[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przed mówiłz sensem, czując ducha bojowego, jednak po inny człowiek.Nachodziły go wyrzutysumienia, zaczynał rozdzielać włos na czworo, kierując swe myśli na manowce.Diabła tam! zaklął w duchu Metody. Trza mi było dziś odpuścić i przyjść nazajutrz.Wtedy już bydoszedł do formy.Już by skończył z tym mędrkowaniem.Mistrz zaś gryzł się z myślami.W ostatnich dniach dużo poświęcił na to, by pogrążyćAtanazego, jednak łatwość, z jaką mu to przychodziło, budziła w nim.Nie, to nie byłowspółczucie.Raczej żal, że wielki mistrz jest tak naiwny.A przecież nie zawsze tak było.Kiedy się poznali, ponad trzydzieści lat temu, gildia złodziei nie istniała nawet jako mglistaidea, wówczas nikt nawet nie przypuszczał, że bezładną zbieraninę miejskich oprychówmożna połączyć w sprawny organizm, który stanowić będzie jedno.Kiedy się spotkali,Eutymiusz był drobnym złodziejaszkiem z dzielnicy portowej.Drobnym, ale z aspiracjami.Atanazy takoż, tyle że jego aspiracje z czasem zaczęły przybierać cielesne kształty.Pierwsze spotkanie.Hmm, Eutymiusz nie miał pewności, kiedy to było dokładnie.Bezwątpienia Konstantynopol za.zaraz, zaraz.Konstantyna IX Monomacha! Roku Pańskiegobodajże 1051.Wtedy to cesarstwo przeżywało niepokoje powodowane przez najazdyPieczyngów na Trację, Macedonię i Bułgarię.W stolicy gromadziły się kontyngentynajemników, Waregów i Normanów, oddziały zaciężnych Armeńczyków, a nawet jazdaklibanophoroi.Część wojsk ruszyła pieszo, idąc na Bułgarię, część zaś posłano na galerachdo wybrzeży Grecji, skąd miały opanować tereny Macedonii.Tradycyjnie takie wielkieoperacje stanowiły okazję dla złodziei.Eutymiusz od kilku dni tropił dobrze wyposażonyokręt wodzów.Był doskonale strzeżony, ale zawsze musi przyjść taka chwila, gdy któryś zestrażników na pokładzie po zbyt wielu dzbanach wina będzie karmił ryby wczorajszymobiadem.I tak też się stało.Feralny strażnik miał służbę akurat tego dnia, gdy na wielką,pomalowaną na niebiesko dromonę załadowano dobra, które miały towarzyszyć oficerompodczas długich dni wojennej wyprawy.A więc jadło i napitki, a więc najcenniejsza broń izbroje oraz solidy na pierwsze wypłaty dla najemników i na wszelkie nieprzewidzianesytuacje.Eutymiusz wyczuł chwilę idealnie gdy strażnik wychylił się za burtę, by wyrzygaćkolejną porcję żółci, on właśnie biegł cicho po pokładzie, przemykając na rufę, gdziemajaczyła osłonięta baldachimem dobudówka dla wyższych szarż.Niewiele było tammiejsca, jednak wystarczyło przestrzeni na koje i cenny ładunek.Eutymiusz nie marnowałczasu.Już trzymał cenne, wysadzane drogimi kamieniami miecze paradne zamknięte whebanowych pokrowcach, ale szukał jeszcze wzrokiem czegoś bardziej wartościowego.Wtedy z mroku wychynął Atanazy, dzierżąc w zaciśniętej garści mieszek pełen solidów. Dawaj te miecze, koproskilo! huknął groznie. To ty dawaj złoto! odparował Eutymiusz i już chwilę pózniej obaj zwarli się wuścisku, napierając na siebie jak dwa rozjuszone byki.Ciszę nocy mąciły regularne, głucheuderzenia, zgrzytnął nóż dobywany z pochwy.Wreszcie zabrzęczały złote monety z sakwyrozprutej w szale walki.Dzwięczny deszcz otrzezwił dogorywającego strażnika i zaalarmowałpozostałych.Eutymiusz i Atanazy, cisnąwszy precz łupy, rzucili się do ucieczki, działając jużw pełnej zgodzie.Pierwszy nadbiegający żołdak, ten chory, otrzymał podwójny, doskonalewymierzony cios: w podbródek i w brzuch.Poleciał w tył i już nie sprawiał problemu.Znastępnym nie poszło tak łatwo.Ale dobyli noży i drugi strażnik padł na pokład, tamującrękami krew buchającą z dwóch ciętych ran.Nim nadbiegli kolejni, Eutymiusz i Atanazy wyskoczyli za burtę.Szaleńczo młócili falerękami, uchodząc przed deszczem sypiących się z nieba strzał.Na szczęście było zbytciemno, a morze zbyt wzburzone, toteż łucznicy bili całkiem na oślep.Gdy obaj nieszczęśni złodzieje wypełzli na brzeg trzysta stóp dalej, nie mieli ani łupów,ani swoich noży, zebrali za to parę draśnięć od opadających z nieba grotów.Cud, że żadna zestrzał nie doszła celu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Przed mówiłz sensem, czując ducha bojowego, jednak po inny człowiek.Nachodziły go wyrzutysumienia, zaczynał rozdzielać włos na czworo, kierując swe myśli na manowce.Diabła tam! zaklął w duchu Metody. Trza mi było dziś odpuścić i przyjść nazajutrz.Wtedy już bydoszedł do formy.Już by skończył z tym mędrkowaniem.Mistrz zaś gryzł się z myślami.W ostatnich dniach dużo poświęcił na to, by pogrążyćAtanazego, jednak łatwość, z jaką mu to przychodziło, budziła w nim.Nie, to nie byłowspółczucie.Raczej żal, że wielki mistrz jest tak naiwny.A przecież nie zawsze tak było.Kiedy się poznali, ponad trzydzieści lat temu, gildia złodziei nie istniała nawet jako mglistaidea, wówczas nikt nawet nie przypuszczał, że bezładną zbieraninę miejskich oprychówmożna połączyć w sprawny organizm, który stanowić będzie jedno.Kiedy się spotkali,Eutymiusz był drobnym złodziejaszkiem z dzielnicy portowej.Drobnym, ale z aspiracjami.Atanazy takoż, tyle że jego aspiracje z czasem zaczęły przybierać cielesne kształty.Pierwsze spotkanie.Hmm, Eutymiusz nie miał pewności, kiedy to było dokładnie.Bezwątpienia Konstantynopol za.zaraz, zaraz.Konstantyna IX Monomacha! Roku Pańskiegobodajże 1051.Wtedy to cesarstwo przeżywało niepokoje powodowane przez najazdyPieczyngów na Trację, Macedonię i Bułgarię.W stolicy gromadziły się kontyngentynajemników, Waregów i Normanów, oddziały zaciężnych Armeńczyków, a nawet jazdaklibanophoroi.Część wojsk ruszyła pieszo, idąc na Bułgarię, część zaś posłano na galerachdo wybrzeży Grecji, skąd miały opanować tereny Macedonii.Tradycyjnie takie wielkieoperacje stanowiły okazję dla złodziei.Eutymiusz od kilku dni tropił dobrze wyposażonyokręt wodzów.Był doskonale strzeżony, ale zawsze musi przyjść taka chwila, gdy któryś zestrażników na pokładzie po zbyt wielu dzbanach wina będzie karmił ryby wczorajszymobiadem.I tak też się stało.Feralny strażnik miał służbę akurat tego dnia, gdy na wielką,pomalowaną na niebiesko dromonę załadowano dobra, które miały towarzyszyć oficerompodczas długich dni wojennej wyprawy.A więc jadło i napitki, a więc najcenniejsza broń izbroje oraz solidy na pierwsze wypłaty dla najemników i na wszelkie nieprzewidzianesytuacje.Eutymiusz wyczuł chwilę idealnie gdy strażnik wychylił się za burtę, by wyrzygaćkolejną porcję żółci, on właśnie biegł cicho po pokładzie, przemykając na rufę, gdziemajaczyła osłonięta baldachimem dobudówka dla wyższych szarż.Niewiele było tammiejsca, jednak wystarczyło przestrzeni na koje i cenny ładunek.Eutymiusz nie marnowałczasu.Już trzymał cenne, wysadzane drogimi kamieniami miecze paradne zamknięte whebanowych pokrowcach, ale szukał jeszcze wzrokiem czegoś bardziej wartościowego.Wtedy z mroku wychynął Atanazy, dzierżąc w zaciśniętej garści mieszek pełen solidów. Dawaj te miecze, koproskilo! huknął groznie. To ty dawaj złoto! odparował Eutymiusz i już chwilę pózniej obaj zwarli się wuścisku, napierając na siebie jak dwa rozjuszone byki.Ciszę nocy mąciły regularne, głucheuderzenia, zgrzytnął nóż dobywany z pochwy.Wreszcie zabrzęczały złote monety z sakwyrozprutej w szale walki.Dzwięczny deszcz otrzezwił dogorywającego strażnika i zaalarmowałpozostałych.Eutymiusz i Atanazy, cisnąwszy precz łupy, rzucili się do ucieczki, działając jużw pełnej zgodzie.Pierwszy nadbiegający żołdak, ten chory, otrzymał podwójny, doskonalewymierzony cios: w podbródek i w brzuch.Poleciał w tył i już nie sprawiał problemu.Znastępnym nie poszło tak łatwo.Ale dobyli noży i drugi strażnik padł na pokład, tamującrękami krew buchającą z dwóch ciętych ran.Nim nadbiegli kolejni, Eutymiusz i Atanazy wyskoczyli za burtę.Szaleńczo młócili falerękami, uchodząc przed deszczem sypiących się z nieba strzał.Na szczęście było zbytciemno, a morze zbyt wzburzone, toteż łucznicy bili całkiem na oślep.Gdy obaj nieszczęśni złodzieje wypełzli na brzeg trzysta stóp dalej, nie mieli ani łupów,ani swoich noży, zebrali za to parę draśnięć od opadających z nieba grotów.Cud, że żadna zestrzał nie doszła celu [ Pobierz całość w formacie PDF ]