[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sprawiała wrażenie, że go nie słucha.Coś się w niej załamało.Straciła nad sobą kontrolę, jej wargi i ręce drżały.Błagalne słowapłynęły, wyznawała w nich wszystko, czego nigdy nie chciała głośnopowiedzieć: - To go zabije, gdyby musiał przenosić się do Bellevigne!Wszystkie nasze pieniądze włożyliśmy w Valmy, musisz to przyznać.Każdy frank szedł na ten majątek.Nie możesz powiedzieć, że Leonbył złym powiernikiem!- Nie mogę - przyznał Hipolit.Nawet nie zauważyła ironii w jego głosie.Ten jej upór, całepodejście do sprawy świadczyły wyraznie o tym, że Leon miał na niąprzemożny wpływ, że zabił w niej wszystkie jej dobre instynkty.- Dlaczego Leon miałby nie mieć tej jednej rzeczy w życiu! -mówiła jak automat.- Valmy było jego! Dobrze wiesz o tym! Stefannie miał prawa tak postąpić, żadnego prawa! To dziecko nie powinnosię było urodzić!Nagle odezwał się Raoul, jakby coś zmusiło go do tego:- Niech Bóg ma cię w swej opiece, Heloizo, przecież ty zaczęłaśmyśleć tak samo jak on.Urwała i szybko odwróciła głowę w jego stronę.Nie widziałamjej oczu, tylko ręce zaciskające się na oparciach fotela.Zaczęła znówmówić prawie bez tchu:- Ty, ty.zawsze go nienawidziłeś!Nic nie odpowiedział.Wyjął jeszcze jednego papierosa i bardzopowoli go zapalał.- To twój ojciec - ciągnęła.- Czy to nic dla ciebie nie znaczy?Będziesz tak sobie stał z boku i patrzył, jak zostaje zrujnowany?Naprawdę jest ci obojętne, że to twój ojciec?Raoul nadal milczał.Sądząc z wyrazu jego twarzy można bysądzić, że nawet nie słucha.Ale zauważyłam, że ściągnął brwi, kiedyzapałka sparzyła mu palce.Nagle uderzyła mocno dłońmi o oparcie fotela i krzyknęła:- Do diabła, czyżbyś potępiał własnego ojca? - W tym momencieprzestała nad sobą panować, jej głos był przerazliwie ostry, na granicyhisterii.- Stoisz tak i nazywasz go mordercą! Ty, który maszwszystko, a on jest sparaliżowany i nie ma nic własnego, tylko tenzrujnowany mająteczek na południu! Potępiasz go, mówisz pięknie,gładko o tym, co złe i co dobre, o morderstwie i policji, a czy wiesz,co zrobiłbyś na jego miejscu? Skąd wiesz, co byś zrobił, gdybyśpewnego dnia rozbił swój samochód na serpentynie, złamał sobiekręgosłup, a przy tym zabił dwoje ludzi? Tak, dwoje! Czy onaspojrzałaby na ciebie? Czy zostałaby przy tobie i kochała cię tak jak jajego przez te wszystkie lata i robiła to, co ja robiłam dla niego zradością, z największą radością.- Urwała i głęboko, drżącowestchnęła.- O, Boże, on ze sparaliżowaną połową ciała jest lepszyniż ty, Raoulu de Valmy! Ty nie wiesz wcale.bo skąd niby możeszwiedzieć.- uniosła dłonie do twarzy i zaczęła płakać.Nagle ta cała scena stała się nie do wytrzymania, nic mnie nieobchodziła.Wstałam energicznie.W tej chwili drzwi gwałtownie się otworzyły, uderzając o obitąjedwabiem ścianę i do salonu wtargnął jak rozgniewany niedzwiedzWilliam Blake.Rozdział XxZmierć uczyniła to, co do niej należało.(R.Browning, "Po.")- Kim, u diabła, pan jest? - zawołał Raoul.Ponieważ powiedział to po francusku, William Blake wcale naniego nie zwrócił uwagi.Wysoki, bardzo angielski, z jasnymipotarganymi włosami, stał w drzwiach ciężko oddychając i naglepoczułam się bezpieczna.Spojrzał przez salon na mnie, na nikogo niezwracając uwagi.- Linda? Co się tutaj dzieje? Czy nic ci się nie stało?Ni to płacząc, ni to śmiejąc się odparłam: - Och, Williamie.- Ipodbiegłam do niego na nic nie zwracając uwagi, nawet na bulion.Nie wziął mnie w ramiona, ponieważ z wielką przytomnościąumysłu zatrzymał się, tak że bulion nie oblał mu jego starej kurtki,tylko drogocenny dywan.- Spokojnie - powiedział.- Czy naprawdę nic ci się nie stało?- Tak, wszystko w porządku.Hipolit zaskoczony wtargnięciem nieznanego sobie człowiekaodwrócił się i wstał, natomiast Heloiza wcale nie zwróciła na touwagi.Płakała nadal, głośno szlochając.Hipolit znieruchomiał,spoglądając bezradnie to na przybysza, to na nią.Nie ruszając się Raoul wyjaśnił: - To ten Anglik, o którym cimówiłem.Widziałam, że William drgnął, słysząc rozpaczliwe łkanieHeloizy, ale był całkiem opanowany i stał z wojowniczą miną.- Czy nie zrobili ci krzywdy?- Ach nie, nie.Zresztą to nie oni, Williamie, wszystko już sięskończyło.- Czy mogę coś zrobić?- Nic właściwie.tylko zabierz mnie stąd.Za sobą usłyszałam głos Hipolita, który mówił spokojnie, ale zewspółczuciem:- Heloizo, proszę.Musisz się opanować.To ci tylko zaszkodzi.Rozchorujesz się, Heloizo.- Doskonale - powiedział William - zabieram cię stąd.I to zaraz.-Położył mi rękę na ramieniu i skierował się do drzwi.- Idziemy.Hipolit zrobił mały krok w naszym kierunku.- Miss Martin.Akurat wtedy Heloiza powiedziała coś niezrozumiałego wśródłkań i chwyciła go za rękaw, a mnie ten gest po prostu wzruszył.- Nie mogę patrzeć na to obojętnie, zaczekaj chwilę, Williamie.-Wetknęłam mu w ręce filiżankę bulionu i podeszłam do madame deValmy.Hipolit cofnął się, a ja uklękłam przed złotym fotelem,klęczałam też u stóp Raoula, ale nie spojrzałam nawet na niego, stałnieruchomo.Heloiza zakryła twarz dłońmi, łkania jakby osłabły [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Sprawiała wrażenie, że go nie słucha.Coś się w niej załamało.Straciła nad sobą kontrolę, jej wargi i ręce drżały.Błagalne słowapłynęły, wyznawała w nich wszystko, czego nigdy nie chciała głośnopowiedzieć: - To go zabije, gdyby musiał przenosić się do Bellevigne!Wszystkie nasze pieniądze włożyliśmy w Valmy, musisz to przyznać.Każdy frank szedł na ten majątek.Nie możesz powiedzieć, że Leonbył złym powiernikiem!- Nie mogę - przyznał Hipolit.Nawet nie zauważyła ironii w jego głosie.Ten jej upór, całepodejście do sprawy świadczyły wyraznie o tym, że Leon miał na niąprzemożny wpływ, że zabił w niej wszystkie jej dobre instynkty.- Dlaczego Leon miałby nie mieć tej jednej rzeczy w życiu! -mówiła jak automat.- Valmy było jego! Dobrze wiesz o tym! Stefannie miał prawa tak postąpić, żadnego prawa! To dziecko nie powinnosię było urodzić!Nagle odezwał się Raoul, jakby coś zmusiło go do tego:- Niech Bóg ma cię w swej opiece, Heloizo, przecież ty zaczęłaśmyśleć tak samo jak on.Urwała i szybko odwróciła głowę w jego stronę.Nie widziałamjej oczu, tylko ręce zaciskające się na oparciach fotela.Zaczęła znówmówić prawie bez tchu:- Ty, ty.zawsze go nienawidziłeś!Nic nie odpowiedział.Wyjął jeszcze jednego papierosa i bardzopowoli go zapalał.- To twój ojciec - ciągnęła.- Czy to nic dla ciebie nie znaczy?Będziesz tak sobie stał z boku i patrzył, jak zostaje zrujnowany?Naprawdę jest ci obojętne, że to twój ojciec?Raoul nadal milczał.Sądząc z wyrazu jego twarzy można bysądzić, że nawet nie słucha.Ale zauważyłam, że ściągnął brwi, kiedyzapałka sparzyła mu palce.Nagle uderzyła mocno dłońmi o oparcie fotela i krzyknęła:- Do diabła, czyżbyś potępiał własnego ojca? - W tym momencieprzestała nad sobą panować, jej głos był przerazliwie ostry, na granicyhisterii.- Stoisz tak i nazywasz go mordercą! Ty, który maszwszystko, a on jest sparaliżowany i nie ma nic własnego, tylko tenzrujnowany mająteczek na południu! Potępiasz go, mówisz pięknie,gładko o tym, co złe i co dobre, o morderstwie i policji, a czy wiesz,co zrobiłbyś na jego miejscu? Skąd wiesz, co byś zrobił, gdybyśpewnego dnia rozbił swój samochód na serpentynie, złamał sobiekręgosłup, a przy tym zabił dwoje ludzi? Tak, dwoje! Czy onaspojrzałaby na ciebie? Czy zostałaby przy tobie i kochała cię tak jak jajego przez te wszystkie lata i robiła to, co ja robiłam dla niego zradością, z największą radością.- Urwała i głęboko, drżącowestchnęła.- O, Boże, on ze sparaliżowaną połową ciała jest lepszyniż ty, Raoulu de Valmy! Ty nie wiesz wcale.bo skąd niby możeszwiedzieć.- uniosła dłonie do twarzy i zaczęła płakać.Nagle ta cała scena stała się nie do wytrzymania, nic mnie nieobchodziła.Wstałam energicznie.W tej chwili drzwi gwałtownie się otworzyły, uderzając o obitąjedwabiem ścianę i do salonu wtargnął jak rozgniewany niedzwiedzWilliam Blake.Rozdział XxZmierć uczyniła to, co do niej należało.(R.Browning, "Po.")- Kim, u diabła, pan jest? - zawołał Raoul.Ponieważ powiedział to po francusku, William Blake wcale naniego nie zwrócił uwagi.Wysoki, bardzo angielski, z jasnymipotarganymi włosami, stał w drzwiach ciężko oddychając i naglepoczułam się bezpieczna.Spojrzał przez salon na mnie, na nikogo niezwracając uwagi.- Linda? Co się tutaj dzieje? Czy nic ci się nie stało?Ni to płacząc, ni to śmiejąc się odparłam: - Och, Williamie.- Ipodbiegłam do niego na nic nie zwracając uwagi, nawet na bulion.Nie wziął mnie w ramiona, ponieważ z wielką przytomnościąumysłu zatrzymał się, tak że bulion nie oblał mu jego starej kurtki,tylko drogocenny dywan.- Spokojnie - powiedział.- Czy naprawdę nic ci się nie stało?- Tak, wszystko w porządku.Hipolit zaskoczony wtargnięciem nieznanego sobie człowiekaodwrócił się i wstał, natomiast Heloiza wcale nie zwróciła na touwagi.Płakała nadal, głośno szlochając.Hipolit znieruchomiał,spoglądając bezradnie to na przybysza, to na nią.Nie ruszając się Raoul wyjaśnił: - To ten Anglik, o którym cimówiłem.Widziałam, że William drgnął, słysząc rozpaczliwe łkanieHeloizy, ale był całkiem opanowany i stał z wojowniczą miną.- Czy nie zrobili ci krzywdy?- Ach nie, nie.Zresztą to nie oni, Williamie, wszystko już sięskończyło.- Czy mogę coś zrobić?- Nic właściwie.tylko zabierz mnie stąd.Za sobą usłyszałam głos Hipolita, który mówił spokojnie, ale zewspółczuciem:- Heloizo, proszę.Musisz się opanować.To ci tylko zaszkodzi.Rozchorujesz się, Heloizo.- Doskonale - powiedział William - zabieram cię stąd.I to zaraz.-Położył mi rękę na ramieniu i skierował się do drzwi.- Idziemy.Hipolit zrobił mały krok w naszym kierunku.- Miss Martin.Akurat wtedy Heloiza powiedziała coś niezrozumiałego wśródłkań i chwyciła go za rękaw, a mnie ten gest po prostu wzruszył.- Nie mogę patrzeć na to obojętnie, zaczekaj chwilę, Williamie.-Wetknęłam mu w ręce filiżankę bulionu i podeszłam do madame deValmy.Hipolit cofnął się, a ja uklękłam przed złotym fotelem,klęczałam też u stóp Raoula, ale nie spojrzałam nawet na niego, stałnieruchomo.Heloiza zakryła twarz dłońmi, łkania jakby osłabły [ Pobierz całość w formacie PDF ]