnie , zszuflą pełną owsa, wyszedł na dwór.Gdy tylko konie poczułyznajomy zapach, natychmiast ruszyły z powrotem do stodoły.Zachzasunął drzwi i spojrzał pytająco na Maisy, która siedziała na belisiana.167Anulaouslaandcs- Są tu gdzieś siodła, uprzęże?- Nie ma.- No dobra, zaraz coś wykombinuję.- Podniósł z ziemi zwójsznura.- Wezmy Grzywacza i Siwka - rzekła Maisy, przyciskając dorany na głowie coś, co kiedyś było rękawem bluzki.- Gwiazda ladadzień się ozrebi, a Biała jest za stara.Zmarszczył czoło, jakby nic nie rozumiał.- Kasztanowaty i siwy, Zach.Na nich pojedziemy.Przeniósłwzrok na zwierzęta.No tak, Grzywacz i Siwek.Nic dziwnego, że takich ochrzciła.Grzywacz miał krótką, sterczącą między uszamigrzywkę, a Siwek po prostu był siwy.Zach uciął kilka kawałkówsznura i przywiązał je do uzd.No dobrze, wodze są, pomyślał;kiepskie bo kiepskie, ale są.Pozostałe dwa konie, starą białą klacz izrebną kasztanowatą wypuścił z powrotem na pastwisko, natomiastSiwka i Grzywacza wyprowadził przednimi drzwiami.- No, pani doktor, w drogę.Wziął Maisy na ręce i posadził ją na grzbiecie większego Siwka.Jeden koniec długiego sznura przywiązał Grzywaczowi do uzdy, drugiowinął sobie wokół nadgarstka, po czym usiadł za Maisy.Oparła się o niego, a on lekko dzgnął piętami Siwka w bok,sterując go we właściwym - miał nadzieję - kierunku.Grzywaczruszył posłusznie za nimi.- Unikajmy dróg, Zach.Jedzmy polami.Jeszcze lepiej byłobylasem.Tak żeby nas nie mogli dojrzeć z odległości.168AnulaouslaandcsSkinął głową, przytrzymując Maisy jedną ręką, aby przypadkiemnie spadła z konia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.- Wlodówce jest mięso.Znajdz je.Posadził ją na krześle, a sam podszedł do lodówki.- O tym mówisz? - spytał, wyjmując paczkę steków.- Tak.Położywszy mięso na stole, zerknął na Boba, który wciąż leżałbez ruchu na podłodze.Nagle wpadł na pewien pomysł.Z szufladywydobył duży nóż, którym obciął sznur od tostera i od elektrycznegootwieracza do konserw.Następnie wsunął nóż za pasek u spodni iklęknął obok nieprzytomnego bandziora.Przekręciwszy go na brzuch,związał mu ręce na plecach oraz nogi w kostkach.Po chwili wahaniazaczął przeszukiwać mu kieszenie; z jednej wyciągnął kluczyki.- Twoje? - zwrócił się do Maisy.- Tak, od samochodu.Innych nie ma? Sprawdził pozostałekieszenie.- Nie.Kluczyki od pikapa albo są w stacyjce, albo je drań gdzieśukrył.Dzwignął się z podłogi i, tak jak wcześniej, wziął Maisy na ręce.Ona chwyciła mięso.- Idz wolno, Zach.Bestia.Zanim skończyła mówić, pies wyskoczył spod ganku i szczerząckły, ruszył im naprzeciw.Zach zastygł bez ruchu.- Rufus, pieseczku.Cześć, malutki - rzekła Maisy.- Mam coś dlaciebie.No chodz tutaj, dam ci coś dobrego.164AnulaouslaandcsPies przestał warczeć; przystanął, zastrzygł uszami i przekręcił wbok łeb, jakby próbował zrozumieć mowę ludzką.- Zobacz, Rufus, co ci przyniosłam.- Odwinęła folię, wyjęłakawałek mięsa i pomachała nim przed sobą.- Widzisz? I co, ślinka cileci?Pies zbliżał się wolno, merdając ogonem.Kiedy dzieliło go odnich z półtora metra, Maisy rzuciła-ochłap.Psisko złapało go wpowietrzu.- Samochód - szepnęła do Zacha.- Musimy się dostać dosamochodu.Zach ruszył posłusznie.Rufus za nim, tyle że już nie warczał.Pochwili Zach postawił Maisy na ziemi.- Dobrze się czujesz?Zamknęła oczy; wcale się dobrze nie czuła.Nie potrafiła ustać owłasnych siłach.%7łeby nie upaść, musiała się oprzeć o karoserię.- Nic mi nie będzie - odparła.- Sprawdz samochód, a ja zajmęuwagę potwora.Skinąwszy głową, Zach otworzył drzwi od strony kierowcy,pociągnął za dzwigienkę, po czym zajrzał pod maskę.Następniepołożył się na ziemi i sprawdził podwozie.- Na moje oko, pani doktor, pełno tu jakichś podejrzanych kabli.- Co? - Maisy zastygła z kawałkiem mięsa w palcach.- Wygląda na to, że twój przyjaciel Bob nie zamierzał pozwolićci stąd odjechać.Zwiadomość tego, że mogła zginąć, przejęła ją grozą.165Anulaouslaandcs- Boże.- Tu obok stoi jego pikap.Pies skoczył, wyrywając kobiecie mięso z palców i o mało przyokazji nie odgryzając ręki.Zach tymczasem zajrzał do pikapa.- W stacyjce nie ma kluczyków.A na kierownicy tkwi wajcha.Wyobrażasz sobie? Wajcha przeciw złodziejom.- Poczekaj, nie zamykaj drzwi.Kawałek mięsa poszybował łukiem i wylądował na przednimsiedzeniu.Ułamek sekundy pózniej w ślad za mięsem rzucił się Rufus.Zach zatrzasnął drzwi, wydobył zza paska nóż i przedziurawiłwszystkie cztery opony, po czym wetknął nóż z powrotem na miejsce,podszedł do Maisy i ponownie zgarnął ją w ramiona.- Mogę sama iść - zaprotestowała.- Masz rozciętą głowę, zrenice wielkie jak ćwierć-dolarówki izataczasz się.Którędy do stodoły?Wskazała za siebie.166AnulaouslaandcsROZDZIAA JEDENASTYNigdy w życiu nikogo nie pobił do nieprzytomności, a tymbardziej nikomu nie wbił noża w brzuch.Był zdumiony, a zarazemprzerażony tym, do czego może doprowadzić człowieka wściekłość ibezsilność.Niewiele przecież brakowało, aby zatłukł drania na śmierć.Pewnie gdyby nie cicha prośba w głosie Maisy, aby się opamiętał, takby się to skończyło.Nagle zdjął go strach.A może Bob nie żyje? Może cios zadanynożem okazał się śmiertelny? Na samą myśl zrobiło się Zachowisłabo.Ale nie, to niemożliwe.Na pewno żyje.Dotychczas nie zdarzyło się, aby do tego stopnia stracił nad sobąkontrolę.Lecz kiedy zobaczył, jak bandyta atakuje Maisy - najpierwpróbując ją zgwałcić, potem waląc ją pięścią w twarz - obudził się wnim jakiś pierwotny instynkt.Nawet nie podejrzewał, że coś takiego wnim drzemie.Była ranna, nie tak sprawna jak przedtem.Teraz muszą polegaćna nim, na jego sile, inteligencji, sprycie.Miał nadzieję, że jej niezawiedzie, że zdoła ich oboje uratować.Postawił Maisy przy ścianie, by mogła się o nią oprzeć, isłuchając jej poleceń wypowiadanych słabym, zbolałym głosemotworzył tylne drzwi stodoły prowadzące na pastwisko.Następnie , zszuflą pełną owsa, wyszedł na dwór.Gdy tylko konie poczułyznajomy zapach, natychmiast ruszyły z powrotem do stodoły.Zachzasunął drzwi i spojrzał pytająco na Maisy, która siedziała na belisiana.167Anulaouslaandcs- Są tu gdzieś siodła, uprzęże?- Nie ma.- No dobra, zaraz coś wykombinuję.- Podniósł z ziemi zwójsznura.- Wezmy Grzywacza i Siwka - rzekła Maisy, przyciskając dorany na głowie coś, co kiedyś było rękawem bluzki.- Gwiazda ladadzień się ozrebi, a Biała jest za stara.Zmarszczył czoło, jakby nic nie rozumiał.- Kasztanowaty i siwy, Zach.Na nich pojedziemy.Przeniósłwzrok na zwierzęta.No tak, Grzywacz i Siwek.Nic dziwnego, że takich ochrzciła.Grzywacz miał krótką, sterczącą między uszamigrzywkę, a Siwek po prostu był siwy.Zach uciął kilka kawałkówsznura i przywiązał je do uzd.No dobrze, wodze są, pomyślał;kiepskie bo kiepskie, ale są.Pozostałe dwa konie, starą białą klacz izrebną kasztanowatą wypuścił z powrotem na pastwisko, natomiastSiwka i Grzywacza wyprowadził przednimi drzwiami.- No, pani doktor, w drogę.Wziął Maisy na ręce i posadził ją na grzbiecie większego Siwka.Jeden koniec długiego sznura przywiązał Grzywaczowi do uzdy, drugiowinął sobie wokół nadgarstka, po czym usiadł za Maisy.Oparła się o niego, a on lekko dzgnął piętami Siwka w bok,sterując go we właściwym - miał nadzieję - kierunku.Grzywaczruszył posłusznie za nimi.- Unikajmy dróg, Zach.Jedzmy polami.Jeszcze lepiej byłobylasem.Tak żeby nas nie mogli dojrzeć z odległości.168AnulaouslaandcsSkinął głową, przytrzymując Maisy jedną ręką, aby przypadkiemnie spadła z konia [ Pobierz całość w formacie PDF ]