[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A teraz właśnie przypadekzaczynał rządzić jej życiem.Usłyszała odgłos silnika zbliżającego się samochodu i podeszła do drzwi wejściowych, nim kobieta zdążyła wysiąść.Żółta taksówka, którą zauważyła, kiedy wyglądała godzinęwcześniej przez okno, wciąż stała zaparkowana na rogu ulicy.Przez chwilę pomyślała w panice, że ktoś obserwuje jej dom,ale szybko się opanowała.W kabinie samochodu widziała193tylko kierowcę śpiącego za kierownicą, który zapewne postanowił w taki właśnie sposób odpocząć po męczącym dniu pracy.Wyszła na werandę, żeby przywitać niezdarnie wspinającą się po schodach panią Swanscutt.Było w niej coś z ducha i coś z ptaka.Może kruka, który jest uznawany za zły omen? Nie, raczej płochliwego ptaka nasłuchującego, czynie zbliża się niebezpieczeństwo.I nieporadnego, niechcianego ducha, szukającego domu, który mógłby nawiedzić.Poza tym było w niej coś czarującego, mimo pewnej nerwowości, kruchości figury i niemodnych ciuchów.Musiała mieć około pięćdziesiątki, lecz na twarzy o ziemistej cerzepozostały jeszcze ślady dawnej urody.Paula szukała w jejrysach podobieństwa do Breta i znalazła — niebieskie oczyi lekko garbaty grzbiet nosa.I poza tym urok skryty podmaską surowości.Zmarszczki wokół ust i oczu ujawniałyfakt, że nieobce jej było cierpienie.Spodobała się Pauli, której zrobiło się żal tej kobiety.Wyciągnęła dłoń i poczuła uścisk szczupłych, długich palców.— Miło mi panią poznać, pani Swanscutt.— Cieszę się, że mnie pani zaprosiła.— Pani Swanscuttrzuciła przelotne, pospieszne spojrzenie na dom, któregowielkość najwyraźniej wywarła na niej duże wrażenie.—A jednak zdarzają się zbiegi okoliczności, prawda?Tym razem spojrzała z zachwytem na Paulę, co było o tyleżabsurdalne, co miłe.Pani Swanscutt nie była najlepiej ubrana, choć jej kostiummusiał być całkiem przyzwoity sześć czy siedem lat temu,gdy go kupowała.Przede wszystkim rzucało się w oczy,że gość ma dobry gust.Czas sprawił, że jej pierś stałasię bardziej płaska, a nogi zeszczuplały, ale nosiła się jakdama.Jak nieszczęśliwa dama.— Proszę wejść — Paula zaprowadziła ją do salonu.—194Przykro mi, ale Breta nie ma w domu.Domyślam się, że bardzo chce go pani zobaczyć.— O tak.A spodziewa się go pani dzisiaj? Gdzie onmieszka?— Nie, nie spodziewam się.Służy w marynarce, a stacjonuje w San Diego.— W marynarce? — wykrzyknęła radośnie pani Swan-scutt.— Tak się cieszę.Jestem z niego dumna.— Zrobił całkiem znaczącą karierę w wojsku.— W głosiePauli pojawiła się nuta żalu.— Proszę zaczekać.Mam tu jegozdjęcie.— Chętnie zobaczę.Paula poszła na górę po oprawione w ramki zdjęcie Breta.Dał je sobie zrobić, kiedy dostał awans na chorążego.Wyglądał na nim dużo młodziej niż obecnie, ale miała tylko tę fotografię.Kiedy spojrzała na zdjęcie młodej, uśmiechniętejtwarzy, nieoczekiwanie do oczu napłynęły jej łzy.Wytarła jeszybko i wróciła do salonu.— Mój Bret — powiedziała pani Swanscutt.— Jezu, jakion przystojny, prawda? Nie powiedziała mi pani, że jestoficerem.— Tak.Właśnie wtedy dostał nominację.Teraz ma stopieńporucznika.— I żeby nie odkładać na później tego, conieuniknione, dodała: — Byłby już pewnie komandoremporucznikiem, gdyby nie jego choroba.— Choroba? To on jest chory?— Już dochodzi do siebie, ale był poważnie chory.Jegookręt został w kwietniu zbombardowany i Bret dostał ataku.— Szukała pospiesznie właściwego słowa, ale jedyne, jakie jej przychodziło do głowy, to „załamanie nerwowe",czyli stan, w jakim sama się znajdowała.W końcu znalazła.—To znaczy miał syndrom wyczerpania walką.— To straszne! Biedny chłopiec! Ale już z nim lepiej?195— Tak.Dużo lepiej.— Mam nadzieję, dodała w myślach.— Jak pani sądzi, ucieszy się ze spotkania ze mną? —zapytała nieśmiało pani Swanscutt.— Czy kiedykolwiekmnie wspominał?— Nie.Nigdy.— Miała już dosyć obchodzenia się zewszystkimi jak z jajkiem.Może wreszcie trzeba powiedziećim wszystkim prawdę, tę samą, z którą ona musi się mierzyć.Miejsce współczucia dla tej kobiety, sentymentalnej matki,która dwadzieścia pięć lat wcześniej zapomniała o synu,a teraz pojawia się niczym zjawa z przeszłości i chce dochodzić swoich praw rodzicielskich, zajęła teraz ironia i rozżalenie.— Bret mówił, że pani nie żyje.— To dziwne.Przecież nie mógł wierzyć w takie brednie.Jego ojciec wiedział, że żyję.Był bardzo srogim człowiekiem,ale przecież nie powiedziałby własnemu dziecku, że jegomatka umarła.To byłoby chore!Cóż to za ulga pomyśleć, że obraz martwej matki nienarodził się w umyśle Breta, lecz został mu wpojony przezojca.Z drugiej strony ten pomysł, podobnie jak zapalonalampka w rogu pokoju, rozjaśniał tylko jeden, niewielki obszar,podczas gdy pozostałe tonęły w jeszcze głębszym mroku.Doktor Klifter powiedział jej przez telefon, że Bret był głębokowstrząśnięty śmiercią matki.Tymczasem matka żyje.Czymógł zatem pomylić matkę z własną żoną? W historiachchoroby, które czytała, zdarzały się jeszcze dziwniejsze rzeczy.— Muszę pani powiedzieć, pani Swanscutt, że Bret miałraczej poważne problemy natury psychologicznej.Czy byłapani w maju zeszłego roku w Los Angeles?— Nie.Dlaczego pani pyta? Byliśmy wtedy z wizytąu mojej siostry w Nowym Meksyku.Chciała pani powiedzieć,że Bret przeszedł załamanie nerwowe?— Można to tak nazwać.196— Jego ojciec miał załamanie nerwowe.Zanim go poznałam, studiował wtedy jeszcze w seminarium.Wydaje mi się, że nigdy na dobre nie wyzdrowiał.Był człowiekiemwyjątkowo inteligentnym i obytym, ale zawsze trochę.nieprzewidywalnym.— Podniosła nieco głos, jak ktoś, ktowypowiada Bogu posłuszeństwo.— Nigdy nie żałowałamtego, że go porzuciłam.Paula skorzystała z okazji.— W jakich okolicznościach to się stało?Niebieskie oczy pani Swanscutt zaszły mgłą,— To jest bolesne wspomnienie.— Zawahała się.Pochwili jej głos odzyskał dawną siłę i zabrzmiał dźwięczniej.—Niech pani nie pomyśli, że uważam, iż popełniłam błąd.Poszłam za głosem serca i nigdy nie zwątpiłam w słusznośćswojej decyzji.Zaraz po rozwodzie wyszłam za Franka.Naszemałżeństwo jest bardzo udane.Mogą to potwierdzić wszyscynasi znajomi.Miłość liczyła się dla nas dużo bardziej niżdobra opinia czy konwenanse.Miłość jest najważniejsza,panno West.Dobrze o tym wiem, pomyślała Paula.— Nie mam zamiaru pani krytykować — rzekła ostrożnie.— Nie chcę też pani zadawać bólu.Chodzi o to, że Bret miał kłopoty z pamięcią.Pogubił się i nie wie, co właściwiesię z panią stało [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.A teraz właśnie przypadekzaczynał rządzić jej życiem.Usłyszała odgłos silnika zbliżającego się samochodu i podeszła do drzwi wejściowych, nim kobieta zdążyła wysiąść.Żółta taksówka, którą zauważyła, kiedy wyglądała godzinęwcześniej przez okno, wciąż stała zaparkowana na rogu ulicy.Przez chwilę pomyślała w panice, że ktoś obserwuje jej dom,ale szybko się opanowała.W kabinie samochodu widziała193tylko kierowcę śpiącego za kierownicą, który zapewne postanowił w taki właśnie sposób odpocząć po męczącym dniu pracy.Wyszła na werandę, żeby przywitać niezdarnie wspinającą się po schodach panią Swanscutt.Było w niej coś z ducha i coś z ptaka.Może kruka, który jest uznawany za zły omen? Nie, raczej płochliwego ptaka nasłuchującego, czynie zbliża się niebezpieczeństwo.I nieporadnego, niechcianego ducha, szukającego domu, który mógłby nawiedzić.Poza tym było w niej coś czarującego, mimo pewnej nerwowości, kruchości figury i niemodnych ciuchów.Musiała mieć około pięćdziesiątki, lecz na twarzy o ziemistej cerzepozostały jeszcze ślady dawnej urody.Paula szukała w jejrysach podobieństwa do Breta i znalazła — niebieskie oczyi lekko garbaty grzbiet nosa.I poza tym urok skryty podmaską surowości.Zmarszczki wokół ust i oczu ujawniałyfakt, że nieobce jej było cierpienie.Spodobała się Pauli, której zrobiło się żal tej kobiety.Wyciągnęła dłoń i poczuła uścisk szczupłych, długich palców.— Miło mi panią poznać, pani Swanscutt.— Cieszę się, że mnie pani zaprosiła.— Pani Swanscuttrzuciła przelotne, pospieszne spojrzenie na dom, któregowielkość najwyraźniej wywarła na niej duże wrażenie.—A jednak zdarzają się zbiegi okoliczności, prawda?Tym razem spojrzała z zachwytem na Paulę, co było o tyleżabsurdalne, co miłe.Pani Swanscutt nie była najlepiej ubrana, choć jej kostiummusiał być całkiem przyzwoity sześć czy siedem lat temu,gdy go kupowała.Przede wszystkim rzucało się w oczy,że gość ma dobry gust.Czas sprawił, że jej pierś stałasię bardziej płaska, a nogi zeszczuplały, ale nosiła się jakdama.Jak nieszczęśliwa dama.— Proszę wejść — Paula zaprowadziła ją do salonu.—194Przykro mi, ale Breta nie ma w domu.Domyślam się, że bardzo chce go pani zobaczyć.— O tak.A spodziewa się go pani dzisiaj? Gdzie onmieszka?— Nie, nie spodziewam się.Służy w marynarce, a stacjonuje w San Diego.— W marynarce? — wykrzyknęła radośnie pani Swan-scutt.— Tak się cieszę.Jestem z niego dumna.— Zrobił całkiem znaczącą karierę w wojsku.— W głosiePauli pojawiła się nuta żalu.— Proszę zaczekać.Mam tu jegozdjęcie.— Chętnie zobaczę.Paula poszła na górę po oprawione w ramki zdjęcie Breta.Dał je sobie zrobić, kiedy dostał awans na chorążego.Wyglądał na nim dużo młodziej niż obecnie, ale miała tylko tę fotografię.Kiedy spojrzała na zdjęcie młodej, uśmiechniętejtwarzy, nieoczekiwanie do oczu napłynęły jej łzy.Wytarła jeszybko i wróciła do salonu.— Mój Bret — powiedziała pani Swanscutt.— Jezu, jakion przystojny, prawda? Nie powiedziała mi pani, że jestoficerem.— Tak.Właśnie wtedy dostał nominację.Teraz ma stopieńporucznika.— I żeby nie odkładać na później tego, conieuniknione, dodała: — Byłby już pewnie komandoremporucznikiem, gdyby nie jego choroba.— Choroba? To on jest chory?— Już dochodzi do siebie, ale był poważnie chory.Jegookręt został w kwietniu zbombardowany i Bret dostał ataku.— Szukała pospiesznie właściwego słowa, ale jedyne, jakie jej przychodziło do głowy, to „załamanie nerwowe",czyli stan, w jakim sama się znajdowała.W końcu znalazła.—To znaczy miał syndrom wyczerpania walką.— To straszne! Biedny chłopiec! Ale już z nim lepiej?195— Tak.Dużo lepiej.— Mam nadzieję, dodała w myślach.— Jak pani sądzi, ucieszy się ze spotkania ze mną? —zapytała nieśmiało pani Swanscutt.— Czy kiedykolwiekmnie wspominał?— Nie.Nigdy.— Miała już dosyć obchodzenia się zewszystkimi jak z jajkiem.Może wreszcie trzeba powiedziećim wszystkim prawdę, tę samą, z którą ona musi się mierzyć.Miejsce współczucia dla tej kobiety, sentymentalnej matki,która dwadzieścia pięć lat wcześniej zapomniała o synu,a teraz pojawia się niczym zjawa z przeszłości i chce dochodzić swoich praw rodzicielskich, zajęła teraz ironia i rozżalenie.— Bret mówił, że pani nie żyje.— To dziwne.Przecież nie mógł wierzyć w takie brednie.Jego ojciec wiedział, że żyję.Był bardzo srogim człowiekiem,ale przecież nie powiedziałby własnemu dziecku, że jegomatka umarła.To byłoby chore!Cóż to za ulga pomyśleć, że obraz martwej matki nienarodził się w umyśle Breta, lecz został mu wpojony przezojca.Z drugiej strony ten pomysł, podobnie jak zapalonalampka w rogu pokoju, rozjaśniał tylko jeden, niewielki obszar,podczas gdy pozostałe tonęły w jeszcze głębszym mroku.Doktor Klifter powiedział jej przez telefon, że Bret był głębokowstrząśnięty śmiercią matki.Tymczasem matka żyje.Czymógł zatem pomylić matkę z własną żoną? W historiachchoroby, które czytała, zdarzały się jeszcze dziwniejsze rzeczy.— Muszę pani powiedzieć, pani Swanscutt, że Bret miałraczej poważne problemy natury psychologicznej.Czy byłapani w maju zeszłego roku w Los Angeles?— Nie.Dlaczego pani pyta? Byliśmy wtedy z wizytąu mojej siostry w Nowym Meksyku.Chciała pani powiedzieć,że Bret przeszedł załamanie nerwowe?— Można to tak nazwać.196— Jego ojciec miał załamanie nerwowe.Zanim go poznałam, studiował wtedy jeszcze w seminarium.Wydaje mi się, że nigdy na dobre nie wyzdrowiał.Był człowiekiemwyjątkowo inteligentnym i obytym, ale zawsze trochę.nieprzewidywalnym.— Podniosła nieco głos, jak ktoś, ktowypowiada Bogu posłuszeństwo.— Nigdy nie żałowałamtego, że go porzuciłam.Paula skorzystała z okazji.— W jakich okolicznościach to się stało?Niebieskie oczy pani Swanscutt zaszły mgłą,— To jest bolesne wspomnienie.— Zawahała się.Pochwili jej głos odzyskał dawną siłę i zabrzmiał dźwięczniej.—Niech pani nie pomyśli, że uważam, iż popełniłam błąd.Poszłam za głosem serca i nigdy nie zwątpiłam w słusznośćswojej decyzji.Zaraz po rozwodzie wyszłam za Franka.Naszemałżeństwo jest bardzo udane.Mogą to potwierdzić wszyscynasi znajomi.Miłość liczyła się dla nas dużo bardziej niżdobra opinia czy konwenanse.Miłość jest najważniejsza,panno West.Dobrze o tym wiem, pomyślała Paula.— Nie mam zamiaru pani krytykować — rzekła ostrożnie.— Nie chcę też pani zadawać bólu.Chodzi o to, że Bret miał kłopoty z pamięcią.Pogubił się i nie wie, co właściwiesię z panią stało [ Pobierz całość w formacie PDF ]